wtorek, 20 stycznia 2015

#13

- Brawo obrońco uciśnionych! Jesteś z siebie dumny?- rzuciła z nutką ironii Alice rzucając na stół najświeższe wydanie dziennika. Leon jadł w tym czasie śniadanie w kuchni, więc zerknął tylko na nagłówek. Przeniósł następnie pytające spojrzenie na kobietę, gdy przeżuł porcję jajecznicy, odpowiedział;
- Banda rabusiów omal cię nie zagazowała i nie zabiła. Ryzykując życie rzuciłem się na uzbrojoną bandę z gołymi dłońmi. Uratowałem życie twoje i twojego kolegi-profesorka. ,,Och, masz rację Leonie. Pomogłeś mi w tarapatach. Dziękuje ci i proszę, wybacz za moją niegrzeczność.” ,,Ależ proszę Alice. Do usług.”- na dźwięk ostatnich słów Alice zrobiła się delikatnie czerwona. - Może ja ci w ogóle nie jestem potrzebny? Skoro dawałaś sobie świetnie radę to dasz sobie i teraz!?- tu nastąpiła pauza. Oboje wpatrywali się w siebie długo. Cisza która nastała potęgowała atmosferę tak napiętą, że Leonowi zdawało się, że za moment rzucą się sobie do gardeł. Kobieta wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze pochylając lekko głowę.
- Pragnę ci przypomnieć, że ostatniego ja unieszkodliwiłam. Poza tym...- urwała na chwilę widocznie bijąc się z myślami- to nie takie proste.
- Co to znaczy "to nie takie proste"?!- wstał gwałtownie opierając dłonie na stole, Alice machnęła tylko ręką
- Dokończ spokojnie śniadania, a potem przyjdź do mojego gabinetu.


Gdy po kilku minutach wszedł do gabinetu Alice siedziała bokiem za biurkiem i patrzyła się na regał pełen książek, na blacie znajdowała się gruba teczka, butelka wina i dwa kieliszki. Leon nauczony doświadczeniem nalał wina do obu kieliszków, ku jego zdziwieniu doktor wypiła od razu cała zawartość swojego. Bez słowa napełnił kieliszek ponownie i czekał.
- Chciałabym opowiedzieć ci pewną historię. Abyś lepiej zrozumiał po co tu jesteś i dlaczego ja tu jestem. Dlaczego cię potrzebuje i co planuję.- zaczęła trzymając kieliszek w dłoniach.
- W 1853 roku mój ojciec poznał profesora Wokulsky'ego, który przekazał mu nasiona i wiedzę o Papaver ithinum- tajemniczej roślinie, którą odkrył gdzieś w afrykańskim buszu towarzysząc holenderskiej ekspedycji naukowej. Tubylcy często wspominali o magicznych właściwościach owej rośliny. Ojciec ciężko pracował badając w czym tkwił sekret rośliny pod nieprzychylnym okiem chemików i gdy był gotowy do złożenia patentu oraz opublikowania swoich wyników kazano mu w trybie natychmiastowym zamknąć laboratorium i opuścić Wydział Chemiczny...
- Zawiść to chyba chleb powszedni u was, mądrali- Alice podniosła palec przerywając Leonowi
- W tym wypadku nie chodziło o konflikt pomiędzy frakcjami naukowców... Jego badaniami zainteresowały się władze Prus, szczególnie późniejszy kanclerz von Bismarck, jako wojskowy dużą wagę przywiązywał do każdej nowinki, która mogłaby zwiększyć siłę militarną państwa na arenie międzynarodowej... Był to wielki zaszczyt, i chociaż ojciec był pacyfistą, zgodził się. Przydzielono mu ludzi do pomocy, sprzęt, środki i możliwość prowadzenia badań na ludziach, a to wszystko pod opieką rządu i ścisłej tajemnicy. Chciał, aby jego projekt był dostępny dla każdego człowieka, by udoskonalić ludzką rasę, użyć jego projektu w medycynie tak, aby pomogły ratować ludzkie życie, a nie by je odbierać.
- Ale stało się inaczej...- Leon wychrypiał pod nosem.
- Tak Leonie… stało się inaczej.- Alice westchnęła i upija nieco wina.- Jego praca została potraktowana jako nowy rodzaj broni. Odkryto bowiem, że Fenrir rozwija naturalne osobnicze zdolności, obojętnie czy to siła, zwinność, wytrzymałość czy intelekt. Władze Prus chciały użyć stworzonych przy pomocy Fenriru żołnierzy do ekspansji. Z początku podawano to ochotnikom z różnych rodzajów służb. Było to jak podawanie trudno wchłaniającej się szczepionki. Długi, skomplikowany i nieprzyjemny proces, a podawanie zbyt małych dawek nie dawało żadnych rezultatów. Oraz "szczepionka" może okazać się zbyt mocna.
- Przekonałem się o tym na własnej skórze, choć założę się że tamci mieli gorzej.- odparł Leon pijąc wino.
- Ty i tak przeszedłeś najłatwiejszą drogę, otrzymałeś najnowszą i najlepszą wersję Fenriru. Wtedy podawali prototyp, który nawet nie nosił tej nazwy po bestii z mitologii skandynawskiej. Ofiary były liczne, śmiertelność w niemal każdej grupie kontrolnej po pierwszym zażyciu wynosiła 65%, późniejsze modyfikacje pozwoliły zmniejszyć tę liczbę o jedyne cztery może pięć procent. Z tej garstki połowa ginęła po drugim procesie. Mój ojciec cały czas pracował nad ulepszeniem substancji, wtedy właśnie na arenę wkroczył Wilhelm von Roettig, filantrop i właściciel potężnego koncernu chemiczno-medycznego. Władzy nie podobało się, że musi pomagać im cywil, ale jak zwykle chodziło o pieniądze. Umysł mojego ojca oraz pieniądze i zaplecze techniczne von Roettiga, które jak się okazało było lepsze od tego oferowanego przez państwo miało przynieść pożądany efekt.
- Tak się jednak nie stało…?- Leon słuchał z zaciekawieniem opowieści i nie spuszczał wzroku z Alice nawet gdy podnosił kieliszek do ust.
- Mylisz się. Stało się. Ojciec udoskonalił substancję, chociaż miał tu więcej szczęścia niż rozumu, ale o szczegółach nie musisz wiedzieć, nie to jest najważniejsze w tej opowieści.- westchnęła przechylając kieliszek z winem po raz kolejny. -Najważniejszym było to, że specyfik nie rozwijał już tylko jednej cechy, ale w pewnym stopniu również i inne, ludzie rzadziej umierali. Substancja zaczęła tworzyć nadczłowieka. Zauważono również, że poddawani eksperymentowi lepiej widzieli w ciemnościach i działają w grupie, jakby rozumieli się bez słów. Jako że ludzie ci mieli polować na innych ludzi na frontach bitew, czy jako szpiedzy i zabójcy, porównywano ich do watahy wilków. Tak właśnie narodziła się nazwa Fenrir oraz Wilcza Sfora.- Leon trochę niedowierzał w ostatnie słowa a opis Alice spowodował u niego poszybowanie lewej brwi do góry w grymasie zdziwienia, który to kobieta szybko dostrzegła.
- Nie, nie zamienisz się w wilkołaka jeśli o to chcesz zapytać.- powiedziała karcącym tonem. Leon wypuścił głośno powietrze z płuc w geście uspokojenia.
- Zmieniła się też wtedy forma ,,rekrutowania” do projektu. Po pierwszej fali śmiertelnych przypadków liczba ochotników drastycznie zmalała, postawiono więc brać ochotników niemalże z ulicy, co oczywiście przyprawiło twardogłowych o migrenę. Indoktrynowano i badano ochotników pod kątem tego, czy nie wykorzystają nabytej mocy do niecnych celów, wtedy do Wilczej Sfory zaczęli trafiać ludzie z zagranicy- najemnicy, awanturnicy, polityczni zbiegowie. Władzom Prus i generałom przestawała się podobać wizja, że ich najlepszymi żołnierzami będzie jakaś zbieranina odszczepieńców. Tak czy owak, oddział powstał podzielony na sekcje zwane watahami, ale dokładnej struktury nigdy nie poznałam, bo to już był wymysł wojskowych jak podzielić tych ludzi i jak ich dobrać aby nie pozabijali się przed wykonaniem jakiegoś zadania. Jednak udało im się.
Stworzono w ten sposób elitarny oddział bojowy, szpiegów, a także stymulowano naukowców do wydajniejszej pracy. Prawdziwy test nastąpił, gdy Prusy rozpoczęły ekspansję terytorialną. Żołnierze sprawdzili się doskonale podczas wojny z Austrią w 1866, ale swój prawdziwy kunszt pokazali w 1870 roku. Słyszałeś, drogi Leonie, o tak zwanej ,,depeszy emskiej”?- Alice zadając pytanie spojrzała w końcu w oczy mężczyzny.
- Niestety, ale nic. W tamtym czasie pływałem po oceanach.- Leon wzruszył ramionami dając do zrozumienia, że czymkolwiek depesza była, dla niego jest to nieistotne.
- Bismarck przeredagował depeszę tak, by obrazić cesarza Francuzów Napoleona III Bonaparte i sprowokować wywołanie wojny. Następnie treść depeszy została wieczorem tego samego dnia opublikowana w prasie niemieckiej. Wiadomość zawierała relację z rozmów z ambasadorem Francji, w czasie których strona francuska starała się wymusić na Prusach zaniechania prób osadzenia na pustym wówczas tronie hiszpańskim przedstawiciela dynastii Hohenzollernów. W pierwotnej depeszy Wilhelm I uspokajał Napoleona, że nic nie wie o próbach sukcesji Hohenzollernów na tron hiszpański. Wilhelm I odrzucił francuskie żądania, a sama depesza była wyraźnie upokarzająca dla strony francuskiej. Reakcją Francuzów było wypowiedzenie wojny, a Wilcza Sfora tylko na to czekała. Agenci byli wtedy rozstawieni w Paryżu, zaatakowali zabijając wielu wysokich rangą oficerów. Wysadzili w powietrze niemal wszystkie tory prowadzące do stolicy paraliżując całkowicie armię francuską. Armia pruska tylko dokończyła dzieła zniszczenia używają nowych, technologii bojowych opartych na parze. Wojna francusko-pruska skończyła się rok później w maju 1871 roku, gdy armia pruska skończyła obleganie Paryża. Po stronie francuskiej zginęło ponad 200 tysięcy ludzi.- Alice kręciła delikatnie głową chcąc wyrzucić z umysłu tę historię.
- Jak na to wszystko zareagował twój ojciec?- spytał Leon
- Ojciec oczywiście wyraził sprzeciw, ale z drugiej strony zaczął cieszyć się względami samego Cesarza. Wszak ojciec przyczynił się do pokonania Austrii i Francji oraz do powstania Deutsches Reich. I wtedy wszystko zaczęło się walić.- kobieta wypiła duszkiem kolejny kieliszek, widać mówienie o tym bardzo ją bolało- Ta szuja Wilhelm von Roettig postanowił wszystko zagarnąć dla siebie. Chciał rozwijać militarny aspekt Fenriru, przekonywał cały czas władzę i Bismarcka, aby pozbyć się nieczystych elementów z Wilczej Sfory, tak aby tworzyli ją tylko i wyłącznie żołnierze z Prus. Ojciec na skutek jego knowań, spisków i rozsiewanych plotek został oskarżony o zdradę stanu i skazany na karę śmierci. Miał rzekomo użyć ludzi z Wilczej Sfory do dokonania zamachu stanu i przejęcia władzy w celu ustanowienia całkowitej technokracji- rządu naukowców i ludzi nauki.- Palce Alice zacisnęły się mocno na szklanym naczyniu.
- I mimo to uwierzyli temu przeklętemu bogaczowi?!- Leon podekscytował się opowieścią Alice.
- Oczywiście, on miał wszystko- pieniądze, wpływy, znajomości, należał do pruskiej arystokracji, a mój ojciec? Był dobrym człowiekiem, cieszył się szacunkiem i lojalnością członków Sfory, naukowców i samego Cesarza, lecz okazało się że to za mało... Został stracony. Ale.. nie tylko on…- głos Alice zaczął się łamać. Pomachała pustym kieliszkiem, a Leon natychmiast podszedł do niej i nalał jej trunku. Kobieta znów bez mrugnięcia okiem opróżniła całe naczynie za jednym podejściem.- Von Roettig zasugerował, że należy zastosować odpowiedzialność zbiorową. Jego ludzie, a może ludzie kanclerza… nie wiem, nie obchodzi mnie już to… Zabili całą moją rodzinę. Siostry i brata, ich mężów i żony, a nawet dzieci…Aby nikt nie rozpowiedział o Fenrirze- na twarzy Alice pojawiła się jedna, niemalże srebrna łza. Leon postanowił zmienić temat.
- Co się stało z Wilczą Sforą?- w odpowiedzi głos kobiety wrócił do profesjonalnego brzmienia
- Większość zabito jeszcze w kraju, w czasie służby. Dość późno dowiedzieli się, że wyrok na moim ojcu został wykonany. Zaczęli uciekać grupami, to byli towarzysze broni, zżyci ze sobą weterani. Byli wyłapywani w różnych krajach, czasami poza Europą. Ścigani, zaszczuci, z listami gończymi. Wielu z nich umarło we śnie, inni z zaskoczenia. Niektórzy jednak tanio skóry nie sprzedali. Właśnie w takich sytuacjach rządy krajów prosiły o zaprzestanie zamieniania ich miast w pola bitew. To byli dzielni ludzie…- Alice uśmiechnęła się nawet delikatnie.- Do dziś przeżyła garstka. Mam listę dziesięciu nazwisk, którzy ponoć żyją, tylko że to lista sprzed roku. Mogło się sporo zmienić w tej kwestii.
- Więc po to jestem ci potrzebny? By odbudować Wilczą Sforę?- spytał opróżniając swój kieliszek i odstawiając go na biurko. Alice spojrzała mu prosto w oczy, biła od niej pewność siebie i niezachwiana wiara we własną siłę.
- Chce byś mi pomógł w zemście, drogi Leonie. Mitologia nordycka mówi, że Fenrir wyswobodzi się z łańcuchów, w które zakuli go bogowie. Wtedy nastanie Ragnarök, ostateczna bitwa.- mówiła pewnym głosem, niczym generał przemawiający do swych ludzi.
- Rozumiem, że mamy zrobić temu całemu von Roettigowi jego osobisty Ragnarök? Przy okazji stać się wrogami publicznymi numer jeden całego kraju będącymi ściganymi przez wszystkie służby!? Kobieto, jesteś szalona!- Leonowi nie do końca podobała się wizja pani doktor. Ta spojrzała tylko badawczo najpierw na mężczyznę, a później na butelkę wina. Chwyciła ją w dłoń i zakołysała odkrywając z uśmiechem na twarzy, iż na dnie zostało trochę płynu. Wypiła wszystko prosto w butelki przechylając mocno głowę do tyłu odsłaniając w pełnej krasie swoją szyję. Pojedyncza kropla alkoholu zaczęła spływać po jej brodzie. Alice odstawiła butelkę i wytarła się zewnętrzną częścią dłoni patrząc prosto na Leona. W jej oczach płonął ogień.
- Wolę określenie… sprawiedliwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz