środa, 23 grudnia 2015

#16

Przez krótką chwilę żałowała, że Leon zostawił ją sam z ciężkimi walizkami, jako dama nie była przyzwyczajona do noszenia takich ciężarów. Jednak chwilę po tej myśli pojawi się lęk czy ludzie, z którymi pojawi się Zygfryd nie są nowym pokoleniem żołnierzy pod działaniem ulepszonego Fenriru? Skoro jej samej przez lata udało się udoskonalić recepturę była nikła szansa, że udało to się też jej wrogom dysponującym znaczenie lepszą technologią i mogących rekrutować największe umysły nauki. Leon był zbyt niedoświadczony, aby poradzić sobie z tak liczną grupą ludzi posiadających podobne, jeśli nie lepsze umiejętności. Nawet jeśli byliby to zwykli opryszkowie, głównym problemem pozostawał dowodzący nimi Zygfryd, który nie miał sobie równych.
Dochodziła właśnie do kolejnych drzwi oddzielających wagony. Postawiła walizki i wkładając dużo siły otworzyła masywne drzwi. Od razu uderzył ją w twarz pęd powietrza, nigdy nie lubiła tych małych, trzęsących się pomostów między wagonami, a będąc małą dziewczynką bała się przez nie przechodzić. Gdy sięgnęła po walizki nagle jej oczom ukazała się głowa mężczyzny, który zwisał z dachu wagonu.
-Dzień dobry, szanowna panienko.- uśmiechnął się po czym zeskoczył na pomost i poprawił czarną marynarkę.- Panienka pozwoli ze mną.- mężczyzna momentalnie zmienił ton głosu na nie znoszący sprzeciwu i ruszył w jej stronę przysłaniając swoją posturą całe światło drzwi. Szybki kopniak w krocze powstrzymał jego zapędy, napastnik złapał się za miejsce uderzenia i padł na kolana.
- Suka...- wyjęczał. Gdy Alice będąc dumna ze swej wygranej chciała się wycofać w głąb korytarza usłyszała trzask pękającego szkła. To drugi z podwładnych Zygfryda uderzył całym ciałem w okno i wskoczył do środka opuszczając się przy pomocy małej krótkiej linki, gdy tylko wyprostował się wyciągnął mały rewolwer i wycelował w Alice.
- Ani kroku dalej. Jurgen, wstawaj pętaku! Dałeś się jakieś babie!- krzyknął. Mężczyzna z obolałym kroczem wstał z wyrazem gniewu na twarzy. Chwycił Alice za gardło i cisnął ją o ścianę pierwszego pustego przedziału pozbawiając kobietę tchu.
- Szefie, może szef złazić, mamy ją.- powiedział wciąż trzymając ją za szyje w żelaznym uścisku. I wtedy jej oczom ukazał się Zygfryd. Niemowa z twarzą pełną blizn podszedł do Alice i spojrzał na nią badawczo, jego wzrok zdawał się mówić: ,,tyle zachodu o taką małą kobietę?”.
- Puszczajcie łajzy!- wydusiła z siebie doktor szarpiąc się całym ciałem. Mężczyzna trzymający ją za gardło drugą ręką wyciągnął z marynarki nóż i przystawił jej do policzka. To zahamowało bojowe instynkty Alice, z przerażeniem spojrzała na ostrze a następnie na twarz oprawcy.
- Milcz! Von Roettig kazał nam Cię dostarczyć w jednym kawałku, ale nic nie wspominał o drobnych uszkodzeniach. Przemodelować ci buźkę, słońce?!
- Dobra, Jurgen, starczy tych sztuczek, zabieramy ją do wagonu pierwszej klasy i tam już się nią zajmiemy Racja, szefie?- rewolwerowiec zaadresował swe pytanie do Zygfryda, ten tylko kiwnął lekko głową. Jurgen trzymający Alice wykręcając jej dłoń pchnął ją przez drzwi na pomost łączący wagonu, za nim podążył Zygfryd niosąc walizki, ostatni szedł oprych z rewolwerem.
Nagle za swoimi plecami Alice usłyszała świst powietrza i głuchy, przeciągły jęk ostatniego w kolumnie. Wszyscy w tym samym czasie odwrócili się. Oczy uzbrojonego mężczyzny powędrowały ku górze, a jego ciało bezwładnie opadło na kolana by następnie runąć twarzą na podłogę. Z pleców wystawał mu potężny nóż, a wokół ostrza powoli powiększała się brunatna plama krwi. Dopiero po dłuższej chwili Alice dostrzegła kilka metrów dalej stojącego bez ruchu Leona z rządzą mordu w oczach.
- Ty draniu!- krzyczy Jurgen zaoferowany śmiercią kompana. Te kilka sekund dezorientacji wykorzystuje Alice uderzając z impetem obcasem stopę trzymającego, który odruchowo puścił jej rękę, dzięki czemu Alice wykonała zamach do tyłu i uderzyła łokciem w brodę napastnika, ten poleciał do tyłu trzymając się za miejsce trafienia. Kobieta zaczęła się wspinać na dach wagonu, Zygfryd tymczasem szybko dokonał kalkulacji priorytetów. Nakazał gestem ręki swemu podwładnemu zająć się Leonem, a on sam wspiął się na dach w pościgu za panią doktor.

Leon zaszarżował na podwładnego Zygfryda, który w tym czasie podnosił rewolwer upuszczony przez martwego kompana, co zrobił za wolno, bo gdy celował w Leona, ten był już przy nim. Padł pierwszy strzał uszkadzając sufit. Mężczyźni wylądowali na ziemi szarpiąc się w silnych uściskach. Odziany w czerń starał się wycelować w twarz Leona, padły kolejne dwa strzały tuż przy jego głowie, po czym odezwały się krzyki ludzi na korytarzu. Leon uderzył czołem w nos leżącego pod nim mężczyzny łamiąc mu chrząstki. Następnie uderzył całą ręką dzierżącą broń o podłogę. Zbir puścił rewolwer przy trzecim uderzeniu. Następnie wyprowadzonych kilka lewych sierpowych pozbawiło podwładnego Zygfryda przytomności. Leon podniósł się czym prędzej i chwytając pistolet wskoczył na dach pociągu.
W twarz uderzył go pęd powietrza, oczy i nos zaczynała szczypać sadza wydobywająca się wraz z dymem z lokomotywy, mimo to biegł w kierunku Zygfryda, który był już przy chwiejącej się Alice. Leon wycelował broń, choć wiedział, że miał marne szanse na trafienie. Strzał chybił, ale przykuł uwagę Zygfryda, który odepchnął kobietę, która wylądowała całym ciałem na dachu, i zaczął szarżę na Leona. Ten wymierzył raz jeszcze i nacisnął spust, gdy napastnik był tylko metr od niego. Niemowa jednak wykonał unik i kula lekko otarła się o jego ramię. Następny strzał został zastąpiony głuchym kliknięciem obwieszczającym koniec amunicji.
- Szlag…- szepnął sam do siebie Leon, po czym odrzucił broń i ruszył na Zygfryda. Dwa ciała zderzyły się ze sobą w bojowym szale. Inicjatywa jednak od początku była po stronie sługi von Roettiga zniżając Leon do samego unikania ciosów. Wiedział, że Zygfryd nie był zwykłym przeciwnikiem, ze wszystkich sił próbował się jednak odgryzać i wyprowadzać kilka ataków, które jednak były skutecznie blokowane przez przeciwnika. Zygfryd szybko skrócił dystansu i wyprowadził cios głową w twarz Leona dekoncentrując go na chwilę. Doświadczony wojownik chwycił prawe ramię młodzieńca i wymierzył mu cios pięścią. W odpowiedzi broniący się wykonał kopniak w udo powodując zgięcie się Zygfryda. Leon przygotował się już do wyprowadzenia uderzenia od góry, ale niemowa okazał się szybszy. Wyprowadził cios w brzuch, następny w splot słoneczny, kolejne w twarz, odrzucił Leona na co najmniej metr. Chwiejący się Leon nie zdążył zareagować, kiedy jego napastnik znów był przy nim i kopnięciem podcinającym sprowadził swą ofiarę na dach pociągu. Po kolejny ciosie w twarz ochroniarz von Roettiga chwycił za klamrę od pasa spodni Leona i jego marynarkę, uniósł go by wyrzucić z pociągu. Leon szarpał się, choć te kilka walk i ciosy odebrały mu wolę dalszej obrony. I wtedy Zygfryd z głuchym jękiem upadł na jedno kolano upuszczając Leona na dach pociągu, to Alice kopnęła zbira w tył kolana pozbawiając go równowagi. Lewa dłoń kobiety uzbrojona w długie paznokcie wbiła się w twarz mężczyzny, a place trafiły na oczodoły wpychając jego oczy w głąb czaszki. Zygfryd trzymał już rękę Alice gotowy ją odepchnąć jak natrętną muchę, gdy jej druga dłoń trzymająca krótki sztylet wymierzyła celny cios w jego gardło. Z ust i rany trysnęła krew, oczy ochroniarza niemal wyszły z orbit, ale mimo to Zygfryd szarpiąc się wykonał kopnięcie wymierzone w Leona.
- Zostaw go!- krzyknęła Alice zaskakująco głośno i z dziką furią przeciągnęła ostrze do przodu rozrywając tym samym gardło Zygfryda. Fontanna krwi oblała leżącego Leona, a Zygfryd w konwulsjach pośmiertnych opadł na twarz. Alice puściła go, a następnie zepchnęła ciało z dachu i obserwowała jak bezwładnie spadło lądując w krzakach tuż przy torach. Chwilę później, gdy doszła do siebie klęknęła przy Leonie.
- Nic ci nie jest?!- spytała nachylając się blisko niego, lecz on tylko cicho jęczał z bólu.
- Nie pamiętam kiedy ostatnio ktoś tak mi złoił skórę. Ych… i do tego jestem cały w krwi. Jego krwi.
- Czyli wszystko w porządku. Zbierajmy się stąd. Narobiliśmy za dużo hałasu.
- Anton nie będzie zadowolony z naszego spóźnienia.- Leon uśmiechnął się krzywo.
- Zrozumie, na pewno zrozumie.- Alice odwzajemniła uśmiecha i czule potargała Leona po głowie.
- Dziękuję za ratunek, wilczyco…
- Do usług.- Wyciągnęła do Leona rękę, aby pomóc mu wstać.- Tylko nie myśl, że jak jesteś poobijany to zwalnia cię od noszenia.
Zołza…- pomyślał Leon uśmiechając się w duszy gdy kuśtykał do krawędzi dachu wagonu.

wtorek, 8 września 2015

#15

Parowy pociąg nabierał prędkości odkąd tylko ruszył z dworca, a dźwięk i ruch całej maszynerii z najnowszym rozwiązaniami technicznymi był odczuwalny w całym składzie. Alice gnała przez wąski korytarz by znaleźć się jak najdalej od drzwi, którymi wsiedli. Leon, który zupełnie nie wiedział co się dzieje postanowił w końcu interweniować.
- Alice! Co się dzieje!?- spytał stanowczym tonem. Kobieta jakby ocknęła się właśnie z dziwnego amoku odwróciła się i wskazała na wolny przedział. Weszli do pomieszczenia, a Leon położył walizki na eleganckiej, skórzanej sofie z podłokietnikami, charakterystycznej dla wagonów klasy pierwszej. Spojrzał na panią doktor, ale jej pewność siebie, determinacja, hart ducha, to wszystko zostało zastąpione przez strach.
- Co się dzieje?- powtórzył pytanie. Alice spojrzała smutnymi oczyma na Leona.
- Dorwali nas... Pamiętasz jak ci mówiłam o ludziach von Roettiga? Przyjechali. Wysiadali z pociągu akurat, gdy my byliśmy na peronie. Jeden z nich mnie rozpoznał. Wsiedli za nami tuż przed odjazdem.- Mówiła szybko.
- Ilu...?- spytał pewny siebie Leon.
- Siedmiu, ośmiu. Chyba tak. Wszyscy ubrani na czarno. Mam tylko nadzieje, że to jakieś lokalne oprychy, a nie nowe pokolenie agentów faszerowanych Fenrirem. Do tego jest z nimi Zygfryd. Ochroniarz von Roettiga, rozpoznał mnie.
- Ty jesteś ich priorytetem, uciekaj. Chroń walizki. Ja opóźnię ich pościg. Wysiadamy na pierwszej stacji jaka się trafi.
- Z tym może być problem, jedziemy expresem. Następna stacja będzie za trzy godziny.
- Szlag...- powiedział pod nosem Leon. Alice w tym czasie otworzyła jedną z walizek. Wyciągnęła jedną z licznych fiolek ulokowanym na specjalnym rusztowaniu skonstruowanym do bezpiecznego transportowania płynu i podała ją Leonowi.
- Masz, wypij, będziesz tego potrzebował.- Leon spojrzał na fiolkę.
- Nigdy nie kazałaś mi tego pić ponownie. Jesteś pewna?- spytał lekko zaniepokojony przypominając sobie jak przyjmował pierwsze dawki.
- To przecież symulant, radzisz sobie z nim lepiej niż inni. Dasz radę, skop im tyłki.- Pewność siebie Alice wróciła na moment. Leon uśmiechnął się złowieszczo i opróżnił całą zawartość. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze, po czym powiedział patrząc doktor prosto w oczy.
- Uciekaj, zajmę się nimi.- Alice bez słowa zamknęła walizkę i wyszła z obiema. Leon skierował się w przeciwną stronę. W stronę ludzi Zygfryda.
Idąc wąskim korytarzem spodziewał się ataku w każdej chwili, chociaż zdawał sobie sprawę, że walka w tak ciasnej przestrzeni nie pozwoli na wykorzystanie przewagi liczebnej wroga to wciąż liczył na niespodziewany atak z któregoś z przedziału. Nic takiego nie nastąpiło. W przedziałach siedzieli pasażerowie pogrążeni w lekturze książek, rozmowie czy też obserwowaniem widoków zza okien.
Dotarł w końcu do wagonu restauracyjnego. Duża przestrzeń wagonu zdobiona była drewnem, podłoga została wyłożona zieloną wykładziną w ozdobne złote wzory, ma którym stało kilka prostych stolików z eleganckimi krzesłami i białymi obrusami. W środkowej części wagonu usytuowano bar z potężną, drewnianą szafą z licznymi półkami na których stały butelki alkoholu, szklanki, misy i inne barowe sprzęty. Na samych końcu stała maszyna grająca napędzana specjalną maszynerią z wystającymi kołami zębatymi i tłokami pompującymi parę. W wagonie było pięciu odzianych w czerń mężczyzn, wyglądali jak opryszkowie tak dobrze znani mu z portowych zaułków i barów. Ci jednak wyróżniali się odzieniem z wysokiej jakości czarnego materiału. Wszyscy w wesołych nastrojach znajdowali się na wysokości baru, a jeden z nich stał za ladą i nalewał kompanom złoty alkohol, prawdopodobnie whisky.
- Witamy szanownego kolegę!- powitało go zawołanie pełne euforii i radości jakby cieszyli się na widok dawno niewidzianego kolegi. Leon zrobił parę kroków do przodu. Oprych, który wcielał się w rolę barmana uniósł szklaneczkę bursztynowego płynu w kierunku Leona.
- Cieszymy się, że do nas dołączyłeś kolego. W normalnych okolicznościach zaproponowałbym ci szklaneczkę dobrego trunku i może partyjkę w pokera, ale widzisz... jesteśmy w pracy.- Mężczyzna, który mówił był wysoki, łysy i barczysty, a jego policzek zdobiła niewielka blizna, Leon ocenił, że powstała w wyniku ciosu tulipanem z butelki. Barman kontynuował.
- Bo widzicie kolego, robimy w podobnym biznesie. Czyż nie? Tobie karzą komuś mordę obić, mi karzą komuś mordę obić, pójść tam, stać tu. Takie tam zadania typowego mięśniaka, ale muszę przyznać, że tobie to akurat zazdroszczę. Taki pracodawca?- mężczyzna zamknął oczy i pokręcił głową mrucząc cicho jakby poniosła go wyobraźnia.- Tak, taki pracodawca to szczęście. Założę się, że nie tylko gotówkę przyjmujesz jako zapłatę za usługi, co nie, brachu?- reszta bandy zaśmiała się, a barman uśmiechnął się szeroko odsłaniając wszystkie zęby, które bez wyjątku były srebrne. Był to osobliwy widok, który powodował, iż wydawało się, że zęby tego człowieka są odlane z żelaza. Uwaga dotycząca zapłaty wzbudziła w Leonie szczerą złość.
- Dobra, przejdźmy do rzeczy.- barman uciął śmiech kompanów, a z jego twarzy zniknął uśmiech.- Daję ci tysiąc marek i gwarancję, że włos ci z głowy nie spadnie. Nam chodzi tylko o damulkę, oboje pójdziemy w swoje strony i wszyscy będą szczęśliwy. To oferta nie do odrzucenia, kolego. Drugi raz jej nie powtórzę. Wchodzisz w to?- spytał po czym wychylił całą zawartość szklanki i z hukiem położył ją na blacie. Leon przez chwilę analizował słowa łysola, po czym powiedział.
- A ja mam własną propozycję. Wysiądziecie z tego pociągu na następnej stacji, a gwarantuje, że włos wam z głowy nie spadnie.- To poruszyło zebranymi. Bandyci spojrzeli na swego towarzysza-barmana. Łysol nachylił się kierunku Leona zza baru.
- Kopany w dupę księciunio na białym rumaku będzie nadstawiał karku za księżniczkę? Dobrze, sam tego chciałeś chłopczyku. Hans, odpal pianino!- mężczyzna który siedział przy barze znajdując się najbliżej maszynerii podbiegł do niej, wsunął w specjalny otwór kartę perforowaną i pociągnął za wajchę. Gdy wracał do baru w tym samym czasie maszyna zaczęła skrzeczeć i wydawać dziwne dźwięki by po chwili całą salę ogarnęła wesoła, skoczna melodia podobna do tych, które przyszło Leonowi często wysłuchiwać na żywo w portowych barach. Flet, mandolina, pianino, akordeon tyle instrumentów rozpoznał w czasie gdy mężczyźni zbliżali się do niego uzbrojeni w kastety, noże, pałki i łańcuchy.
- Graj muzyko!- krzyknął, uśmiechając się złowieszczo łysol.
- Już ja wam zagram łachudry...- zamruczał pod nosem Leon.
Jako pierwszy zaatakował niski, szczupły mężczyzna uzbrojony w kastet. Wycelował prawy sierpowy prosto w szczękę, ale Leon zrobił unik. Chwycił za nadgarstek, szybko wykręcił napastnikowi rękę i zadał cios w żebra. Mężczyzna ugiął się wyjąc z bólu, Leon chwycił go i rzucił na stół, który z hukiem załamał się pod ciężarem lecącego. Do kolejnego ataku przystąpiło dwóch naraz i łańcuch zaświstał w powietrzu. Leon uciekł w bok unikając lewego sierpowego skierowanego w skroń. Pałka drugiego napastnika poleciała w stronę głowy, były awanturnik odskoczył do tyłu na stół, podwinął nogi i kopnął w tors napastnika pozbawiając go oddechu. W chwili, gdy leżał na stole zobaczył jak kolejny oprych rzuca się w jego stronę z nożem. Zdążył się stoczyć, a ostrze zamiast w oko wbiło się w blat stołu. W mgnieniu oka Leon podniósł się z podłogi, wymierzył cios w twarz nożownika, oszołomionego złapał go za włosy i uderzył jego twarzą o stół łamiąc mu nos. Kątem oka zauważył, że w jego kierunku szarżował łysol i mężczyzna z łańcuchem, bez namysłu rzucił w ich stronę masywne krzesło. Łysol wypchnął swojego towarzysza do przodu, który przyjął na siebie cały impet lecącego mebla i padł na ziemię wyjął z bólu. Były barman ryknął wściekle w czasie, gdy Leon się do niego zbliżał. Oprych złapał byłego marynarza w pasie, potężny uścisk utrudnił oddychanie, po którym nastąpiło silne uderzenie o ścianę. Nadchodziło dwóch oprychów, Leon zaczął uderzać łysego w głowę i kark, jednak to nie przynosiło żadnego efektu poza zaciskającym się uściskiem. Postanowił wymacać twarz napastnika i wbił mu kciuki w oczy odsuwając głowę od siebie. Barman poluźnił uścisk wyjąc z bólu, jak tylko się odrobinę odsunął otrzymał cios w kolano, upadając otrzymał kolejny cios. Leon zauważył poziomy zamach pałką, w uniku zszedł w dół całym ciałem i wycelował w krocze napastnika, gdy ofiara pochyliła się w bólu wypuszczając pałkę z ręki w jej stronę został wyprowadzony potężny lewy podbródkowy. Siła ciosu napędzana Fenrirem poderwała oprycha z ziemi, który przeleciał nieprzytomny metr do tyłu. Leon wiedział już, że ten napastnik wypadł z gry, ale za nim pojawiał się nożownik zadający cios od dołu. Leon uciekł biodrami do tyłu i zablokował rękę napastnika przedramieniem. Szybko chwycił go za nadgarstek, wykręcił rękę i zadał cios w splot słoneczny, gdy nożownik zwijał się z bólu cios łokciem pozbawił już go całkiem zdolności bojowych.
Mężczyzna z kastetem zdążył podnieść się ze stołu i razem z łysym zaczęli jednocześnie szarżować. Leon chwycił ledwo przytomnego nożownika za gardło i pasek od spodni, podniósł go nad głowę i rzucił niczym lalką, co na chwilę zatrzymało nacierających. W tej samej chwili biegł w jego stronę oprych z łańcuchem, Leon odskakiwał od łańcucha aż jego plecy trafiły na coś twardego. Chwilę mu zajęło zorientowanie się, że trafił na blat baru. Moment dezorientacji zaskutkował ciosem ostatnich ogniw w twarz, lecąc w dół chwycił butelkę zielonego alkoholu. Kolejny cios tym razem słabszy zwrócił mu trzeźwą ocenę sytuacji, przeturlał się w bok unikając groźnego uderzenia. Mężczyzna z łancuchem krzyknął i wyprowadził kopnięcie w leżącego, Leon błyskawicznie wyprostował się na kolanach unikając kopnięcia o milimetry. Zapominając o dżentelmeńskich manierach, jakich próbowała go nauczyć Alice, chwycił mężczyznę za nogę i wstając uderzył go wolną pięścią w krocze. Oprych z bólu wypuścił łańcuch, po chwili otrzymał cios w twarz i został złapany za pasek od spodni, Leon wykonał półobrót i rzucił go z hukiem na ścianę, gdy osunął się po boazerii otrzymał potężny kopniak w głowę pozbawiający go przytomności. Został już tylko łysy barman i niski mężczyzna z kastetem. Widząc tę dwójkę szarżujących przy wesoło grającej muzyce Leon przyznał im w myślach upór i kreatywność w doborze sprzętu. Napędzany Fenrirem widział ich zbliżających się jakby w zwolnionym tempie, rzucił pełną butelkę w czaszkę łysego, wyjął zapalniczkę i cisnął ją w napastników. Wysokoprocentowy alkohol zajarzył się błękitnym płomieniem na opryskanych ubraniach. Zapach ziół podpowiedział Leonowi, że użył absyntu i prawie zrobiło mu się żal trunku. Płonący mężczyzna z kastetem miotając się zniszczył dwa stoły, łysy zdążył zdjąć marynarkę
- Ty sukinkocie!- syknął. Leon przystąpił do kontrataku wyprowadzając prawy prosty, niestety nie skuteczny, kolejny lewy sierpowy również spotkał się z unikiem, zaskoczył przeciwnika wyprowadzając kopnięcie w tors. Napastnik odsunął się gwałtownie i złapał się za miejsce uderzenia próbując złapać oddech, na co marynarz nie czekał. Podskoczył i uderzył go z góry w skroń, potężne ciało łysola zachwiało się, zniecierpliwiony i nie panujący nad gniewem Leon sięgnął po masywne krzesło przy jednym z ocalałych stolików, podniół je nad głowę i z całą siłą uderzył nim w napięte plecy byłego barmana, który padł z jękiem twarzą do podłogi, kilka kopnięć w głowę pozbawiło go przytomności.
Po wygranej bitwie Leon rozejrzał się po zdewastowanym wagonie, w którym wciąż grała muzyka. Wydawało mu się, że to ona dodała mu dodatkowej siły do walki. Był z siebie dumny patrząc na pięciu nieprzytomnych napastników leżących na ziemi, gdy chciał już opuścić wagon usłyszał cichy jęk. Odwrócił się, to poparzony mężczyzna z kastetem podniósł się z ziemi.
- Brawo chłoptasiu. Umiesz się bić...- zakaszlał.- Ciekaw jestem tylko... czy twoja panienka też tak się wywija. Już Zygfryd ją urządzi... zasrany księciunio...- znów kaszelnął i zaśmiał się złowieszczo. Leon dopiero teraz przypomniał sobie słowa Alice- napastników miało być siedmiu-ośmiu, co najmniej dwóch gdzieś zwiało. Wściekły podbiegł do mężczyzny i kopniakiem w szczękę pozbawił go przytomności jak i kilku zębów.
- Dach...- powiedział sam do siebie. Poczuł jak potężny uścisk lodu gniecie jego serce. Wybiegł z wagonu pędząc na złamanie karku, po drodze sięgnął po leżący nóż myśliwski. Przeczucie mówiło mu, że ostrze może mu bardzo się przydać.

wtorek, 1 września 2015

#14



Dworzec w Barnhoffie był ogromną budowlą wzniesioną na rozpoczęcie Dekady Inżynierów. Prosty, surowy, składający się głownie z czerwonych cegieł i żelaznego szkieletu wyglądał skromnie w porównaniu do innych obiektów użytkowości publicznej, tak jak i inżynierowie nie przekładają formy nad użytkowość i cenią sobie prostotę wykonania. Dopiero wewnątrz dworzec odkrywał przed ludźmi swoją wyjątkowość. Półkoliste dachy osłaniające perony osłonięte były kalejdoskopowym dachem ze szkła- płyty witraży osadzone w ruchomych ramach w kolorach wody i ognia poruszały się zgodnie z rozkładem jazdy pociągów rzucając na podłogę i podróżnych mieszaninę szarości imitującą kłęby pary, która zrewolucjonizowała kiedyś przemysł.
Kilka minut po siedemnastej na dworcu pojawiła się dama w prostej, zielonej sukni niosąc ze sobą podręczną kopertówkę, a na równi z nią szedł dobrze zbudowany mężczyzna dźwigając dwie duże walizki.
- Musiałaś zabrać ze sobą tyle ubrań? Nawet ja ledwo jestem w stanie to unieść, weźmy bagażowego.
- Nie ma mowy, w walizkach jest cały mój zapas Fenriru i składniki, nikt po za nami tego nie dotknie.
Leon od razu poczuł się do pilnowania bagażu.
- Możesz w końcu zdradzić dokąd jedziemy?
- Do Alzacji odwiedzić mojego przyjaciela i bliskiego współpracownika mojego ojca. Resztę wyjawię jak będziemy sami. Pośpieszmy się, zapowiadają nasz pociąg.
W gmachu zadudnił mechaniczny głos obwieszczający nadjeżdżający pociąg i jednocześnie kolorowe płyty dachu przesunęły się rzucając niebieskie refleksy na podłogę. Para z trudem przedzierała się przez ludzką falę docierając na swój peron, gdy na sąsiedni tor chwilę wcześniej wjechał pociąg z Berlina, a tłum pasażerów właśnie wylewał się z wagonów na peron.
- Wspaniale... uważaj na walizki.- poinstruowała Leona.
- To lepiej ty uważaj bo sobie kieckę pognieciesz...- zażartował uśmiechając się. Alice odwróciła wzrok śmiejąc się w duszy i oglądała pociąg, do którego mieli za chwilę wejść. Jej wzrok odruchowo zszedł na tłum ludzi, którzy właśnie przyjechali, gdy nagle wśród nich zauważyła grupę ośmiu przybyszy- wysokich, dobrze zbudowanych o ponurych twarzach, w ubraniach utrzymanych w kolorach czerni i brązu przez co wyglądali jak oprychy z portowych melin, w których zwykł przebywać Leon. Jednak Alice zaniepokoiła wymalowana pewność siebie na ich twarzach. Nagle do całej grupy dołączył mężczyzna niższy od nich wszystkich, lecz widać było, że to on dowodzi. Alice nie mogła mu się przyjrzeć przez przemykające wciąż przed oczyma ludzkie sylwetki, mignął jej tylko zarys jego twarzy i czarny melonik na głowie, gdy tłum przyjezdnych się rozrzedził stanęła przerażona. 
- O mój Boże...- wyszeptała. Leon podszedł do kobiety.
- Coś się stało?
- Pakuj się do pociągu. Szybko!- Leon przyspieszył kroku nie zadając pytań.
Każdy z członków bandy otrzymał czarno-białe zdjęcie z twarzą poszukiwanej.
- Więc to o nią rozchodzi się cała afera szefie?- spytał jeden z ludzi. Zygfryd przytaknął głową.
- No to panowie. Do dzieła.- dodał otuchy sobie i pozostałym stojący obok.
- Podoba mi się to miasto, całkiem ładne damulki tu chodzą. Spójrzcie na tamtą, skubana, tragarza sobie załatwiła. Ja bym chwycił za coś innego niż jej walizki.- grupa roześmiała się, lecz nie Zygfryd. Odwrócił głowę i spojrzał na kobietę w zielonej sukni. Ta akurat podawała bilety konduktorowi, gdy kontrola dobiegła końca skierowała się do wejścia i odwróciła wzrok. W tym momencie ich spojrzenia się spotkały, a zaskoczona kobieta znikła wewnątrz pociągu. Zygfryd natomiast uderzył otwartą dłonią tego, który rozpoczął przemowę na temat urody kobiety, wskazał mocno palcem na swój egzemplarz zdjęcia, a następnie na pociąg.
- To na pewno ona, szefie?- spytał spoliczkowany masując miejsce uderzenia. Zygfryd zacisnął tylko pięść po czym odwrócił się i skierował kroki w kierunki lokomotywy, reszta w milczeniu ruszyła za nim. Wysłannik von Roettiga szedł pewnym krokiem z rządzą mordu wypisaną na twarzy, na którą padły czerwone refleksy. Na jego widok konduktor lekko się zaniepokoił, lecz starał się zachować chłodny profesjonalizm.
- Mogę zobaczyć pański bilet?- spytał wyciągając dłoń. Zygfryd wysunął z rękawa marynarki sztylet i nim mężczyzna zdołał to sobie uświadomić ostrze już znalazło się w brzuchu kolejarza. Zygfryd wyjął sztylet i wsiadł do wagonu, jego pomocnicy chwycili konduktora i weszli z nim do środka. Nikt nie zauważył zajścia, a minutę później pociąg ruszył wśród kłębów pary i huku maszynerii.