poniedziałek, 29 grudnia 2014

#10

Leżał na łóżku w ciemności regenerując siły po ostatniej nocy. Szwy swędziały niemiłosiernie, ale czuł jak rana się zasklepia. Podobał mu się ten stan. Najbardziej jednak podobała mu się umiejętność lepszego widzenia w ciemnościach. Pamiętał, że jako mały chłopiec bał się ciemności i do pewnego roku życia prosił zawsze matkę o zapalenie maleńkiej świeczki w drugim końcu pokoju. Było to jego światełko w tunelu odpędzające złe moce. Teraz jednak to on reprezentował niezwykłe moce. I to inni zaczęli się go bać. Uśmiechnął się przez sen.
- Współpraca z tą jędzą jednak nie jest zła. Ciekawe co jeszcze wymyśli.- pomyślał. Jak na życzenie drzwi od jego pokoju rozwarły się z hukiem i do środka wparowała Alice rzucając mu na nogi ciężką paczkę.
- Wstawaj! Prawie cały dzień przespałeś!- krzyknęła odsuwając zasłony i wpuszczając do pokoju  światło. Leon zerwał się z łóżka jak oparzony. Przypomniały mu się czasy alarmów na okrętach podczas sztormu. Takiego bosmana jeszcze nie miał.
- Co... co jest?- powiedział lekko zaspany. Alice przybrała nagle bardziej przyjacielski wyraz twarzy po czym wskazała na duże, płaskie, pudełko z białego kartonu. Całość związana była konopnym sznurkiem. Leon potrząsnął przedmiotem z lekkim zaskoczeniem.
- To chyba nie z okazji urodzin?- zażartował.
- Nie, ale możesz to tak traktować. Przebieraj się. Krój jest lekko staromodny, ale wydaje mi się, że powinien pasować. Za pół godziny widzimy się na dole... - zatrzymała się w drzwiach- I zrób coś porządnego z włosami.

Przebrać się?- pomyślał. Z zaciekawieniem zaczął rozpakowywać pudło. Przez chwilę obawiał się jakiegoś głupiego, ekstrawaganckiego stroju, być może nawet przebrania klauna. Jego oczom ukazał się jednak szykowny, czarny frak, kamizelka w tym samym kolorze z pionowymi, ciemnofioletowymi paskami, biała elegancka koszula z czarną muchą oraz eleganckie, skórzane półbuty, całość była lekko znoszona, ale wciąż w nienagannym stanie. Na dnie pudełka znajdowały się skórzane rękawice i szary szal. Rozłożył cały zestaw na łóżku, wszystko pomimo że używane było zapewne warte tyle ile on zdążył zarobić w ciągu całej swej służby na okrętach i kradzieżach. Po kilku minutach wyszedł z pokoju w ubraniu od Alice. Czekała na niego w salonie, gdy ją zobaczył oniemiał. Prawie jej nie poznał w ciemnozielonej sukni w ciasnym gorsecie uwydatniającym jej kształty. We włosy powpinała złote spinki przypominające kwiaty i liście. Wyglądała lekko jak leśna wróżka i dostojnie jednocześnie. Spojrzała na Leona krytycznym spojrzeniem i pokiwała głową z uznaniem.
- Czuję się jak dziwoląg z cyrku.- zażartował.
- Przyzwyczaisz się. Nie zostało dużo czasu, więc złapmy dorożkę- Leon ruszył w stronę wyjścia- Nie zapomniałeś o czymś?- gdy się odwrócił doktor wyciągała w jego stronę cylinder i laskę.
- Nawet nie wiem jak się z tym poruszać
- Wystarczy założyć na głowę.
- Panna Harvey i poczucie humoru, mam chyba dobry dzień... Czyje to właściwie jest?
- Poprzedniego lokatora, opuścił ten dom w pośpiechu. Niedługo znajdziemy ci coś lepszego, ale dziś jedziemy do Czarnej Perły. Jestem ci winna odrobinę rozrywki.
Znał tym lokal, należał do jednego z wykwintniejszych o jakich słyszał.
- P-po co tam idziemy?
- Leonie- westchnęła- Zapraszając cię do wzięcia udziału w eksperymencie miałam co do ciebie szersze plany. Będzie to wymagało wcielania się w różne role i pokazywania się w miejscach wyrafinowanych. Musisz nauczyć się chociaż podstaw o kulturze, etykiecie, dyplomacji, prezencji- widząc jego zdegustowaną minę dodała- a po za tym będziesz towarzyszył damie i musisz umieć się zachować.
- Czyli chcesz mnie po prostu odchamić?- spytał oburzony
- Lepiej sama bym tego nie ujęła-  zerknęła na zegarek kieszonkowy na łańcuszku.- Trzymaj, dżentelmen powinien posiadać zegarek.- Mówiąc co rzuciła go w jego stronę. Wyostrzone zmysły zadziałały natychmiast i Leon chwycił zegarek w locie bez problemu.- Tylko uważaj na niego. Należał do mego ojca.- Leon pokiwał głową na znak, że zrozumiał.- Podaj mi ramie, za chwilę powinna być dorożka.

Zachód słońca nieubłaganie odmierzał czas do nadejścia nocy. Ludzie wracali z pracy bądź wyruszali właśnie na nocne zmiany. Stali na ulicy przed wejściem do domu Alice i jej laboratorium. Wyróżniali się znacząco z tłumu. W tej okolicy niewiele osób ubierało się tak elegancko. Dorożka prowadzona przez mechanicznego konia przyjechała jak tylko wyszli na ulicę. Alice wsiadając podała adres, woźnica bez słowa kiwnął głową po czym ruszyli.

Woźnica trzymał w rękach parę sznurów połączonych drutami znikającymi we wnętrzu konia, dzięki nim mógł go prowadzić jak lalkarz swoją lalkę. Mechaniczne zwierzęta były tańsze w utrzymaniu niż żywe, jednak do ich zręcznej animacji i konserwacji potrzebne było długie szkolenie. Zgodnie z obowiązującym prawem do obsługi maszyny niezbędny był co najmniej jeden człowiek. Próbowano obchodzić nakaz, przez co tworzyło się całe grupy maszyn nierzadko wykonywające różne zadania, ale połączone ze sobą, aby wystarczył jeden animator do całego kompleksu. Najczęściej miało to miejsce w wypadku prostszych w działaniu mechanizmów przemysłowych, ale też tworzono całe orkiestry, które uruchamiał jeden dyrygent i teatry automatów.
- To całkiem zabawne, nazywa się automatem coś, co nigdy nim nie będzie- zauważyła Alice podczas podróży.
- Nawet jakby można było zrezygnować z obsługi?
- Wyjątkiem, ale też nie do końca są mechanizmy sprężynowe. Działają same przez jakiś czas, ich działanie wygasa po oddaniu energii przez sprężynę i de facto potrzeba kogoś, kto znów ją nakręci. Z tego co sobie przypominam myślano o stworzeniu swojego rodzaju mózgu, który by kontrolował działanie maszyny w sposób ciągły bez udziału czynnika ludzkiego. Jednak pewnie takie prawdziwe automaty byłyby tylko na użytek armii. Wobrażasz sobie jakie mogłyby być konsekwencje, gdyby automat nagle się zbuntował? Aż boję się myśleć jak opłakane mogłyby być skutki...
- Po co więc ryzykować?
- Nie ma ryzyka nie ma zabawy.- uśmiechnęła się.- Dojeżdżamy. Wysiadaj.

Zapłaciła woźnicy po czym skierowali się stronę lśniący światłem i złotych drzwi. Napis nad nimi brzmiał ,,Restauracja Czarna Perła”. Po wejściu do środka potwierdzili rezerwacje i skierowali się do schodów.
- Pamiętaj. Zachowuj się naturalnie. Nie rozdziawiaj gęby i nie oglądaj się na wszystko wokół. Zachowuj się tak jakbyś nie był tu po raz kolejny.
- Rozkaz.- potwierdził Leon.
Gdy weszli na drugie piętro czekał na nich kelner z dwoma kompletami karty dań oprawionymi w brązową skórę. Poprosił o udanie się za nim do stolika. Jadalnia była dość sporych rozmiarów. Sufit znajdował się wysoko, a zwisało z niego kilka dużych, kryształów żyrandoli święcących dzięki najnowszemu wynalazkowi- elektryczności. Jedna ze ścian była niemal całkowicie oszklona i widok wychodził na niewielki deptak pełen drzew i kolorowych krzewów. Na końcu sali po lewej stronie znajdowała się zespół muzyków umilający czas gościom. W całym wystroju dominował kolor bieli i złota. Zdarzały się również dodatki czerwieni jak na przykład obicia krzeseł czy kamizelki kelnerów. Prócz muzyki sala wypełniona była dźwiękami toczących się rozmów. Dziś było sporo osób. Gdy usiedli przystąpili do przeglądu menu. Alice patrząc obojętnie w kartę dań rzekła cicho.
- Masz pierwszego minusa chłopcze.
- Co zrobiłem?- powiedział lekko przestraszony Leon.
- Raczej czego nie zrobiłeś. W restauracji mężczyzna powinien odsunąć swojej towarzyszce krzesło.- Leon zawstydził się.
- Przepraszam...
- Spokojnie, to dopiero lekcja pierwsza. Ale lepiej się skup.
- Czego tylko sobie pani zażyczy.- powiedział żartobliwie uśmiechając się.
- Zobaczmy więc co szef kuchni poleca.
Leon jednak dawno przestał studiować kartę dań. Studiował wygląd Alice ze szczególnym uwzględnieniem odsłoniętej części klatki piersiowej i dekoltu. Podziwiał długą i smukła szyje oraz jego ulubiony punkt. Oczy. Restauracja Perła, i dwie czarne perły w które spogląda. W których tonie. Za każdym razem gdy patrzy. I za każdym razem wyobraża sobie...
- Zdecydowałeś się już?
- Sł... Słucham?- odezwał się rozkojarzony. Alice uniosła brew w geście zapytania.
- Rozumiem że jest tu wiele dam, które jeszcze długo będą śnić się po nocach, ale skup się. Pytałam czy wiesz już co chcesz zjeść.
- Przecież wiesz, że jestem tu pierwszy raz. Ponad połowę z tych nazw widzę pierwszy raz w życiu. Zdaje się na ciebie, droga pani.
- Niech tak będzie.- odpowiedziała po długiej przerwie po czym przywołała kelnera stojącego pod ścianą.

Wykazywała się wielką cierpliwością i dyskrecją tłumacząc od czego jest każdy widelec, które się przed nimi znajdowały, chociaż wszystkie zdaniem Leona wyglądały tak samo co nie ułatwiało zapamiętywania. Tłumaczyła z jakich kieliszków pije się dane alkohole oraz co można zrobić z serwetką, co przyprawiało już o ból głowy. Pewnie dlatego zajęli stolik niemal w samym kącie sali by nie narażać się na podejrzliwe spojrzenia gości w czasie tych trudnych i szarpiących nerwy lekcji.
W końcu można było sobie pozwolić na chwilę wytchnienia po kolacji przy kieliszku wina, gdy Leon zobaczył błysk w ciemnych oczach Alice i uśmiech jakiego jeszcze u niej nie widział. Już miał o to pytać, gdy wyczuł za swoimi plecami postać, a po chwili usłyszał głos:
- Kogo moje oczy widzą, doktor Harvey, co za niespodziewane spotkanie.
- Profesor Kurk, miło cię widzieć, poznaj proszę mojego przyjaciela Leona Ostera- wymienili się wyuczonymi pozdrowieniami, ale około czterdziestoletni i ciemnowłosy profesor trzymający w ręku szklankę absyntu wcale nie był zainteresowany nowym znajomym. Nie pytając nawet o zgodę przysunął sobie krzesło do ich stolika. - Czytałam twoją ostatnią publikację na temat życia społecznego mrówek. Tym się teraz zajmujesz?
- Kochana, zajmuję się tym czego oczekuje ode mnie nauka. Bardziej ciekawi mnie, kiedy przeczytam jakąś twoją pracę. Nie pozwól czekać swoim wielbicielom.- ujął szarmancko jej dłoń i złożył na niej pocałunek. Byłemu awanturnikowi aż się niedobrze zrobiło na ten widok pełen słodkości.
- Leonie, wszystko w porządku?
- Tak... to znaczy... państwo wybaczą.- odszedł od stolika nie zwracając najmniejszej uwagi profesora. Pochwycił swój nowy cylinder z wieszaka i kątem oka zauważył jak profesor coraz bardziej nachyla się do swojej rozmówczyni. Na pewno nie wymieniali swoich naukowych uwag.
Udał się przed restaurację. Z wdzięcznością do swojej gospodyni znalazł w kieszeni marynarki wypełnioną papierośnicę. Zaciągnął się głęboko najlepszym tytoniem jakiego próbował. Wdech, wydech, kolejne zaciągnięcie i świat stawał się normalniejszy, bez tego zbędnego szyku, miliona widelców i kieliszków. Kto to do diabła wymyślił? Pomyśleć, że sam kiedyś tym wszystkim gardził.
Na niebie jak zwykle nie było widać żadnych gwiazd. Zasłonięte przez obłoki pyłu i pary, a na ich tle sterowce handlowe. Chociaż zdecydowanie bardziej upodobał sobie statki, uwielbiał patrzeć jak sterowce suną leniwie po niebie zamiast chmur. Jeden z nich, niewielki, raczej wycieczkowy, znajdował się tuż nad "Perłą", zakotwiczył się o jej dach i... do stu piorunów! Instynkt kazał uciekać, gdy patrzył jak w zwolnionym tempie ludzie w maskach przeciwgazowych, w wielkich goglach zawieszeni na lnianych drabinkach wybijają szyby i wrzucają coś do środka. Ze zdziwienia wyrwał go dopiero sypiący się na niego deszcz szkła.

sobota, 23 sierpnia 2014

#9

27 maja 1853
Obiekt eksperymentalny pomyślnie przeszedł transformację. Zgodnie ze wcześniejszymi wyliczeniami i prognozami przebywał tydzień w stanie komy. Obiekt dokarmiano doustnie standardową karmą i stale obniżano temperaturę ciała. W czasie trwania procedury obiekt nie przejawiał niepożądanych zachowań i nie wystąpiły żadne problemy. Po przebudzeniu obiekt wykazał dezorientację…

---

nie wykazał dezorientacji i szybko wrócił do pełni sił, które- zgodnie z prognozą- tracił w sposób niekontrolowany przez kolejne kilka dni w coraz dłuższych odcinkach czasu. Na dzień dzisiejszy nie widać żadnych nieprawidłowości rozwojowych. Prowadzone będą dalsze obserwacje i testy. Dotychczasowe testy przebiegały w sposób zadowalający…

„…a z obiektem wiązane są spore nadzieje”- dodała już w myślach.

Zapisaną kartkę wyrwała z notatnika i spaliła nad płomieniem świecy. Mając pamięć absolutną nie musiała niczego zapisywać, czyniła to raczej dla porządku i z szacunku do tradycji badawczych. Zdobyte doświadczenia zmuszały ją do tworzenia alternatywnych historii i szyfrów. Usłyszała kiedyś że historii uczy się po to by nie powtarzać błędów poprzedników, ale co z historią poznaną na własnej skórze. Przewróciła kartkę w dzienniku i na kolejnej stronie zaczęła spisywać dane wyssane z palca, aż była zadowolona ze stworzonych paradoksów. Stwarzane bajki w naukowych notatkach były drzazgą w oku, z biegiem czasu zaczynały tworzyć spójną całość, tak aby nawet doświadczony odbiorca mógł je przyjąć za prawdę.
Odkąd tylko poznała Leona większość swojego czasu spędzała w laboratorium na strychu na pozyskaniu ekstraktów z roślin. Praca była mozolna i wieloetapowa, ale nowo zdobyta nadzieja dodawała sił do pracy jednocześnie odbierając czas na sen. Dzięki temu, że Leon znikał na całe wieczory miała czas na spokojną pracę. Przynajmniej dopóki nie wracał.

Chodził codziennie szukać guza i skoro zyskał przewagę przeprowadzał swoje małe wendetty. Jednak nieprzyzwyczajony organizm musiał czasami odchorować przyjmowanie specyfiku, przez co wracał mocno poturbowany. Miała szczerą nadzieję, że nie tym razem.
Gdy spojrzała na zegar dochodziła druga nad ranem, czas gdy normalne panny od dawna śpią. Zeszła do gabinetu, aby zanotować ostatnie postępy. Przydałoby się urządzenie do nagrywania myśli, albo chociaż takie, aby móc je pozbierać. Na to przynajmniej mogła zaradzić. Na biurku pojawił się kryształowy kieliszek wypełniony czerwonym winem, jeszcze tylko kropla brakującego Fenriru.
Alice zagłębiła się w fotelu wypijając kojącą mieszankę. Po chwili specyfik zaczął działać pobudzając i przywracając siły życiowe. Kiedy ostatnio spała? Chyba wieki temu.
Po kolejnej godzinie usłyszała trzaśnięcie drzwiami.
- Pani doktor!- a jednak. Odłożyła pióro i zbiegła do salonu, gdzie już czekał Leon. Krew mu płynęła z nosa na podstawioną lewą dłoń, a prawą miał całą otartą.
- Kiedy to cholerstwo zacznie w końcu działać jak należy?!
- Nikt ci nie kazał podchodzić pod nóż silniejszych osobników.
- To ja byłem silniejszy dopóki nie oberwałem!
Zignorowała go ogarniając wzrokiem jego powierzchowne rany, które wystarczy tylko polać alkoholem, aż sama zauważyła pociętą i zaczerwienioną koszulę na plecach. Leon nie spuszczał pani biolog z oka. Zachowywał się inaczej niż gdy go ostatnio opatrywała, oczekiwał. Postanowiła w końcu wykazać zainteresowanie.
- Jak to sobie zrobiłeś?
- Przeczytasz jutro w gazecie- odpowiedział z rezonem.
- Mogłeś zostać przez kogoś rozpoznany?- zaniepokoiła się.
- Nie, myśleli że jestem kimś innym.
- Doskonale, nie powinieneś aż tak się rzucać w oczy. A teraz zdejmuj- wskazała na koszulę-  i pokaż co tam masz.
Uśmiechnął się lubieżnie ostrożnie sięgając do guzików
- Zazwyczaj słyszę to w innych sytuacjach i dodam...- koszula upadła na podłogę- że są zachwycone.
I się nie dziwię- pomyślała rzucając pobieżne spojrzenie na rysujące się coraz wyraźniej jego mięśnie i bez słowa wzięła się za odkażanie i opatrywanie ran. Goiły się szybko, po tych sprzed dwóch dni nie został żaden ślad, a najświeższe zaczynały się zasklepiać.
- Będzie potrzebne szycie- machnęła na ranę na plecach i wzięła się za przeszukiwanie szuflad pod kontem nici. 
- Często sypiasz?
- Gdy jestem zmęczona- przyklęknęła przy nim i zaczęła nawlekać nić na igłę.
- Nie pytałem o odpoczywanie - zerknął na nią z góry, ale spotkał się z zimnym spojrzeniem kobiety. Szeroki uśmiech wstąpił na jego twarz- Swoją drogą możesz tak zostać.
- Dziękuję za pozwolenie - nic nawleczona. Dopiero teraz zauważył jak duża była igła.
- Zaraz, a znieczulenie czy coś takiego?
- Nie potrzebujesz.
Igła wbiła się boleśnie w miękkie tkanki, a po chwili nastąpiło mocne szarpnięcie. Leon zagryzł zęby i wykrzywił twarz, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
- Dobrą wiadomością natomiast jest to...- Dobry początek, zaczęła już pogodniejszym tonem- że jak tylko Fenrir dobrze się wchłonie do twojego organizmu- kolejne szarpnięcie- to pojedziemy do Alzacji, muszę się z kimś spotkać... Gotowe- nitka odcięta.- zgodnie z moimi prognozami po południu będziemy mogli zdjąć szwy.
Alice zaczęła chować wszystkie przybory, a Leon w końcu odetchnął z ulgą.
- Musisz go bardzo lubić.- nie zakładając koszuli rozłożył się na kanapie. Czuł już swędzenie w okolicy rany, a to oznaczało, że faktycznie szybko zaczynała się goić.
- Owszem, mamy wiele wspólnego- usiadła w fotelu naprzeciwko i uśmiechnęła się do jakiś myśli z dalekiej przeszłości- w dodatku całkiem miło go wspominam.
- Nie, miałem na myśli, że mówiąc o nim zapomniałaś o torturowaniu mnie.- zachichotała, nawet całkiem... przyjaźnie?
- Nie mam żadnej przyjemności ani interesu w znęcaniu się nad tobą. Chcę tylko...
- Tylko co? Wytresować?
- ... osiągnąć satysfakcjonujący poziom współpracy oparty na wzajemnym szacunku.
"Ty zimna mądralo, kiedyś to ja cię tak wytresuję, że będziesz błagała o więcej."
Miał wrażenie, że gdy o tym pomyślał oczy pani doktor zabłysły, a usta wygięły się w uśmiechu, który czasami pojawiał się na twarzach ludzi, z którymi grywał w karty. Leona przeszedł dreszcz, gdyż ten uśmiech mówił "pokaż co masz, cwaniaczku" i oznaczał, że miał kłopoty.

czwartek, 29 maja 2014

Drodzy czytelnicy, drodzy goście,
w najbliższym czasie przewidziana jest dłuższa przerwa w publikacjach kolejnych rozdziałów. Przerwa wyniesie około miesiąca, ewentualnie dwóch, po tym czasie teksty powrócą pisane z nową energią.
Na pocieszenie dzielę się klimatyczną galerią;
http://www.behance.net/gallery/8226409/Steampunk

Pozdrawiam
Nika


poniedziałek, 5 maja 2014

#8

To musiał być człowiek Ściany, tylko oni mogliby nosić broń w takim miejscu bez sprzeciwu madame.
- Zaraz wracam piękna, przyniosę więcej rumu.- chichotał mówiąc te słowa, a gdy tylko zamknął drzwi Leon zaatakował. Kopnął w tył prawego kolana, mężczyzna zachwiał się, był na tyle zaskoczony, że nawet nie wydał z siebie krzyku tylko gardłowy jęk. Jednocześnie z kopnięciem Leon wyjął jego nóż, a lewą ręką złapał ofiarę za włosy i uderzył twarzą w ścianę prawdopodobnie łamiąc mu nos. Człowiek Ściany prawie leżał na ziemi, gdy Leon odwrócił go do siebie i przystawił mu jego własny nóż do gardła. Mężczyzna miał szeroko otwarte oczy z przerażenia i pół twarzy zalaną krwią
- Rozsmaruje twoje flaki po tym korytarzu. Gdzie jest Ściana?- Leon starał się zniekształcić jak tylko może swój głos. Mężczyzna drżącą dłonią wskazuje na koniec korytarza.
- L-l-lewe drzwi. Błagam, nie rób mi krzywdy.- wyszeptał.
- Dziękuje za współpracę. Zdrzemnij się.- Leon podniósł nóż swej ofiary i uderzył rękojeścią w skroń człowieka. Mężczyzna padł nieprzytomny, a Leon zostawił nóż na podłodze i pewnym krokiem skierował się przez korytarz do wskazanych mu drzwi. Wziął głęboki oddech, po czym potężnym kopniakiem wyważył drzwi. Ku jego szczęściu Ściana dopiero przymierzał się do zabaw z kobietą i wyglądał na kompletnie zaskoczonego. Był szerokim, barczystym mężczyzną o gęstych brwiach i opadających ku dołowi wąsami. Siedząca mu na kolanach kobieta ubrana jedynie w koszulę nocną zaczęła piszczeć i krzyczeć opuszczając kieliszek wina.
- Kim ty, kurwa, jesteś?!- wrzasnął gangster wstając z łóżka z bojowym nastawieniem.
- Twoim najgorszym koszmarem…- Leon sam nie wiedział czemu to powiedział. Sekundę później złączył się w bojowym uścisku ze Ścianą i zaczęli się szarpać. Muller rzucił swego napastnika na drewnianą toaletkę, impet ciała rozbił duże lustro. Gdy gangster ruszył do ataku, napędzany Fenrirem Leon szybko wyprowadził kontratak. Potężny podbródkowy wygiął ciało Mullera do tyłu, kopnięcie w klatkę piersiową posłało Ścianę na szerokie łóżko. Leon rzucił się na swą ofiarę i zaczął obijać jego twarz pięściami okrytymi twardą skórą. Krew ze złamanego nosa trysnęła na jego ubranie, lecz szybkie zwycięstwo nie trwało długo. Nie zauważył, kiedy do pokoju wbiegli kolejni ludzie. Jeden z nich powstrzymał intruza uderzając go drewnianym krzesłem w plecy, Leon upadł na podłogę przy oknie wśród drzazg z rozbitego mebla, nie zdążył złapać oddechu, dwóch mężczyzn zaczęło go kopać, trzeci w tym czasie pomógł wstać swemu szefowi.
- Panie Ściana, nic panu nie jest?!- spytał.
- Zabije tego gnoja! Dawać go tu! I daj mi jakąś chustę!- Ściana krzyczał rządny krwi. Jego zbiry podniosły Leona, który wciąż był zamroczony po ciosie krzesłem i serią kopnięć na całym ciele. Mężczyźni trzymali go silnie i pewnie. Ściana zakrył złamany nos chustką, która szybko nabierała czerwonej barwy.
- Myślisz, że jesteś taki twardy?! Że możesz przyjść sobie i obić mi twarz śmieciu?! Zaraz się kurwa przekonasz, że to ja będę twoim najgorszym koszmarem! Kto Cię przysłał łachudro?! KTO!?- gdy krzyczał kropelki śliny zmieszanej z krwią podały na twarz Leona. Ten dziękował niebiosom że wciąż miał zakrytą twarz. Ściana wciąż krzyczał próbując się dowiedzieć kto nasłał na niego Leona myśląc, iż była to akcja konkurencyjnego gangu, przybliżał swoją twarz do jego. Leon na to właśnie czekał. Wyprowadził silne kopnięcie w krocze gangstera, ten wydał z siebie głośny jęk i upadł na kolana puszczając chustę. Tak jak przewidział, ludzie Ściany zaskoczeni tym nagłym i bezczelnym atakiem na sekundę poluzowali chwyt, co Leon wykorzystał i wyrwał prawą rękę nagłym ruchem w dół. Następnie wymierzył silny cios w twarz trzymającego tak, że puścił Leona i poleciał w róg pokoju. Gangster z prawej złapał oburącz Leona na wysokości klatki piersiowej i ścisnął mocno, po chwili otrzymał cios wymierzony głową odchyloną mocno do tyłu. Zbir puścił swą niedoszłą ofiarę i został odepchnięty kopnięciem w stronę okna, przez które wyleciał z głośnym krzykiem pośród szkła i drewna. Ostatni pomagier Mullera rzucił się przez łóżko na Leona trzymając w ręku nóż, cios wymierzony zza głowy zablokował z łatwością lewym przedramieniem kierując rękę napastnika w bok, łapiąc ją w nadgarstku i uderzając jednocześnie prawym łokciem w szczękę nożownika. Wciąż trzymając dłoń z nożem, prawą rękę owinął wokół szyi napastnika i skierował jego głowę ku dołowi. Popchnął z całą siłą ciało ofiary na ścianę obok okna, głośny huk towarzyszący uderzeniu głowy nożownika w twardą przeszkodę zasugerował, że został wyeliminowany z walki. Na wszelki wypadek Leon wbił rękę wciąż trzymającą nóż w wystający kawał szkła z okna. Gdy szklane ostrze przebiło dłoń nożownika na wylot, ten wypuścił broń głośno krzycząc. Muller wciąż leżąc na podłodze patrzył z przerażeniem na zbliżającego się Leona.
- Cz-czego ty ode mnie chcesz?!- zapiszczał niczym mały chłopiec, gdy zamaskowany oprawca nachylił się nad nim.
- Żebyś się bał…- wycedził najbardziej demonicznym głosem jaki tylko umiał naśladować. Wstał i zaczął zmierzać ku drzwiom wyjściowym. Spełnił życzenie pani doktor, wypróbował w najbardziej realistycznych warunkach działanie Fenriru. I był bardzo zadowolony z tego co osiągnął. Gdyby ktoś zdjął mu teraz chustę, ujrzałby szeroki uśmiech. Leon wyobraźnią już widział reakcję Alice. Jego rozmyślenie przerwało ostrze sztyletu wchodzące w jego plecy. Popełnił błąd, nie docenił determinacji Ściany.
- Zginiesz, śmieciu!- wysyczał mu do ucha. Leon natychmiast wyprowadził kontratak- cios łokciem w twarz, cios w brzuch, silne jakby był jednym z automatów. Pochwycił zbira za ubranie i rzucił go na szafkę przy łóżku. Dopiero po tym ruchu zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. Ściana uderzył w mebel i strącił lampę oliwną, która pękła jak bańka mydlana na jego ciele. Mężczyzna zaczął płonąć jak pochodnia krzycząc i wierzgając z bólu, płomienie szybko zajęły pościel, Leon ratował się ucieczką, gdy płonący Muller ruszył ku niemu. Wyjął po drodze tkwiący w plecach nóż i cisnął go do stającego w ogniu pokoju.
Wbiegł na strych zanim korytarz zapełnił się krzyczącymi kobietami i mężczyznami, gdy wskoczył na dach gęsty dym wydobywał się już z okna, za którym przed chwilą znajdowała się arena walk. Ranny mężczyzna postanowił ewakuować się inną trasą, aby ludzie na dole patrząc w kierunku najwyższego piętra nie spostrzegli i jego. Biegł znów po dachach kamienic, a dachówki trzaskały i zgrzytały pod jego butami. Gdy w końcu znalazł dogodne miejsce do zejścia, gdzie nie było ludzi zdarł z twarzy chustę zrobioną z skradzionej sukienki i trzymając ją w ręku zeskoczył po rurach na chodnik. Dopiero na dole poczuł ogarniające go osłabienie, a rana od sztyletu zaczynała dawać o sobie znać. Zaczął powoli iść w kierunku mieszkania Alice przyciskając jak tylko mógł chustę do obficie krwawiącej rany.
Gdy widział jasną łunę płonącego burdelu i gęsty dym na nocnym niebie był jednocześnie z siebie dumny i zmartwiony- wymierzył silny cios w świat przestępcy Barnhoffu, ale jednocześnie obawiał się, że krew i płomienie będą coraz częstszym widokiem odkąd zgodził się towarzyszyć tajemniczej pani doktor.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

#7


Do nastania nocy wędrował po uliczkach dzielnicy portowej układając sobie w głowie plan. Gdy nastał zachód słońca udał się do karczmy Karla zwanej Cztery Kadzie. W środku jak zwykle o tej porze panował spory ruch, kadzie z piwem działały pełną parą, a w rogu sali wesoło grała jakaś portowa kapela na akordeonach i harmonijkach ustnych, powietrze w pomieszczeniu jeszcze nie zdołało osiągnąć jeszcze krytycznego stężenia dymu papierosowego, przez co Leon nie miał problemów z obserwacją. Podszedł pewnym krokiem do baru, dopiero gdy stanął przy nim spostrzegł go właściciel lokalu.

- Ty gałganie… A co ja ci mówiłem?! Wynoś się!- powiedział Karl wymachując groźnie pięścią.
- Uspokój się, bo pikawa ci stanie. Nie przyszedłem się napić, chce poznać adres meliny Mullera.
- Mullera Ściany? Czy to tobie się czasem sufit na głowę nie zwalił?! Czego ty niby od niego chcesz.
- To nie twój interes, Karl. Dasz ten adres czy nie?- głos Leona był ostry, Karl przez dłuższą chwilę analizował obserwując go bacznie. Ten młody awanturnik, wydawał mu się śmiertelnie poważny w swej prośbie i wolał nie wiedzieć do czego się posunie by zdobyć to czego chce. Wyjął mały notes z fartucha barmańskiego, a następnie małym ołówkiem na wydartej kartce napisał żądany adres.
- Trzymaj i życzę ci powodzenia. Jesteś szalony. I prawdopodobnie już martwy. Wyświadcz mi tę ostatnią przysługę, truposzu, i jak Ściana będzie cię torturować, to nie podawaj mu skąd masz jego adres.- Leon bez słowa wyrwał kartkę z dłoni barmana i wyszedł.

Idąc ulicą przeczytał szybko adres, zapamiętał go, a kartkę wyrzucił do rynsztoka. Szedł szybko brukowaną, wąską i brudną uliczką w kierunku magazynów portowych aż w końcu, gdy nastała już noc znalazł się w okolicy jednego z nich. Budynek był stary i sprawiał wrażenie opuszczonego, wysoki mur wokół całego terenu przywoływał bardziej na myśl stare więzienie niż magazyn portowy. Jedynym dowodem na istnienie w okolicy życia były nieliczne światła lamp widziane w niektórych oknach oraz dźwięk fal i skrzek mew. Podszedł do przybudówki, będącej jednocześnie jedyną drogą do wnętrza kompleksu. Stalowe drzwi z otwieranym judaszem pośrodku były masywne, a co najbardziej rzucało się w oczy, nowe. Zapukał kilkakrotnie. Okienko otworzyło się i pojawiła twarz mężczyzny z lampą na wysokości oczu.
- Czego?!- warknął groźnie.
- Ja do Ściany.- odparł beznamiętnym tonem Leon.
- Ścianę masz obok drzwi. Skorzystaj z niej i walnij w nią czołem. Mocno. A potem spierdalaj.- warknął mężczyzna i zasunął wizjer.
- A może to ja twoim czołem walnę w jakąś ścianę, buraku?!- krzyknął  Leon licząc, że sprowokuje zbira. Ten znowu odsłonił judasz.
- Chcesz w zęby oberwać gogusiu!?
- Przyszedłem w interesach! Chce spłacić dług jaki mam u Ściany.- zbir zza drzwi wydawał się zaciekawiony słowami Leona.
- Aaa… o to chodzi. No to dawaj kasę, a ja już poinformuje szefa.- jego głos zmienił się całkowicie.
- Jasne… Już to widzę. Wolę oddać szmal Ścianie osobiście. Weźmiesz kasę i jaką mam pewność, że nie będą mnie ściągać?- Leon za wszelką cenę próbował wejść do środka. Bandzior wydawał się zbity z tropu.
- Aleś ty nieufny.- zaśmiał się, ale dało się w tym słyszeć szacunek dla nieufności Leona.- Dobra, sprawa wygląda tak, że szefa nie ma. Siedzi w burdelu Wredna syrenka, ale ja bym na twoim miejscu mu nie przeszkadzał. On tam chodzi dla relaksu, a nie w interesach, poczekaj jak wróci tutaj albo przyjdź jutro.- Leon znał adres burdelu. Stworzyło to nawet lepszą sytuację, Ściana będzie tam prawdopodobnie sam, albo z minimalną obstawą, w dodatku zajętą lub odurzoną alkoholem. Idealnie.
- Dzięki. Na razie.- odparł i odszedł. Usłyszał tylko trzask zamykanego za sobą judasza.

Gdy zbliżył się ponownie do dzielnicy mieszkalnej, otoczonej niskimi kamienicami postanowił rozgrzać się przed konfrontacją. Wspiął się na dach jednego z domów po skrzyniach które stały przy jednej ze ścian i zaczął biec po dachach w kierunku Wrednej syrenki. Biegło mu się lekko jak w parku rozrywki i nie odczuwał strachu przez upadkiem, jego ciało jakby samo balansowało by zachować odpowiednią równowagę, przeskakiwał przez kominy i murki, przeskakiwał na kolejne dachy. Czuł się niepowstrzymany i wolny niczym ptak, wyjątkowy- usłyszał w myśli głos Alice.
Kamienica w której znajdowała się Wredna syrenka różniła się o innych znajdujących się w porcie, jej ściana przednia była pomalowana czymś, co kiedyś było różowe, a okiennice na żółto.  Nad głównym wejściem przymocowane były dwie duże lampy gazowe oświetlające drogę do wnętrza burdelu niczym latarnia morska dla okrętów podczas niepogody. Natomiast niewidomy mogli się kierować wiecznym hałasem- muzyką, śpiewem, okrzykami i całą gamą jęków.
Leon przez chwilę zastanawiał się jak to rozegrać, wejście frontowymi drzwiami uważał za zbyt oczywiste. Wiedział, że najbardziej ekskluzywne panie do towarzystwa zajmują pomieszczenia na ostatnim piętrze, gdzie pewnie udał się Ściana. Rozglądając ze skraju dachu zauważył suszące się pranie, które wystawało z jednego z okien. Sięgnął po granatową sukienkę i rozdarł ją robiąc sobie w ten sposób chustę którą owinął wokół twarzy dla kamuflażu, w najgorszym wypadku nie będą wiedzieli kogo szukać, wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki skórzane, bez palcowe rękawice ze wzmocnieniami na knykciach, które ułatwiały mu obijanie ludzkich twarzy w portowych alejkach.
Przeszedł po rurze gazowej na drugą stronę niezauważony przez nikogo koczującego pod budynkiem, gdy znalazł się już na dachu odszukał właz i wślizgnął się na zakurzony strych. Ucichły odgłosy bawiących się na ulicy ustępując skrzypieniu łóżek i westchnieniom, zaczynał żałować, że Fenrir wyostrzył mu słuch. Wyszedł na wąski korytarz, po jego lewej jak i po prawej stronie znajdowały się drzwi prowadzące do pokoi. Prawa ściana w pewnym momencie kończyła się schodami biegnącymi w dół. Leon skradł się powoli próbując nasłuchiwać czegokolwiek, co pozwoli mu znaleźć Ścianę. Nagle zastygł niemal przerażony, gdy najbliższe drzwi po lewej stronie zaczęły się otwierać. Mężczyzna wychodził tyłem i zamykając drzwi zażartował do swej niedawnej kochanki. Przy pasie spodni nosił dużej wielkości nóż.

sobota, 12 kwietnia 2014

#6

Nie potrzebował długo się zastanawiać komu najpierw złoży wizytę w ramach przysługiwania się nauce. Chociaż doktor długo mu tłumaczyła, że musi w pierwszych dniach uważać na siebie. W ogóle o tym nie myślał, czuł się jak nowy bóg.
Podczas pierwszego spaceru po Barnhoffie Leon niespodziewanie zaczął zdawać sobie sprawę z szeregu zapachów i szczegółów. Mijając mechanicznego konia ciągnącego dorożkę wydało mu się, że koń jest na granicy swojej użyteczności przez od dawna niezmieniany olej, brudną wodę w kotle, a w mgnieniu oka dostrzegł pierwsze ślady korozji. Z resztą dorożkarz również wydawał się być u kresu swoich sił i być może los maszyny był mu już obojętny. Kwiaty sprzedawane przez ośmioletnią dziewczynkę wydzielały słodko duszący aromat, zza uchylonego okna sączył się ledwo wyczuwalny zapach palonych kryształów, czuł strach pochodzący od szybko mijającego go mężczyzny. Leon odkrywał tajemnice Barnhoffu, co bardzo mu się podobało. Ale jak Fenrir wpłynął na jego zręczność. Umiał się wspinać, gdy był marynarzem urządzał z kolegami wyścigi na maszty i zazwyczaj wygrywał.
Nogi zaprowadziły go do Abgebrannt-Bezirk- Spalonej Dzielnicy, kiedyś nazywaną Dzielnicą Pragnień. Za czasów jej świetności można było tam zakupić wszystkie wynalazki chemików jakie istniały- wspomagacze, lekarstwa, afrodyzjaki, narkotyki zwane kryształami, które można było zażyć z dostępnymi na miejscu ladacznicami. Żyć nie umierać. Po środku chemicznego królestwa wybudowano największe wesołe miasteczko w Cesarstwie, chlubiące się ogromną karuzelą zamontowaną na poziomej osi zwaną przez niektórych młyńskim kołem. Pierwsza tego typu konstrukcja na świecie przyciągała tłumy. Do czasu aż zahaczył o nią nisko lecący sterowiec. Pręty karuzeli przebiły czaszę wypełnioną wodorem i wznieciły iskry powodując wybuch. Wszyscy ludzie znajdujący się na karuzeli spłonęli żywcem. Park rozrywki zamknięto, a okoliczne bulwary opustoszały przez rzekomo słyszane co noc wrzaski płonących dzieci.
Ledwo napoczęty przez złomiarzy park dla Leona stanowił idealną konstrukcję wspinaczkową. Biegał po wagonikach kolejki dla dzieci przypominające kształtami różne robaki. Wspinał się na zardzewiałe żelazne stelaż budek, w których kiedyś pewnie sprzedawano słodycze i skakał na kolejne znajdujące się w odległości przekarmiającej znacznie zasięg skoku normalnego człowieka. Zarówno skoki jak i utrzymanie równowagi nie stwarzały dla Leona żadnego problemu, równie dobrze mógł na nich tańczyć. Zagwizdał z podziwu dla swoich nowych umiejętności i spojrzał na młyńskie koło, ciekawe jaki jest z niego widok na Barnhoff.
Konstrukcja karuzeli ucierpiała najbardziej podczas wybuchu. Metal w niektórych miejscach stał się cieńszy, w innych popękał, a całość ozdabiała równomiernie warstwa rdzy i spalenizny. Przynajmniej nie będzie bujało jak na statku- dodawał sobie odwagi. Podciągnął się na żelaznym pręcie i na kolejny, balansował na coraz wyższej wysokości stawiając ostrożnie kroki i nie przystając nawet na chwilę.
W końcu udało mu się dotrzeć na górę, usiadł na stelażu zapierając się nogami i ściskając pręty udami. Mylił się jednak, karuzela poruszała się przy każdym podmuchu wiatru i to bardziej niż mógłby się spodziewać. Leon wyciągnął swoją lunetę i spojrzał w kierunku centrum miasta. Z nielicznych kominów wydobywał się gęsty dym, a nad ulicami panowała wieczna zasłona parowa zmieszana z sadzą. Przejrzyście było tylko w okolicy morza oraz wyludnionego Abgebrannt-Bezirk, a więc to by było na tyle z podziwiania widoków. Zamiast tego rozejrzał się po upiornym miasteczku. Próbował sobie wyobrazić jak wyglądało za czasów jego świetności, jednak gdzie nie spojrzał wszędzie widział płonące duchy, a wiatr wyjący pomiędzy konstrukcjami przypominał jęki, może w opowieściach było jakieś ziarno prawdy. Sam się cieszył, że z młyńskiego koła usunięto koszyki, które służyły ludziom do przejażdżki, jednak wyobraźnia podsunęła mu obraz zwęglonych ciał o szczękach opadających w parodii uśmiechu.
Kątem oka dostrzegł ruch, jednak gdy tam spojrzał nie dostrzegł nic niezwykłego, usłyszał za to trzask. Leon zaklął pod nosem zdając sobie sprawę, że dźwięk dobiegał spod niego. Delikatna konstrukcja osi zaczęła pękać pod dodatkowym ciężarem i wstrząsami. Pośpiesznie schował lunetę i zaczął opuszczać się w dół, lecz gwałtowny ruch tylko pogorszył sprawę. Będąc w połowie drogi w dół koło zerwało się z osi i zaczęło się przechylać wraz z ciężarem Leona.
Niech to cholerstwo tylko nie zacznie się toczyć. Huk rozpadającej się konstrukcji zagłuszył jego myśli, które weszły na szybkie obroty jak w gabinecie pani doktor. W mgnieniu oka przeskakiwał po rusztowaniu wybierając najbardziej stabilne powierzchnie i intuicyjnie uchylając się przed spadającymi metalowymi częściami. Odepchnął się silnie nogami, a upadając przeturlał się przez ramię by wylądować na kolanach. Koło młyńskie ostatecznie upadło na bok rozdzierając swoim trzaskiem uszy i wzniecając w powietrze kurz i drobinki rdzy. Leon zasłonił usta rękawem i zmrużył oczy. Krew dudniła w głowie, a początkowy strach powoli opadał. Przeanalizował to czego właśnie dokonał i zrozumiał, że uszedł z życiem dzięki swoim nowym umiejętnościom. Chyba będzie musiał podziękować pani doktor.
Pośpiesznie oddalił się z miejsca wypadku planując kolejne wyzwania dla siebie.

sobota, 22 marca 2014

#5

- Zostaję.
- Bardzo dobrze. Możemy już sobie wszystko na spokojnie wyjaśnić. Jak już zauważyłeś poprawiła się twoja percepcja, koordynacja ruchowa i odpowiedzi na bodźce. Fenrir usprawnia głównie pracę mięści, aczkolwiek zdarzały się przypadki poprawy zdolności umysłowych. Co interesujące najlepiej współgra z tkankami już rozwiniętymi. Oznacza to, że im lepiej wytrenowany jest obiekt testowy- Leon prychnął oburzony- tym lepsze osiąga się wyniki, a cherlawe i chore osobniki nie kończą zbyt dobrze.
- Nadal mówimy o szczurach?
Alice zignorowała pytanie.
- Dlatego zaprosiłam na badania ciebie. Teraz jak już zotałeś poddany działaniu Fenriru musisz zostać pod moją obserwacją, abym mogła analizować długotrwały efekt, aczkolwiek jeśli wszystko dobrze policzyłam, czego jestem pewna, to nie powinno być problemów.
- Chcesz mi powiedzieć, że jestem pierwszym, który to wypił?!- wyraźnie uradował doktor swoim pytaniem
- Bardzo lubię inteligentnych ludzi. Tak i nie. Jesteś pierwszym, który spróbował wersji ulepszonej przeze mnie, ale na razie skupmy się na tym co jest teraz. Fenrir dobrze się wchłonął, ale przez dłuższy czas możesz doświadczać skutków ubocznych objawiających się osłabieniem, wtedy przychodź do mnie, a coś na to poradzę, oraz wtedy gdy się jakkolwiek zranisz.
- Nie będę przybiegał po pomoc z katarkiem i otartym kolanem.
- Będziesz- odpowiedziała śmiertelnie poważnie- Fenrir stymuluje tkanki do szybszej regeneracji, ale nie działa tylko na ludzi...- umysł Leona podsunął mu obrazy krwiożerczych bestii, które stały się bardziej niebezpieczne. Ciekawe jak wygłądałyby walki ulepszonych w ten sposób psów? Wzdrygnął się na tę myśl-... ale też na mikroorganizmy, a to oznacza, że najbardziej niepozorne zakażenie może być fatalne w skutkach, więc lepiej abyś unikał zdarcia kolanka, ale...- zrobiła przerwę na dopicie wina.
- Ktoś kiedyś mi powiedział, że wszystko przed "ale" jest warte tyle co splunięcie do kanałów.
Ramiona Alice zatrzęsły się ze śmiechu
- To był mądry człowiek, byłby dobrym dyplomatą. Jak pewnie się domyślasz nie po to udoskonalałam twoją tężyznę fizyczną, abyś siedział na kanapie. Chcę, abyś zaczął ćwiczyć walkę, wspinał się, biegał, skakał...
- ...latał, pływał...
- Też możesz, cokolwiek byś rozwijał w tym kierunku. Oszlifowałam diament, a teraz musisz go osadzić w złocie.
- Mam obijać ludziom ryje w imię nauki- tym razem Leon się śmiał na dźwięk swych słów. Zaczął sobie przypominać wszystkich, którzy byli mu winni kasę, oszustów i tych z którymi miał niewyjaśnione rachunki, sporo ich było, ale teraz mógł im dobitnie przekazać co o nich myśli. Oto nadchodzi on, Leon, nowy władca portu i tawern. Długo nie będzie musiał narzekać na nudę i brak wrażeń.
- Przy okazji pomożesz mi podczas badań.
- W porządku, ale sekcji żywcem nie dam sobie zrobić.
- Och nie potrzebuję robić sekcji. Po prostu przyda mi się ktoś do łatwych prac, bo oczywiście do mojego sprzętu laboratoryjnego  nie dam ci się dotknąć. Czasem brałam do siebie na praktyki studentów, ale za dużo z nimi zachodu. Dochodzimy do podsumowania tego wszystkiego. Chcę, abyś tu zamieszkał.
To musiał być sen. Aby to sprawdzić Leon chwycił butelkę wina i wlewał do gardła jej zawartość. Alice mówiła coś o konsekwencjach, ale równie dobrze mogła prowadzić wywód o świetlikach afrykańskich. Odstawił butelkę dopiero jak zaczął czuć lekkie kołysanie w głowie. Zdecydowanie nie śnił. Kusiło go, aby rzucić monetą do podjęcia decyzji, kiedy przypomniał sobie dzień, w którym się z doktor poznali. Zupełnie jakby był wieki temu. "Mam dziś szczęście" pomyślał wtedy po przebudzeniu z postanowieniem, że przyjmie od losu wszystko, co ten będzie chciał mu zaoferować. Spojrzał na okno, pomarańczowe światło wlewało się leniwie do środka przez grube zasłony, dzień jeszcze się nie skończył.
- Zgoda, przyjmuje ofertę, ale pod warunkiem, że już nie będziesz próbowała mnie zabić.
- To się akurat da załatwić

niedziela, 16 marca 2014

#4

- Cieszę się, że przyszedłeś- powiedziała jakby w ogóle nie chciała go zabić. Leon podszedł szybko i uderzył pięściami w blat biurka powodując przesunięcie się wszystkich przedmiotów.
- Co to ma wszystko znaczyć?!- krzyknął jej prosto w twarz nachylając się nisko.
Alice odruchowo odsunęła się na tyle na ile jej pozwalało oparcie fotela.
- Jeśli faktycznie chcesz poznać odpowiedzi, to usiądź proszę- odpowiedziała cierpliwie. Leon nie zmienił pozycji, patrzył się prosto w jej oczy dysząc ciężko- Może chociaż zechcesz napić się wina?- widząc jego niewzruszoną złość westchnęła cicho, nalała czerwonego płynu do kieliszka i pociągnęła duży łyk- Zwykłe słodkie wino o cudownym korzennym aromacie bez żadnych dodatków- nadal brak reakcji- Dobrze, skoro wolisz stać… Od czego by tu zacząć.
- Od początku
- Od dłuższego czasu zajmowałam się…
- Słyszałem czym się zajmujesz, jak chcesz pożyć to natychmiast powiesz co mi podałaś.
- Fenrir.
Zamrugał z niedowierzaniem.
- Co to do stu beczek piachu jest?
- W mitologii skandynawskiej ogromny wilk, jedno z trójki dzieci, jakie Loki miał z olbrzymką Angerbodą.
- Czy ty, kobieto, kiedykolwiek przestajesz gadać?- wzruszyła ramionami- Chyba jednak się napiję- zrezygnowany opadł  na fotel
- Częstuj się- wskazała na butelkę i kieliszki. Leon przysunął fotel do jej biurka i napełnił swój kieliszek. Już odstawiał butelkę, gdy spotkał wzrok Alice, która ruchem głowy wskazała na swój kieliszek. Nalał i jej.- To co za chwilę usłyszysz jest objęte tajemnicą państwową, więc musisz podpisać klauzurę dotyczącą zachowania milczenia, ten dokument będzie chronił zarówno moje jak i twoje interesy.
- Niby w jaki sposób?
- Mój wynalazek nie jest gotowy i ze względu na swój charakter nie może zostać na dzień dzisiejszy chroniony patentem. Oczywiście mi zależy, abyś o nim nie rozpowiadał, ale gdyby stało się inaczej mogłabym oskarżyć cię o kradzież, naruszenie własności intelektualnej i złamanie kilku praw etyki naukowej, co skończyłoby się dla ciebie bolesnym przesłuchaniem i procesem, czego pewnie sam nie chcesz, bo to twoje słowo przeciw mojemu popartym licencją.
Leon bez słowa chwycił podane pióro z trudem powstrzymując się przed wygłoszeniem serii uwag na temat przyznawaniu specjalnych praw naukowcom. Słyszał o zbyt wielu procesach i okrutnych egzekucjach polegających na trwałym okaleczeniu i napiętnowaniu nieszczęśnika, który wyjawił czyjąś tajemnicę. Milczenie nie stanowiło dla niego problemu. Nie miał jednak zamiaru bać się o swoją głowę, kiedy kaprys pani Harvey sprawi, że będzie ona wolała ją widzieć opakowaną w metalową skrzynkę z niebieską wstążeczką. Podpisał się na dokumencie, schował kopię do wewnętrznej kieszeni kurtki razem z lunetą. Kobieta patrzyła w zamyśleniu przez chwilę na szklane naczynia, po czym zwróciła się do Leona z wyciągniętym kieliszkiem.
- Za spotkanie.- szkło odbiło się cicho od siebie. Alice upiła dość sporą zawartość, Leon po niej zrobił to samo- Wybrałam cię do sprawdzenia skuteczności mojego wynalazku, masz się dobrze i zakładam, że taki stan pozostanie. W ramach dalszych badań muszę teraz monitorować twój stan, a ty informować mnie o wszystkich zmianach jakie odczuwasz…
- Hola nic nie muszę i nie mam ochoty zostawać dłużej szczurem do eksperymentów!
- Leonie, nie rozumiesz…
- Nie muszę. Wino może i dobre, ale ja jednak podziękuje.- powiedział, po czym dopił jednym haustem kieliszek i odłożył go na biurko. Stanął przed kobietą, ukłonił się z szerokim, lecz ironicznym uśmiechem- Miło było poznać panno Harvey, ale na mnie już czas. Miłego badania tego twojego czegoś…- kobieta milczała. Nie spodziewał się tak chłodnej reakcji.
-  Nikt cię tu nie trzyma. Drzwi są tam, aczkolwiek nie radzę- wskazała ruchem dłoni. Kolejne zaskoczenie, spodziewał się oporu. Mimo to odwrócił się i pewnym krokiem ruszył do wyjścia nie oglądając się nawet. Nie radzi? Gdy już wyciągnął rękę po klamkę usłyszał jej głos.
- Zapomniałeś o zapłacie Leonie...
No tak. Obiecała kasę.- pomyślał. Odwrócił się by spytać o dokładną kwotę. Wtedy to poczuł jakiś potężny, wewnętrzny impuls, a obraz stał się zamglony. Zdawało mu się, że jakaś tajemnicza siła ciągnie jego głowę i resztę ciała w bok, jakby tajemniczy bohater, który ostrym szarpnięciem za ubranie ratuje go spod kół pędzącej lokomotywy. Gdy ponownie się rozprostował, a obraz stał się wyraźny spojrzał na drzwi. W drewnie tkwił ozdobny nóż do otwierania kopert. Rękojeść była przeplatana czerwoną wstążką, a ostrze znajdowało się na wysokości jego głowy.
- Czyś ty rozum postradała kobieto!? To miała być ta zapłata?!- wrzasnął opierając się o ścianę. Alice stała spokojnie z rękoma schowanymi za plecami, jej twarz nie wyrażała ani skruchy, ani tym bardziej lęku przed Leonem.
- Gdybym chciała cię zabić zrobiłabym to wcześniej, po drugie mogłeś zginąć od substancji, którą ci podałam, a tak się jednak nie stało. Oraz może nie zauważyłeś, ale uskoczyłeś przed ostrzem.- Przeanalizował szybko jej słowa. Miała rację. Jeśli tak dobrze miota ostrzami mogła go wypatroszyć już w porcie. I ten jego unik. Trenował kiedyś sztuki walki i to nie byle boks w starym magazynie gdzie trenerem był wiecznie zapijaczony, stary bosman ale to czego dokonał zaskoczyło go, po za tym nie słyszał, aby któryś z wynalazków chemików mógł wywołać taki efekt.
- Rozumiem, że to ma związek z tym czymś co wypiłem.
- Zgadza się.
Odstąpił od ściany i zaczął zbliżać się do pani doktor. Nabierał pewności siebie.
- To jakiś narkotyk? Chwilowy wspomagacz?
- Wspomagacz- tak. Chwilowy narkotyk- nie.- odległość malała. Mierzyli się wzrokiem cały czas, niczym dwie bestie gotowe do ataku.
- Rozumiem więc, że to twoje coś robi z ludzi bogów? Ale unikanie ostrzy to chyba nie wszystko?
- Nie, lista twoich umiejętności jest większa. Jednak za chwilę...- Nie słuchał, dłuższe zdanie dało mu niezbędny czas. Z lekkością i niebywałą szybkością zmniejszył dystans. Chwycił Alice za gardło i naparł całym ciałem. Pchnął kobietę, która opadła na blat z cichym jękiem.
- A jak przedstawia się sprawa z zabiciem człowieka?- kobieta przez dłuższą chwilę miała szeroko otwarte oczy z przerażenia, lecz szybko doszła do siebie i znów przyjęła zimną, niewzruszoną postawę.
- Jesteś aż takim prostakiem, że zdolności które ci ofiarowałam chcesz wykorzystać do zabijania? Pomyliłam się, trzeba było znaleźć kogoś lepszego od ciebie drogi Leonie...- zaskoczyła go ponownie, ale nie bardziej niż to, że znów czuł ogarniającą go słabość. Alice absolutnie się nie bała, nie tego oczekiwał. Rozluźnił uścisk, a krew natychmiast uderzyła mu silnym strumieniem do głowy, powoli opadł na podłogę obok nóg Alice, opierając się plecami o biurko. Pogłębił oddech i siłą woli próbował uspokoić szalejące serce i nie zwracać uwagi na ból, który rozrywał mu mięśnie. Tym razem nie stracił przytomności. Doktor nie ruszyła się z miejsca, rozmasowała gardło dłonią, poprawiła bordową suknię, którą miała na sobie i patrzyła na niego z góry z założonymi ramionami.
- Jak poczujesz się lepiej wróć na fotel.
Pokiwał delikatnie głową. Poczekał aż da radę sam wstać, gdy mu się to udało opadł ciężko na fotelu. Miała rację w pewnej kwestii- nie był mordercą, a już na pewno nie mordercą kobiet.
- Gorączka powinna ci miąć w ciągu paru dni- zajęła miejsce za biurkiem i przyglądała mu się uważnie trzymając ołówek w dłoni
- Powinna? Mówiłaś, że to coś nowego.
- Testowałam na szczurach.
- Co?!- patrzył na nią z niedowierzaniem- A jakby nie zadziałało tak dobrze?
- To by ci serce nie wytrzymało.
- O tak, bardzo wygodnie mieć trupa w mieszkaniu.
- Nie widzę problemu- tego było za wiele, chciał się znów na nią rzucić i udowodnić, że nie można się tak ludźmi bawić, niech zostanie przy roślinkach czy co tam robiła. Niestety zawroty głowy wciąż nie ustawały.
- To dla ciebie chleb powszedni, co laluniu?- oparła brodę na wierzchu dłoni trzymającej ołówek. Badała zachowanie Leona, liczyła prawdopodobieństwa wystąpienia różnych reakcji.
- Tak i nie. Gdybyś umarł mogłabym sprzedać twoje ciało akademii medycznej, albo lekarzom samoukom, a jest ich sporo i nie zadają żadnych pytań. Z wrzuceniem ciała do rzeki miałabym lekki problem, stałbyś się jedzeniem dla szczurów, albo ciałem zainteresowałaby się policja, co jest jednak mało prawdopodobne. Mogłabym im ciebie oddać od razu i nawet nie musiałabym za bardzo kłamać.
- Oświeć mnie, pani doktor.
- Wszedłeś do mojego domu i wypiłeś coś czego nie powinieneś myśląc, że to alkohol. Bardzo poręczne- jakby na potwierdzenie swoich słów oparła się wygodniej- nawet nie musiałabym za wiele sprzątać, ani cię wynosić.
- Przykro mi bardzo, że zawiodłem!
- Wręcz przeciwnie. Wbrew twojemu ciągłemu mniemaniu nie jesteś ofiarą eksperymentu, ani w ogóle stratny. Poczułeś już się lepiej?- skinął głową potwierdzając- To dobrze- podeszła do niego i wymierzyła cios w twarz Leona otwartą dłonią. Siła uderzenia aż odwróciła mu głowę. Złapał się za piekący z bólu policzek. - To za atakowanie mnie, chamie! Nie pozwolę sobie na takie traktowanie, a tym bardziej pod moim dachem. - mówiła głośno, ale nie krzyczała. Było jednak widać, że jej gniew jest ogromny. Leon aż się skulił z powodu szoku. Rozmasował po raz ostatni policzek i pokazał otwarte dłonie w geście podobnym do kapitulacji. Za chwilę padł drugi cios, ciut słabszy, ale również powodujący chwilą dezorientację.
- A to za co!?
- Za nazywanie mnie lalunią!
- Spokojnie, proszę się uspokoić pani doktor. Najmocniej przepraszam za swoje zachowanie. Ale nie jest to dla mnie codzienna sytuacja.- próbował się bronić. Jego głos był cichy, czuł się niczym uczeń karcony przez nauczycielkę, zawstydzony i żałujący swojego czynu.
- Mówienie komuś aby się uspokoił zazwyczaj nie działa, ale przeprosiny przyjmuję. Teraz, jak ustaliliśmy zasady mogę przedstawić ci działanie Papaver, chyba że jednak chcesz uciec.
Gniew jaki w nim siedział powoli ulegał zwykłej, naturalnej ciekawości. Mówiła o mocy? Liście możliwości? I ten unik. Całe jego ciało wręcz krzyczało, że warto poznać dalszy ciąg tej historii. Poza tym, ona znała tą substancję. Co jeśli jej magiczne działanie prędzej czy później się skończy, a skutki tego mogą być opłakane? Albo już teraz jest otruty? Będzie potrzebować jej wiedzy. Patrzył jeszcze chwilę prosto w jej oczy. Ciemne niczym noc, dwie czarne perły. Podobało mu się te spojrzenie. Wziął głęboki oddech.
- Zostaję.

sobota, 1 marca 2014

#3

Niewyobrażalny ból i koszmary ogarnęły ciało i umysł. Leon nie był w stanie się ruszyć i nawet oddychanie sprawiało mu ból, czuł jakby rozdzierały mu się na strzępy wszystkie mięśnie, zszywały się niewidzialną nicią i znów rozrywały od nowa, przez cały czas. Męczyła gorączka, tak że nie wiedział co jest rzeczywistością, wspomnieniem, a co tylko wytworem jego umysłu. Widywał kobietę nachylającą się z ciekawością i troską, jakby czegoś oczekiwała, a Leon podświadomie nie chciał jej zawieść. Dotykała go i wlewała mu do ust płyn, przez który wydawało mu się jakby stawał w płomieniach, pił jednak przymuszony pragnieniem.
Widział wodę i ciemność. Wzburzony ocean nocą. Jego ciało rzucone w bezwładzie w morską toń. Czuł, że tonie. Czuł lodowate macki wciągające go w głębiny. Zupełnie jak wtedy gdy po raz ostatni był na morzu. Gdy oto poczuł nadchodzącą śmierć. Leon zaczął się miotać, szarpać, czuł jednak że jego działania są bezskuteczne. Mimo to walczył by utrzymać się na wodzie. Poczuł jak zimna woda zalewa mu płuca. Zaczął opadać.
W końcu ból i gorączka ustąpiły, że mógł świadomie się rozejrzeć. Na tyle, na ile pozwoliły mu same ruchy gałek ocznych zorientował się, że znajduje się w obcej, ale elegancko wyglądającej sypialni, a sam leżał na dużym i wygodnym łóżku w przepoconej pościeli. Czyli chyba nie było aż tak źle. Obok na wyciągnięcie ręki stał dzbanek i szklanka z wodą, ale i tak nie był w stanie po nie sięgnąć. Jęknął spragniony i bezsilny.
Po niedługim czasie przyszła kobieta. Ta sama co pojawiała się w majakach i jak mgliście sobie przypominał, która go skrzywdziła. Jednak w tej chwili nie chciał byś sam. Zmierzyła mu wierzchem dłoni temperaturę, puls i reakcję źrenic. Uśmiechnęła się zadowolona i wkropiła do szklanki parę kropli żółtego płynu.
- Spokojnie mój drogi, teraz będzie już tylko lepiej. Wypij to, musisz nabrać sił.
Wypił bez sprzeciwu gorzki napój, podczas gdy przytrzymywała mu głowę.
- Zadziwiająco dobrze sobie radzisz. Poleżysz jeszcze...
Nie słuchał, ponownie zapadł w sen, pozbawiony już koszmarów.

Siedziała obok niego, gdy znów odzyskał świadomość, i pisała ołówkiem w notatniku.
- Jak długo...?- wychrypiał
- Byłeś nieprzytomny prawie sześć dni. Mam parę pytań kontrolnych, aby ocenić twój stan. Jak się nazywasz?
- Leon... Leon Oster.
- Dobrze. Ile masz lat i co ostatnie pamiętasz?
- Dwadzieścia sześć. Pamiętam...- musiał silnie się zastanowić by oddzielić sny od rzeczywistości- jasny pokój, dużo sprzętu, jakieś naczynie- kiwała głową i notowała jego słowa- Co się ze mną stało? Gdzie jestem?
- Jesteś bezpieczny i pod moją opieką. Wkrótce porozmawiamy o naszej współpracy. Wypij jeszcze to- podała mu szklankę z mocno zabarwioną na żółto wodą- to już ostatnia taka porcja. Obiecuję- dodała, gdy zobaczyła jego skrzywioną minę- jak się obudzisz już nic nie będzie bolało, ale jeśli nie wypijesz wszystko pójdzie na marne.
Wypił. I znów jego ciałem wstrząsnęły bolesne skurcze.

Przez ciało Leona wciąż przechodziły dreszcze i czuł w ustach pustynię, a pościel była cała mokra od potu, ale po za tym czuł się dobrze. I wszystko sobie przypomniał. Znów obok niego siedziała trucicielka. Spojrzał na nią z nienawiścią. Doktor czując na sobie wzrok Leona przysunęła się do niego, aby go zbadać.
- Zostaw mnie!- odsunął się gwałtownie przyjmując pozycję siedzącą. Zaskoczony zauważył, że kobieta uśmiechnęła się z ulgą.
- Reakcje w normie. Jesteś głodny?
Podniósł wysoko brwi zdezorientowany, ale gdy zastanowił się nad pytaniem nieśmiało skinął głową. Alice wyszła bez słowa.
W końcu mógł się rozejrzeć dokładnie po sypialni. Większość mebli zostało usuniętych i zostało tylko łóżko, komoda i zasłonięte lustro w rogu pokoju, pomimo tego Leon nie miał wątpliwości, że mieszkała tu osoba bogata. Coraz mniej rozumiał, co go właściwie spotkało i dlaczego przyjął wszystko tak spokojnie. Wstał ostrożnie z łóżka i zdał sobie sprawę, że jest w nie swojej bieliźnie. Zaklął pod nosem i zerwał zasłonę z lustra. Spojrzał na niego inny człowiek niż się spodziewał.. W ogóle nie wyglądał na chorego, wręcz przeciwnie. Miał nawet wrażenie, że był bardziej umięśniony. Urosła mu broda i włosy, do tego stały się znacznie gęstsze. Wyostrzyły się rysy twarzy, ale pewnie było to spowodowane długim głodem, jednak co najdziwniejsze jego zielone oczy stały się bardziej złote. Nie miał czasu się nad tym zastanowić, gdy wróciła Alice z porcją gorącego gulaszu, na który od razu się rzucił.
- Prawo ewolucji mówi, że co cię nie zabije, to cię wzmocni- spojrzał na nią podejrzliwie żując zaciekle- Jesteś tego żywym przykładem i właśnie osiągnąłeś wyższe stadium, panie Oster.
- Jak?- spytał z pełnymi ustami- Przez to coś, co piłem?
- Zgadza się. To była ulepszona wersja wyciągu z Papaver ithunum, który został odkryty przez profesora Wokulsky’ego. Na resztę historii przyjdzie jeszcze czas. Przebierz się i zejdź do mojego gabinetu. Twoje ubrania leżą tam- wskazała róg pokoju- a jak chcesz to weź nowe z komody.
Gdy tylko skinął głową, doktor wyszła zamykając za sobą drzwi. W komodzie zgodnie z podejrzeniami znalazł elegancką odzież, ale wrzuconą jakby od niechcenia, nawet by nie myślał, że będzie dotykał czegoś takiego. Przymierzył i pasowała na niego prawie idealnie.
Zaśmiał się głośno widząc siebie ubranego w czystą białą koszulę i ciemnozielony surdut, gdyby tylko się odpowiednio ostrzygł mógłby udawać angielskiego dżentelmena i nikt znajomy by go nie poznał. Jednak wolał założyć swoje rzeczy i poczuć się we własnej skórze.
Doktor siedziała za eleganckim biurkiem z zielonymi obiciami, które musiało wyjść spod ręki tego samego mistrza co reszta mebli sądząc po zdobieniach i kolorach drewna, czekała na niego w gabinecie, który zapamiętał jak wchodził do tego domu Bez rękawiczek i melonika, za to z włosami wysoko upiętymi pisała coś ołówkiem w notatniku, gdy zorientowała się, że mężczyzna się pojawił spojrzała na niego uśmiechnięta jakby zadowolona ze swojego dzieła. 

sobota, 22 lutego 2014

#2

Pojedynczy ludzie schodzili Leonowi z drugi, minął leżący w zaułkach nieznane, porzucone zardzewiałe mechanizmy, przeskakiwał w ciasnych alejkach nad skrzynkami, aż skręcając w kolejną ulicę w końcu zobaczył kobietę, której szukał. Wyglądała dokładnie tak jak sobie wyobrażał. Wyraźnie odznaczała się na tle żebraków i pijaków, miała prostą suknię w jasnych, stonowanych kolorach, zamknięty parasol w dłoni, kremowe rękawiczki i melonik. Nie pasowała do portowej dzielnicy, aż prosiła się o zaczepki, rabunek albo jeszcze gorzej. Musiała o tym wiedzieć, mimo to szła niewzruszona w jego kierunku rozglądając się ciekawie, jakby wybrała się na spacer do parku. Głupia albo miała coś w zanadrzu. Postanowił to sprawdzić. Schował się szybko za rogiem kamienicy, opierając się o chłodne cegły nasłuchiwał stukotu obcasów. Wziął głęboki wdech i zastąpił jej drogę.
- Madame się nie boi tak sama chodzić?- zrobił złowieszczą minę.
Zatrzymała się, zaskoczona spojrzała na Leona spod ronda melonika, do niskich nie należała, jednak Leon znacznie ją przewyższał. Zmierzyła go powoli i dokładnie wzrokiem od stóp po czubek głowy, aż poczuł się lekko nieswojo, jak na lekarskich oględzinach.
- Żałuję, że nie byłam tu wcześniej, można tu spotkać miłych ludzi pytających czy się zgubiłam, zapraszających do siebie albo zatroskanych moim bezpieczeństwem, nawet posiadaczy rzadkich tworów eugeników, zaskakujące.
- Milbe- szepnął do siebie Leon.
- Znajomy? Wyglądał sympatycznie...- Leon odchrząknął, wiele można było powiedzieć o Milbe, ale na pewno nie że mając surowy wygląd twarzy, w dodatku pokrytą w połowie tatuażami, oraz ze spojrzeniem, jakby szukał ofiary do bicia wyglądał sympatycznie.-... i lubi zwierzęta. Opowiedziałam mu jak dbać o fretkę Hildeborga, to inteligentne zwierzę, przydatne przy zawieraniu interesów, zna się na ludziach, łatwo wyczuwa kłamców i wrogów. Ktoś kto chciał się jej pozbyć musiał nie wiedzieć o jej zdolnościach, biedactwo słabo sobie radzi bez opiekuna…- Leon spoglądał na kobietę z coraz większym zdumieniem, stało się dla niego jasne dlaczego nie bała się napaści- mogłaby każdego zagadać na śmierć. Z potoku słów wychwycił dopiero pytanie, które ostatecznie zbiło go z tropu-  Chcesz dobrze zarobić? Szukam kogoś takiego jak ty.
- Jasne - odpowiedział odruchowo
- W takim razie zapraszam ze mną- ruszyła przed siebie mijając oniemiałego Leona. Gdy tylko się z nią zrównał kontynuowała.
- Mam do ciebie parę pytań, zacznijmy od tego jak się nazywasz? - spojrzała na niego, a ich spojrzenia się skrzyżowały. Miała ładne oczy, jak czarne perły.
- Leon Oster.
- Posłuchaj, Leonie, chcę byś ze mną całkowicie szczery, to bardzo ważne i umili nam współpracę. Chorujesz obecnie? Zakażenia, infekcje, osłabienie, wstydliwe choroby?
- Nic z tych rzeczy- znów poczuł na sobie jej przenikliwe spojrzenie- daję słowo, jestem zdrowy.
- I tak cię zbadam.
- Jesteś lekarzem?
- Doktorem.
- To właśnie powiedziałem- zachichotała uprzejmie.
- Jestem doktorem nauk przyrodniczych, nie leczę przeziębienia. Podróżujesz?
- Kiedyś tak, po całym świecie.
- Marynarz?
- Były.
- Czyli jesteś wytrzymały i odporny.
- Pewnie- odparł z dumą, zaczynał rozumieć po co to wszystko było. Biedna kobieta, taka ładna, a musi szukać zaspokojenia wśród nieznajomych, pewnie znudzona. Chociaż pierwszy raz spotkało go coś takiego, obiecał sobie dać z siebie wszystko i tak ją zadowolić, że długo będzie pamiętała. Nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście uśmiechnął się szeroko do siebie, aż poczuł na sobie przeszywający wzrok.
- Dużo pijesz?
- Oj tam dużo, wszystko z umiarem. W taki dzień aż się prosi wieczorem.
- Co z innymi używkami? Opium, wschodnimi ziołami, wynalazkami chemików?
- Raczej rzadko mam okazję, albo chęci.- pytała czy dużo będą dziś potrzebowali?
- Widzę blizny na twojej twarzy. Jak radzisz sobie w walce? Potrafisz się kryć, albo wywinąć się z zasadzki?
- Nie najgorzej...  Zaraz, po co to wszystko?
- Zauważyłam w tobie pewien ukryty potencjał i mam zamiar go wydobyć.
- Doprawdy? A to czemu?- Leon zastąpił kobiecie drogę, tak że prawie na niego wpadła. Założył na siebie raniona spoglądając na nią z góry- Szukasz ochroniarza albo kogoś od brudnej roboty? To idź do pierwszego lepszego szynku i zapytaj o ludzi Krugera. Oni na pewno ci pomogą, laluniu..
- Gdybym potrzebowała ludzi od brudnej roboty, to nie miałabym problemu, aby ich znaleźć.
- Coś kręcisz ślicznotko! Gadaj o co chodzi, maleńka. Jak lubisz niegrzecznych chłopców to w porządku, nic mi do tego, ale jak prowadzisz mnie gdzieś, gdzie może mi się nie spodobać, to szybko pożałujesz, że mnie wykiwałaś i nie będę się przejmował, że jesteś kobietą- mówiąc to nachylił się w jej stronę tak by jego twarz z grymasem wściekłości znalazła się na wysokości jej.
Początkowy niepokój szybko znikł z jej twarzy, a na jego miejscu pojawiła się niczym niezmącona pewność siebie. Patrzyła Leonowi prosto w oczy i uśmiechnęła się przepraszająco, jakby bardzo chciała uwierzyć, że jego projekt na zajęcia zjadł pies
- Wybacz, pewnie jesteś ciekaw czym się dokładniej zajmuję.
- Mhmm.
- Jestem Alice Harvey, botanik, ale moją pasją jest ewolucja. Zajmuję się ekstrakcją związków naturalnych z roślin subtropikalnych, które mogą pomóc naszemu gatunkowi na rozmaite sposoby. I do tego potrzebuję odrobiny pomocy. Po przeprowadzonym wywiadzie zakładam, że jesteś dobrym kandydatem, ale to jeszcze sprawdzimy w moim skromnym laboratorium. Chodźmy, nie chciałabym zajmować ci całego dnia. I nie musisz się mnie tak obawiać, jestem tylko drobną kobietą.
- Ja się nie...- urwał zignorowany. Niewiele zrozumiał z wywodu, ale zainteresowała go. Ciekawość wzięła górę nad wszystkim innym i faktycznie, szybko by sobie z nią poradził, obojętnie w jaki sposób.
Nie zadawała już wielu pytań, zerkał na nią co chwilę, ale nie mógł nic wyczytać z zasłoniętej rondem melonika twarzy. Zastanawiał się podczas tego długiego spaceru, na co taki prosty człowiek jak on, żyjący z hazardu i drobnych robót może być użyteczny naukowcowi. Jakby wyczuła jego myśli, bo powiedziała:
- Czasem jest potrzebny prosty, niczym nie zmącony i otwarty umysł. Zapraszam.
- Czy ty mnie panienko właśnie obrażasz?- spytał marszcząc brwi, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Weszli do wąskiej trzypiętrowej kamienicy tuż za dzielnicą portową. Zdążył tylko rzucić okiem na gustowny gabinet na pierwszym piętrze. Nasłuchiwał, gdy wchodzili po schodach, ale wydawało się, że byli w budynku sami. Dopiero strych zrobił piorunujące wrażenie. Pierwszy raz widział coś podobnego. Dach był całkowicie oszklony, a na stropach wisiało mnóstwo lamp naftowych. Pod ścianami na blatach stała skomplikowana szklana aparatura, palniki, wagi i równo ułożone metalowe budzące niepokój narzędzia, oraz ozdobny binokular, który mógłby uchodzić za dzieło sztuki. Całą środkową przestrzeń wypełniały donice z nieznanymi roślinami w różnych stadiach rozwoju, co zadziałało trochę uspokajająco. Z tyłu pomieszczenia znajdowały się słoje, w których pływały zakonserwowane części roślin i butle wypełnione żółtą cieczą- w tamtym kierunku udała się kobieta. Wyjęła z szafki jedną z trzech niewielkich butelek zrobionych z ciemnego szkła.
- Oto wielki wynalazek. Mam w ręku coś bardzo cennego, rewolucyjną formułę, której ludzie będą pożądać, która zmieni ich życie, sposób myślenia i patrzenia na świata, staną się bogami, albo kimkolwiek zamarzą, a ja… chcę się tym z tobą podzielić- Alice wyciągnęła rękę z buteleczką w stronę Leona, a gdy wyciągnął swoją ukryła szybko butelkę pomiędzy palcami- ale najpierw badania. Zdejmuj koszulę.
- Do czego potrzebne moje nienaganne zdrowie?- spytał ściągając ubranie.
- Będziesz narażony na kontakt z rożnymi substancjami- odpowiedziała grzebiąc w szufladzie- od twojego stanu zdrowia zależy jak organizm sobie z tym poradzi- podeszła do niego z gumowym sznurem w reku zakończonym dwoma słuchawkami, jedną trzymała przy uchu, a drugą mierzyła w jego klatkę piersiową
- Jeszcze się nie zgodziłem- warknął.
- Przecież stoisz obnażony przede mną, a teraz ucisz się i oddychaj głęboko.
Zamknął się, nienawidził jak kobieta ma rację, a ta miała chyba gotową odpowiedź na każde pytanie. Nie miał jeszcze takiego pracodawcy, ale zainteresowała go, było w niej coś co budziło zaufanie, a w razie czego w każdej chwili mógł sobie z nią poradzić. Z zamyślenia wyrwał go dotyk dłoni w rękawiczkach na skórze
-  Co do...
-  Po wyglądzie skóry można wiele powiedzieć o człowieku, życiu jakie wiódł, przebyte choroby...
-  Można też zapytać
-  Sugerujesz, że jesteś godzien zaufania?- Leon mruknął coś niezrozumiale- w takim razie musisz i mi zaufać- podniosła ciemna butelkę- do dna, a nagroda cię nie ominie.
-  To na tym mam zarobić?- skinęła głową- Ile?
-  Wystarczająco byś przez miesiąc nie musiał nic robić- oczy mu się rozszerzyły, z trudem powstrzymał szczękę przed opadnięciem. Potrzebował dłuższej chwili aby się opanować.
-  Mam to po prostu wypić? Gdzie jest haczyk?
-  Nigdzie, potem porozmawiamy o dalszej współpracy.
-  Dlaczego nie teraz? Co to jest, skoro to takie cenne mógłbym ci to bez problemu wyrwać i wybiec.
-  Pół nagi?- skrzywił się zniecierpliwiony- mógłbyś, ale nie sprzedałbyś tego, bo nie jest nigdzie zgłoszone i nie powiem co to jest. Nawet jeśli znajdziesz kogoś kto to kupi, to nie będzie wiedział co z tym zrobić, po za twoim zapewnieniem aby wypić, ale kto miałby zaufać byłemu marynarzowi, hazardziście, awanturnikowi i pijakowi? Znam środowisko naukowe, etyka w tym zawodzie jest najważniejsza, za próby oddania czyjegoś prototypu nałożono by na ciebie srogie kary.
Nie był w stanie stwierdzić czy mówiła prawdę, czy blefowała, panowała nad swoja mimika aż za dobrze, jednak coś się nie zgadzało.
- Skąd niby wiesz, ze grywam?
Uśmiechnęła się delikatnie, jakby tylko czekała na podobne pytanie
- Za co innego można obrywać w barze? Nie jesteś typem, który specjalnie szuka guza. Chyba, ze jesteś, a ja się pomyliłam, ale w takim razie nie pasujesz do moich wymagań i możesz wyjść.
Stał w miejscu. W prywatnym laboratorium, z dopiero co poznaną kobietą oferującą mu obcą substancję. Gdyby chciała go martwego nie musiałaby się sama fatygować i zadawać tylu pytań.
- Jak wykituje od tego żółtego czegoś laluniu, to nic mi po twoich pieniądzach.
- Nazwij mnie raz jeszcze ,,lalunią”, na pewno wykitujesz…
Ciekawość niecodziennej sytuacji i wrodzona pewność siebie kazała mu podjąć ryzyko. Alice Harvey podała mu odkorkowana butelkę. Cała sytuacja przypominała mu jakąś zapomnianą bajkę z dzieciństwa.
Oleista ciecz miała gorzki posmak nieporównywalny z niczym znanym Leonowi, rozlewała się po ciele przyjemnym ciepłem, dając poczucie siły i pewności, podobnie jak mocne trunki. Leon zamlaskał z niesmakiem i patrzył przez dno buteleczki na podłogę. Po krótkiej chwili ciałem wstrząsnęły dreszcze, a żołądek zaczął wywracać się na drugą stronę. Słabe światło stało się oślepiające, a serce waliło jak nigdy dotąd. Naczynie wypadło z ręki i z cichym brzdękiem rozbiło się na posadzce na setki kawałków.
- Ty kurwo…- chciał powiedzieć i wiele innych przekleństw, ale nie usłyszał już samego siebie. Tracąc równowagę chwycił się brzegu donicy porywając ją ze sobą na podłogę. Ostatnie co zapamiętał to nachylającą się nad nim trucicielkę.

środa, 19 lutego 2014

#1

Błogi sen przerwało wylane prosto na głowę wiadro wody. Leon zerwał się gwałtownie ze swojego miejsca i przeklinał głośno nie ograniczając się do delikatnych słów osobę, która go obudziła i zdążyła zniknąć z okna. Powąchał swoje ubranie- przynajmniej woda była w miarę czysta. W ten wietrzny, ciepły dzień szybko powinien wyschnąć.
Zachodził w głowę, co działo się poprzedniej nocy. Wymacał kieszenie brązowej skórzanej kurtki, ale o dziwno wszystko było na miejscu, nawet mała składana luneta. Zdziwiony znalazł w kieszeniach wytartych spodni kilka drobnych monet, po tym uzmysłowił sobie, że boli go tylko głowa od parującego alkoholu i nic po za tym. Uśmiechnął się szeroko gratulując sobie udanego wieczoru. Byłby perfekcyjny, gdyby obudził się w czyimś łóżku, ale aż takie cuda się nie zdarzają.
Lekkim krokiem ruszył do najbliższej tawerny by wydać drobniaki i zaradzić na ból głowy. Przekroczył próg małego browaru, który zasłynął z tego, że przez grube szklane szyby można było zaglądać do kadzi i podziwiać przebieg produkcji, oraz zawieszoną pod sufitem chłodnicę zwrotną wypełnioną jakimś luminescencyjnym płynem, który według właściciela miał coś wspólnego z meduzami sprowadzonymi prosto z Japonii, ale nikt mu nie wierzył. Leon już od progu wypatrzył zaprzyjaźnionego barmana zmywającego drewniane stoły.
- Hej, Karl! Zostaw te stoły i tak się będą lepić. Nalej mi tego specjalnego, ciemnego piwa, bo czuję, że mam dziś szczęście.
Karl nie podzielał tego zdania i rzucił szmatą w gościa, który zrobił unik.
- Leon! Wynoś się stąd! Masz zakaz wstępu!
- Ale... co ja znowu zrobiłem? No weź, nie bądź świnia i daj mi się napić piwa…
- Co zrobiłeś?! Powiem ci co zrobiłeś- barman podniósł z podłogi nogę połamanego stołu i zaczął nią wymachiwać- ograłeś w karty jakiś nowych Azjatów, a gdy chcieli ci przyłożyć obiłeś im tak ryje, że dopiero skończyłem zbierać ich zęby...
- Za to ja mam wszystkie, to dobry powód do wypicia.
- ...Potem wywaliłem cię przez zaplecze, aby dać ci fory, to w tym czasie te żółte cwele wszczęły bójkę na pół baru.
- To już nie moja wina.
- Jeszcze nie posprzątałem tego bałaganu. Wypad, ale już!- kawałek drewna zataczał coraz większe kręgi.
Leon uniósł ręce w geście kapitulacji i pośpiesznie opuścił tawernę mając nadzieję, że nie oberwie niczym w plecy.
Gdy chodził po brukowanych uliczkach portowych zdał sobie sprawę, że w ciągu tygodnia wyrzucili go ze wszystkich okolicznych barów za rozróby. Ciężkie jest życie awanturnika hazardzisty. Udał się do portu w poszukiwaniu szansy na zarobek chcąc zatrudnić się przy rozładunku, jednak nikt nic nie miał. Tyle by było z mojego szczęścia- myślał i włóczył się leniwie bez celu. Tak nudnego dnia dawno nie miał.
Wypatrzył zabudowany balkon na piętrze opuszczonego budynku, wspiął się na niego po zardzewiałej rynnie. Gdy się tam znalazł wyciągnął przed siebie nogi i z braku lepszego zajęcia zaczął obserwować ludzi na ulicy przez małą, kieszonkową lunetę. Drobną pamiątkę z czasów gdy jego domem było morze. Z tęsknotą wpatrywał się w zacumowane statki, wiele się zmieniło na przestrzeni kilku lat. Intensywnie pracujący biolodzy opracowali nowe gatunki zwierząt, których część znalazła zastosowanie w marynarce. Słyszał o czymś podobnym do myszy nauczonych posługiwać się niedawno powstałym alfabetem Morse'a, idealne do szybkiego przekazywania rozkazów. Podobno nowe odmiany potrafiły nawet odnajdywać usterki i o nich informować. Były też ptaki, które widział przez soczewki lunety, odlatywały od statku badać zmiany pogodowe, na które były bardzo wyczulone, a te z gatunków łowieckich potrafiły wskazywać miejsca występowania ławic.
Czasami zastanawiał się czy nie wrócić, ale zawsze w takich chwilach głos w głowie, przypominał mu dlaczego wybrał żywot szczura lądowego. Z zamyślenia wyrwał go znajomy głos z dołu.
- Złaź na dół parszywy nierobie!
- Uszanowanie, panie Milbe- Leon zawiesił się na zewnętrznej części balkonu i zeskoczył na bruk obok przyjaciela. - Działo się coś ciekawego od wtorku?
- Moja łajba szykuje się do odpływu, tym razem dalej, do Ameryki. Chcesz się zabrać?
- Obecnie szukam jakiego zajęcia w okolicy- Skupił wzrok na nieadekwatnym do pogody futrzanym, wysłużonym szaliku owiniętym dokładnie wokół grubej szyi Milbego- Gustu nie masz za grosz, co to za paskudztwo masz na szyi? Niech mnie piorun strzeli, co to jest?!- Leon odsunął się o krok
Coś co początkowo wydawało się być szalikiem wyjętym z rynsztoku w rzeczywistości było zwierzęciem, chyba również wyjętym z rynsztoku. Zwierzę rozplątało się z szyi Milbego i odwróciło swój mały mysi łepek wprost na Leona i patrzyło się na niego uważnie i powoli. Po pierwsze było brzydkie, potem długie jak przedramię, brązowe futro miało postrzępione, wytarte, a w niektórych miejscach w ogóle go nie było, łapki miało nienaturalnie krótkie, aby mogło się swobodnie poruszać, ale za to nadrabiało zwinnością, bo jak wąż wyciągnęło się w stronę Leona, aby go obwąchać, wtedy dopiero zauważył, że było ślepe.
- Lubi cię- Milbe pogłaskał je po głowie- na niektórych warczy- jakby wyczuwając, że mowa o nim zwierzę odwróciło się w stronę właściciela i znów zaplotło się wokół jego szyi.
- Ktoś kto ci to dał musiał być zachwycony, że trafił na takiego frajera.
- Znalazłem go przy śmietniku, wygląda na nieudany twór eugeników. Żałuj, że nie widziałeś jak wtedy okropnie wyglądał.
- Nie żałuję. Ich stworzenia zazwyczaj coś mają robić. Grzeje to chociaż?
- Szybko się uczy i lgnie do ludzi, przez to właśnie poznałem niezłą kobitkę., według niej to zmodyfikowana tchórzofretka. Mówiłeś, że szukasz zajęcia? Ona jakieś oferowała, mówiła kogo szuka, opis idealnie pasował do ciebie.
- Co to za praca- Milbe wzruszył ramionami- chociaż wiesz, gdzie ją znajdę?
Nieoczekiwanie zwierzę wskazało pyskiem kierunek.
- Tam ją widziałem pół godziny temu. Łatwo poznać, typ mądrali z uniwera. Leć i powodzenia.- Leon udał się we wskazanym kierunku rozglądając się uważnie, jednak nie licząc na cud.