poniedziałek, 12 stycznia 2015

#12


Berlin, trzy dni później

Rozsiadł się wygodnie w fotelu naprzeciw masywnego, dębowego biurka splatając palce dłoni na wysokości brzucha. Spojrzał pytająco na gazetę, którą przyniósł mu jego zaufany doradca.
- Drogi Hermanie, czy wydarzyły się jakieś przetasowania na szczeblu mojej służby? Zwykle mój lokaj przynosił mi gazetę. Przynosi mi również wtedy kawę. Czy ów egzemplarz jest na tyle interesujący, iż to ty osobiście musiałeś mi ją przynieść?- spytał łagodnym, wręcz ojcowskim tonem.
- Tak, panie von Roettig. Sprawa dość nietypowa. Proszę spojrzeć na nagłówek na stronie, którą zaznaczyłem.- odparł wyprężony jak żołnierz na warcie Herman. Von Roettig wyciągnął powolnym ruchem ręki z wewnętrznej kieszeni marynarki okulary i założył je na nos. Chwycił pogniecioną gazetę, strona którą miał przejrzeć była jedną z pierwszych, więc informacja musiała być wyjątkowa. Wystarczyło jedno spojrzenie by siwa brew uniosła się do góry w oznace zdziwienia. Duży nagłówek informował: ,,Udaremniony napad szajki rabusiów na gości restauracji Czarna Perła w Barnhoffie”. Pod nagłówkiem znajdował się dłuższy wstęp do artykułu: ,,Grupa rabusiów, którzy dokonali szturmu na budynek restauracji przy pomocy sterowca została powstrzyma i rozbrojona przez, jak donoszą świadkowie, nieznanego mężczyznę. Żaden z gości nie odniósł poważnych obrażeń. Policja wciąż bada tropy i wątek tajemniczego obrońcy lokalu...”. W tym miejscu mężczyzna przestał czytać. Odłożył gazetę i spojrzał na swego doradcę. Herman stał wciąż na baczność, jego prawie pięćdziesięcioletnie ciało było w bardzo dobrej formie dzięki byłej służbie wojskowej. Szary frak dokładnie opinał jego tors, a brązowe oczy wyrażały niepokój.
- Z powodu jakieś awantury w restauracji odrywasz mnie od zajęć Hermanie?
- Proszę wybaczyć, ale mam wrażenie, że to może być jeden z członków Wilczej Sfory.
- Skąd te przypuszczenia? Czy my czasem nie zabiliśmy wszystkich?
- Dobrze zorganizowani i uzbrojeni w broń i gaz łzawiący rabusie zostają pokonani przez jednego człowieka? A odpowiadając na drugie pytanie... nie proszę pana. Nie wszyscy zginęli.- głos Hermana był pewny i mocny. Był absolutnie przekonany o swojej racji. Von Roettig ufał bardzo nielicznej grupie osób, jednak Herman zajmował najwyższą pozycję wśród nich wszystkich.
- Hmm... to jednak nadal mnie nie przekonuje.- powiedział to raczej z ciekawości, chciał usłyszeć jaki plan ma jego współpracownik.
- Wiem, dlatego zanim przyszedłem zrobiłem mały wywiad wśród policjantów. Zatelegrafowałem do paru przyjaciół w Barnhoffie. Dotarłem do protokołów przesłuchań. Wśród gości tego dnia był w restauracji profesor Ernest Kurk.
- A co ma do tego jakiś podrzędny profesorek?- uśmiechnął się w duchu, Herman zdążył już zrobić własne, małe śledztwo.
- Kurk proszony przez policjantów o opisanie przebiegu zdarzeń opowiedział, że przed całym zajściem rozmawiał ze swoją przypadkową spotkaną znajomą... doktor Alice Harvey i to w towarzystwie jakiegoś tajemniczego jegomościa o imieniu Leon, nazwiska jednak nie zapamiętał.- von Roettig oparł się łokciami na biurku i położył brodę na splecionych dłoniach. W zamyśleniu obserwował przestrzeń gdzieś obok Hermana, po czym wybuchł.
- Alice!? TA Alice?! To chyba nie jest przypadek, a więc ta smarkula wciąż żyje? I do tego jest w kraju? Szkoda, że nie tutaj, w stolicy! Ma dziewczyna tupet... A ten jej goguś?- mężczyzna zaczął nerwowo kręcić się w fotelu gestykulując. Zadając ostatnie pytanie wbił wzrok w Hermana.
- Prawdopodobnie zbiera niedobitki Sfory. Być może planują coś dużego.
- Ale czy ktoś ze Sfory mógł być na tyle głupi by zostać na terenie Cesarstwa?
- Może była za granicą? Albo ten ktoś był i jakoś go ściągnęła do kraju? Może nie jest on jedyny, a to był po prostu przypadek? Panie von Roettig, mówiłem i ostrzegałem, że tę sprawę trzeba doprowadzić do końca...- Wilhelm von Roettig nie lubił, gdy ktoś miał rację a do tego mu o tym przypominał. Powstrzymał Hermana od dalszego wywodu prostując dłoń i kiwając głową.
- Tak, tak... wiem. Ale ty również wiesz Hermanie, że to była sprawa polityczna. Władzom i wywiadom innych krajów bardzo nie podobało się, że urządzamy strzelaniny na ich terenie. Szczególnie, gdy działy się one w ich stolicach i przy okazji ginęli cywile bądź ich funkcjonariusze. Nie wolno nam również zapominać, że każda taka operacja była kosztowna, a ja każdorazowo pokrywałem spory procent ogólnej kwoty. To były najdroższe wilcze skóry za jakie przyszło mi zapłacić...- von Roettig przyjął ton profesora z uczelni. Mówił spokojnie i powoli. Na końcu pozwolił sobie nawet na lekki uśmiech.
- Ci ludzie przestali czuć na plecach oddech myśliwskich hartów. Najpierw przestali uciekać, potem zorientowali się, że nie muszą się ukrywać. Teraz nie boją się atakować. Po za tym... póki żyje córka Hellriegera, nadal istnieje zagrożenie dla pańskich interesów. Nie wspomnę już o profitach jakie niesie za sobą przejęcie jej prac i notatek. Może znajdować się tam wiele cennych wskazówek na rzecz kolejnych badań.- von Roettig słuchał w zamyśleniu Hermana.
- Możesz mieć rację. Barnhoff to portowe miasto. Pełno tam różnych dziur, w których mogła się schronić razem z tymi bandytami. Nawet jeśli nie ma zagrożenia z ich strony to należy wykorzystać wiedzę, że dziewczyna nie wyjechała z kraju. To był jej błąd...- ostatnie zdanie wypowiedział lodowatym, morderczym tonem by za chwilę zmienić go znów w spokojny, ojcowski.- Dziękuje Hermanie za twą pracę i wskazówki. Możesz odejść.- Herman ukłonił się po czym pewnym, wyćwiczonym wojskowym krokiem wyszedł z gabinetu. Mężczyzna zdjął okulary i pomasował oczy. Herman miał rację. Ucięte drzewo odrasta, należy wyrwać korzeń. Wyrwać a następnie spalić. Najlepiej robiąc to publicznie i widowiskowo. Tak, aby inne drzewa bały się odrastać.
- Zygfryd...- powiedział cicho. Zza drzwi ulokowanymi za fotelem wyszedł średniego wzrostu, potężne zbudowany mężczyzna w czarnej marynarce i czarnych, sztruksowych spodniach, komplet dopełniała czarna kamizelka, biała koszula oraz czarny melonik. Zygfryd nie był jednak typem eleganckiego dżentelmena, zdradzała to jego twarz ozdobiona licznymi bliznami zadanych w różny sposób oraz kwadratowa budowa szczęki. Całą twarz wydawała się jedną, wielką, niezgrabną bryłą wyrytą w kamieniu przez początkującego rzeźbiarza. Podkreślało to tylko całą osobowość Zygfryda i było niemal jego wizytówką. Obcy człowiek, który spotkałby go na swej drodze, wiedziałby od razu w jaki sposób ten zakapior zarabia na życie. Wezwany szybko znalazł się przy swoim panu i ukłonił się.
- Weź kilku ludzi, najlepiej nowych. Niech to będzie dla nich test. Jedźcie do Barnhoffu. Skontaktuj się z naszym człowiekiem. Najpierw dorwijcie tego Kurka, potem tę wiedźmę. Ma umierać długo i boleśnie. Jeżeli ma jakieś dokumenty po ojcu, swoje notatki lub cokolwiek co nie jest książką kucharską, zabierz ze sobą. To wszystko. Idź.- wiedział, że nie musi powtarzać, Zygfryd nie zadawał zbędnych pytań. Nie zadawał żadnych pytań. Ukłonił się i wyszedł tymi samymi drzwiami co Herman. Lubił Zygfryda za jego milczącą naturę i traktował go jak syna.
- Tak... To był dobry pomysł by odciąć mu język...- pomyślał, gdy Zygfryd wyszedł zostawiając go sam na sam pogrążonego w planach. Należało być przygotowanym na wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz