środa, 23 grudnia 2015

#16

Przez krótką chwilę żałowała, że Leon zostawił ją sam z ciężkimi walizkami, jako dama nie była przyzwyczajona do noszenia takich ciężarów. Jednak chwilę po tej myśli pojawi się lęk czy ludzie, z którymi pojawi się Zygfryd nie są nowym pokoleniem żołnierzy pod działaniem ulepszonego Fenriru? Skoro jej samej przez lata udało się udoskonalić recepturę była nikła szansa, że udało to się też jej wrogom dysponującym znaczenie lepszą technologią i mogących rekrutować największe umysły nauki. Leon był zbyt niedoświadczony, aby poradzić sobie z tak liczną grupą ludzi posiadających podobne, jeśli nie lepsze umiejętności. Nawet jeśli byliby to zwykli opryszkowie, głównym problemem pozostawał dowodzący nimi Zygfryd, który nie miał sobie równych.
Dochodziła właśnie do kolejnych drzwi oddzielających wagony. Postawiła walizki i wkładając dużo siły otworzyła masywne drzwi. Od razu uderzył ją w twarz pęd powietrza, nigdy nie lubiła tych małych, trzęsących się pomostów między wagonami, a będąc małą dziewczynką bała się przez nie przechodzić. Gdy sięgnęła po walizki nagle jej oczom ukazała się głowa mężczyzny, który zwisał z dachu wagonu.
-Dzień dobry, szanowna panienko.- uśmiechnął się po czym zeskoczył na pomost i poprawił czarną marynarkę.- Panienka pozwoli ze mną.- mężczyzna momentalnie zmienił ton głosu na nie znoszący sprzeciwu i ruszył w jej stronę przysłaniając swoją posturą całe światło drzwi. Szybki kopniak w krocze powstrzymał jego zapędy, napastnik złapał się za miejsce uderzenia i padł na kolana.
- Suka...- wyjęczał. Gdy Alice będąc dumna ze swej wygranej chciała się wycofać w głąb korytarza usłyszała trzask pękającego szkła. To drugi z podwładnych Zygfryda uderzył całym ciałem w okno i wskoczył do środka opuszczając się przy pomocy małej krótkiej linki, gdy tylko wyprostował się wyciągnął mały rewolwer i wycelował w Alice.
- Ani kroku dalej. Jurgen, wstawaj pętaku! Dałeś się jakieś babie!- krzyknął. Mężczyzna z obolałym kroczem wstał z wyrazem gniewu na twarzy. Chwycił Alice za gardło i cisnął ją o ścianę pierwszego pustego przedziału pozbawiając kobietę tchu.
- Szefie, może szef złazić, mamy ją.- powiedział wciąż trzymając ją za szyje w żelaznym uścisku. I wtedy jej oczom ukazał się Zygfryd. Niemowa z twarzą pełną blizn podszedł do Alice i spojrzał na nią badawczo, jego wzrok zdawał się mówić: ,,tyle zachodu o taką małą kobietę?”.
- Puszczajcie łajzy!- wydusiła z siebie doktor szarpiąc się całym ciałem. Mężczyzna trzymający ją za gardło drugą ręką wyciągnął z marynarki nóż i przystawił jej do policzka. To zahamowało bojowe instynkty Alice, z przerażeniem spojrzała na ostrze a następnie na twarz oprawcy.
- Milcz! Von Roettig kazał nam Cię dostarczyć w jednym kawałku, ale nic nie wspominał o drobnych uszkodzeniach. Przemodelować ci buźkę, słońce?!
- Dobra, Jurgen, starczy tych sztuczek, zabieramy ją do wagonu pierwszej klasy i tam już się nią zajmiemy Racja, szefie?- rewolwerowiec zaadresował swe pytanie do Zygfryda, ten tylko kiwnął lekko głową. Jurgen trzymający Alice wykręcając jej dłoń pchnął ją przez drzwi na pomost łączący wagonu, za nim podążył Zygfryd niosąc walizki, ostatni szedł oprych z rewolwerem.
Nagle za swoimi plecami Alice usłyszała świst powietrza i głuchy, przeciągły jęk ostatniego w kolumnie. Wszyscy w tym samym czasie odwrócili się. Oczy uzbrojonego mężczyzny powędrowały ku górze, a jego ciało bezwładnie opadło na kolana by następnie runąć twarzą na podłogę. Z pleców wystawał mu potężny nóż, a wokół ostrza powoli powiększała się brunatna plama krwi. Dopiero po dłuższej chwili Alice dostrzegła kilka metrów dalej stojącego bez ruchu Leona z rządzą mordu w oczach.
- Ty draniu!- krzyczy Jurgen zaoferowany śmiercią kompana. Te kilka sekund dezorientacji wykorzystuje Alice uderzając z impetem obcasem stopę trzymającego, który odruchowo puścił jej rękę, dzięki czemu Alice wykonała zamach do tyłu i uderzyła łokciem w brodę napastnika, ten poleciał do tyłu trzymając się za miejsce trafienia. Kobieta zaczęła się wspinać na dach wagonu, Zygfryd tymczasem szybko dokonał kalkulacji priorytetów. Nakazał gestem ręki swemu podwładnemu zająć się Leonem, a on sam wspiął się na dach w pościgu za panią doktor.

Leon zaszarżował na podwładnego Zygfryda, który w tym czasie podnosił rewolwer upuszczony przez martwego kompana, co zrobił za wolno, bo gdy celował w Leona, ten był już przy nim. Padł pierwszy strzał uszkadzając sufit. Mężczyźni wylądowali na ziemi szarpiąc się w silnych uściskach. Odziany w czerń starał się wycelować w twarz Leona, padły kolejne dwa strzały tuż przy jego głowie, po czym odezwały się krzyki ludzi na korytarzu. Leon uderzył czołem w nos leżącego pod nim mężczyzny łamiąc mu chrząstki. Następnie uderzył całą ręką dzierżącą broń o podłogę. Zbir puścił rewolwer przy trzecim uderzeniu. Następnie wyprowadzonych kilka lewych sierpowych pozbawiło podwładnego Zygfryda przytomności. Leon podniósł się czym prędzej i chwytając pistolet wskoczył na dach pociągu.
W twarz uderzył go pęd powietrza, oczy i nos zaczynała szczypać sadza wydobywająca się wraz z dymem z lokomotywy, mimo to biegł w kierunku Zygfryda, który był już przy chwiejącej się Alice. Leon wycelował broń, choć wiedział, że miał marne szanse na trafienie. Strzał chybił, ale przykuł uwagę Zygfryda, który odepchnął kobietę, która wylądowała całym ciałem na dachu, i zaczął szarżę na Leona. Ten wymierzył raz jeszcze i nacisnął spust, gdy napastnik był tylko metr od niego. Niemowa jednak wykonał unik i kula lekko otarła się o jego ramię. Następny strzał został zastąpiony głuchym kliknięciem obwieszczającym koniec amunicji.
- Szlag…- szepnął sam do siebie Leon, po czym odrzucił broń i ruszył na Zygfryda. Dwa ciała zderzyły się ze sobą w bojowym szale. Inicjatywa jednak od początku była po stronie sługi von Roettiga zniżając Leon do samego unikania ciosów. Wiedział, że Zygfryd nie był zwykłym przeciwnikiem, ze wszystkich sił próbował się jednak odgryzać i wyprowadzać kilka ataków, które jednak były skutecznie blokowane przez przeciwnika. Zygfryd szybko skrócił dystansu i wyprowadził cios głową w twarz Leona dekoncentrując go na chwilę. Doświadczony wojownik chwycił prawe ramię młodzieńca i wymierzył mu cios pięścią. W odpowiedzi broniący się wykonał kopniak w udo powodując zgięcie się Zygfryda. Leon przygotował się już do wyprowadzenia uderzenia od góry, ale niemowa okazał się szybszy. Wyprowadził cios w brzuch, następny w splot słoneczny, kolejne w twarz, odrzucił Leona na co najmniej metr. Chwiejący się Leon nie zdążył zareagować, kiedy jego napastnik znów był przy nim i kopnięciem podcinającym sprowadził swą ofiarę na dach pociągu. Po kolejny ciosie w twarz ochroniarz von Roettiga chwycił za klamrę od pasa spodni Leona i jego marynarkę, uniósł go by wyrzucić z pociągu. Leon szarpał się, choć te kilka walk i ciosy odebrały mu wolę dalszej obrony. I wtedy Zygfryd z głuchym jękiem upadł na jedno kolano upuszczając Leona na dach pociągu, to Alice kopnęła zbira w tył kolana pozbawiając go równowagi. Lewa dłoń kobiety uzbrojona w długie paznokcie wbiła się w twarz mężczyzny, a place trafiły na oczodoły wpychając jego oczy w głąb czaszki. Zygfryd trzymał już rękę Alice gotowy ją odepchnąć jak natrętną muchę, gdy jej druga dłoń trzymająca krótki sztylet wymierzyła celny cios w jego gardło. Z ust i rany trysnęła krew, oczy ochroniarza niemal wyszły z orbit, ale mimo to Zygfryd szarpiąc się wykonał kopnięcie wymierzone w Leona.
- Zostaw go!- krzyknęła Alice zaskakująco głośno i z dziką furią przeciągnęła ostrze do przodu rozrywając tym samym gardło Zygfryda. Fontanna krwi oblała leżącego Leona, a Zygfryd w konwulsjach pośmiertnych opadł na twarz. Alice puściła go, a następnie zepchnęła ciało z dachu i obserwowała jak bezwładnie spadło lądując w krzakach tuż przy torach. Chwilę później, gdy doszła do siebie klęknęła przy Leonie.
- Nic ci nie jest?!- spytała nachylając się blisko niego, lecz on tylko cicho jęczał z bólu.
- Nie pamiętam kiedy ostatnio ktoś tak mi złoił skórę. Ych… i do tego jestem cały w krwi. Jego krwi.
- Czyli wszystko w porządku. Zbierajmy się stąd. Narobiliśmy za dużo hałasu.
- Anton nie będzie zadowolony z naszego spóźnienia.- Leon uśmiechnął się krzywo.
- Zrozumie, na pewno zrozumie.- Alice odwzajemniła uśmiecha i czule potargała Leona po głowie.
- Dziękuję za ratunek, wilczyco…
- Do usług.- Wyciągnęła do Leona rękę, aby pomóc mu wstać.- Tylko nie myśl, że jak jesteś poobijany to zwalnia cię od noszenia.
Zołza…- pomyślał Leon uśmiechając się w duszy gdy kuśtykał do krawędzi dachu wagonu.

wtorek, 8 września 2015

#15

Parowy pociąg nabierał prędkości odkąd tylko ruszył z dworca, a dźwięk i ruch całej maszynerii z najnowszym rozwiązaniami technicznymi był odczuwalny w całym składzie. Alice gnała przez wąski korytarz by znaleźć się jak najdalej od drzwi, którymi wsiedli. Leon, który zupełnie nie wiedział co się dzieje postanowił w końcu interweniować.
- Alice! Co się dzieje!?- spytał stanowczym tonem. Kobieta jakby ocknęła się właśnie z dziwnego amoku odwróciła się i wskazała na wolny przedział. Weszli do pomieszczenia, a Leon położył walizki na eleganckiej, skórzanej sofie z podłokietnikami, charakterystycznej dla wagonów klasy pierwszej. Spojrzał na panią doktor, ale jej pewność siebie, determinacja, hart ducha, to wszystko zostało zastąpione przez strach.
- Co się dzieje?- powtórzył pytanie. Alice spojrzała smutnymi oczyma na Leona.
- Dorwali nas... Pamiętasz jak ci mówiłam o ludziach von Roettiga? Przyjechali. Wysiadali z pociągu akurat, gdy my byliśmy na peronie. Jeden z nich mnie rozpoznał. Wsiedli za nami tuż przed odjazdem.- Mówiła szybko.
- Ilu...?- spytał pewny siebie Leon.
- Siedmiu, ośmiu. Chyba tak. Wszyscy ubrani na czarno. Mam tylko nadzieje, że to jakieś lokalne oprychy, a nie nowe pokolenie agentów faszerowanych Fenrirem. Do tego jest z nimi Zygfryd. Ochroniarz von Roettiga, rozpoznał mnie.
- Ty jesteś ich priorytetem, uciekaj. Chroń walizki. Ja opóźnię ich pościg. Wysiadamy na pierwszej stacji jaka się trafi.
- Z tym może być problem, jedziemy expresem. Następna stacja będzie za trzy godziny.
- Szlag...- powiedział pod nosem Leon. Alice w tym czasie otworzyła jedną z walizek. Wyciągnęła jedną z licznych fiolek ulokowanym na specjalnym rusztowaniu skonstruowanym do bezpiecznego transportowania płynu i podała ją Leonowi.
- Masz, wypij, będziesz tego potrzebował.- Leon spojrzał na fiolkę.
- Nigdy nie kazałaś mi tego pić ponownie. Jesteś pewna?- spytał lekko zaniepokojony przypominając sobie jak przyjmował pierwsze dawki.
- To przecież symulant, radzisz sobie z nim lepiej niż inni. Dasz radę, skop im tyłki.- Pewność siebie Alice wróciła na moment. Leon uśmiechnął się złowieszczo i opróżnił całą zawartość. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze, po czym powiedział patrząc doktor prosto w oczy.
- Uciekaj, zajmę się nimi.- Alice bez słowa zamknęła walizkę i wyszła z obiema. Leon skierował się w przeciwną stronę. W stronę ludzi Zygfryda.
Idąc wąskim korytarzem spodziewał się ataku w każdej chwili, chociaż zdawał sobie sprawę, że walka w tak ciasnej przestrzeni nie pozwoli na wykorzystanie przewagi liczebnej wroga to wciąż liczył na niespodziewany atak z któregoś z przedziału. Nic takiego nie nastąpiło. W przedziałach siedzieli pasażerowie pogrążeni w lekturze książek, rozmowie czy też obserwowaniem widoków zza okien.
Dotarł w końcu do wagonu restauracyjnego. Duża przestrzeń wagonu zdobiona była drewnem, podłoga została wyłożona zieloną wykładziną w ozdobne złote wzory, ma którym stało kilka prostych stolików z eleganckimi krzesłami i białymi obrusami. W środkowej części wagonu usytuowano bar z potężną, drewnianą szafą z licznymi półkami na których stały butelki alkoholu, szklanki, misy i inne barowe sprzęty. Na samych końcu stała maszyna grająca napędzana specjalną maszynerią z wystającymi kołami zębatymi i tłokami pompującymi parę. W wagonie było pięciu odzianych w czerń mężczyzn, wyglądali jak opryszkowie tak dobrze znani mu z portowych zaułków i barów. Ci jednak wyróżniali się odzieniem z wysokiej jakości czarnego materiału. Wszyscy w wesołych nastrojach znajdowali się na wysokości baru, a jeden z nich stał za ladą i nalewał kompanom złoty alkohol, prawdopodobnie whisky.
- Witamy szanownego kolegę!- powitało go zawołanie pełne euforii i radości jakby cieszyli się na widok dawno niewidzianego kolegi. Leon zrobił parę kroków do przodu. Oprych, który wcielał się w rolę barmana uniósł szklaneczkę bursztynowego płynu w kierunku Leona.
- Cieszymy się, że do nas dołączyłeś kolego. W normalnych okolicznościach zaproponowałbym ci szklaneczkę dobrego trunku i może partyjkę w pokera, ale widzisz... jesteśmy w pracy.- Mężczyzna, który mówił był wysoki, łysy i barczysty, a jego policzek zdobiła niewielka blizna, Leon ocenił, że powstała w wyniku ciosu tulipanem z butelki. Barman kontynuował.
- Bo widzicie kolego, robimy w podobnym biznesie. Czyż nie? Tobie karzą komuś mordę obić, mi karzą komuś mordę obić, pójść tam, stać tu. Takie tam zadania typowego mięśniaka, ale muszę przyznać, że tobie to akurat zazdroszczę. Taki pracodawca?- mężczyzna zamknął oczy i pokręcił głową mrucząc cicho jakby poniosła go wyobraźnia.- Tak, taki pracodawca to szczęście. Założę się, że nie tylko gotówkę przyjmujesz jako zapłatę za usługi, co nie, brachu?- reszta bandy zaśmiała się, a barman uśmiechnął się szeroko odsłaniając wszystkie zęby, które bez wyjątku były srebrne. Był to osobliwy widok, który powodował, iż wydawało się, że zęby tego człowieka są odlane z żelaza. Uwaga dotycząca zapłaty wzbudziła w Leonie szczerą złość.
- Dobra, przejdźmy do rzeczy.- barman uciął śmiech kompanów, a z jego twarzy zniknął uśmiech.- Daję ci tysiąc marek i gwarancję, że włos ci z głowy nie spadnie. Nam chodzi tylko o damulkę, oboje pójdziemy w swoje strony i wszyscy będą szczęśliwy. To oferta nie do odrzucenia, kolego. Drugi raz jej nie powtórzę. Wchodzisz w to?- spytał po czym wychylił całą zawartość szklanki i z hukiem położył ją na blacie. Leon przez chwilę analizował słowa łysola, po czym powiedział.
- A ja mam własną propozycję. Wysiądziecie z tego pociągu na następnej stacji, a gwarantuje, że włos wam z głowy nie spadnie.- To poruszyło zebranymi. Bandyci spojrzeli na swego towarzysza-barmana. Łysol nachylił się kierunku Leona zza baru.
- Kopany w dupę księciunio na białym rumaku będzie nadstawiał karku za księżniczkę? Dobrze, sam tego chciałeś chłopczyku. Hans, odpal pianino!- mężczyzna który siedział przy barze znajdując się najbliżej maszynerii podbiegł do niej, wsunął w specjalny otwór kartę perforowaną i pociągnął za wajchę. Gdy wracał do baru w tym samym czasie maszyna zaczęła skrzeczeć i wydawać dziwne dźwięki by po chwili całą salę ogarnęła wesoła, skoczna melodia podobna do tych, które przyszło Leonowi często wysłuchiwać na żywo w portowych barach. Flet, mandolina, pianino, akordeon tyle instrumentów rozpoznał w czasie gdy mężczyźni zbliżali się do niego uzbrojeni w kastety, noże, pałki i łańcuchy.
- Graj muzyko!- krzyknął, uśmiechając się złowieszczo łysol.
- Już ja wam zagram łachudry...- zamruczał pod nosem Leon.
Jako pierwszy zaatakował niski, szczupły mężczyzna uzbrojony w kastet. Wycelował prawy sierpowy prosto w szczękę, ale Leon zrobił unik. Chwycił za nadgarstek, szybko wykręcił napastnikowi rękę i zadał cios w żebra. Mężczyzna ugiął się wyjąc z bólu, Leon chwycił go i rzucił na stół, który z hukiem załamał się pod ciężarem lecącego. Do kolejnego ataku przystąpiło dwóch naraz i łańcuch zaświstał w powietrzu. Leon uciekł w bok unikając lewego sierpowego skierowanego w skroń. Pałka drugiego napastnika poleciała w stronę głowy, były awanturnik odskoczył do tyłu na stół, podwinął nogi i kopnął w tors napastnika pozbawiając go oddechu. W chwili, gdy leżał na stole zobaczył jak kolejny oprych rzuca się w jego stronę z nożem. Zdążył się stoczyć, a ostrze zamiast w oko wbiło się w blat stołu. W mgnieniu oka Leon podniósł się z podłogi, wymierzył cios w twarz nożownika, oszołomionego złapał go za włosy i uderzył jego twarzą o stół łamiąc mu nos. Kątem oka zauważył, że w jego kierunku szarżował łysol i mężczyzna z łańcuchem, bez namysłu rzucił w ich stronę masywne krzesło. Łysol wypchnął swojego towarzysza do przodu, który przyjął na siebie cały impet lecącego mebla i padł na ziemię wyjął z bólu. Były barman ryknął wściekle w czasie, gdy Leon się do niego zbliżał. Oprych złapał byłego marynarza w pasie, potężny uścisk utrudnił oddychanie, po którym nastąpiło silne uderzenie o ścianę. Nadchodziło dwóch oprychów, Leon zaczął uderzać łysego w głowę i kark, jednak to nie przynosiło żadnego efektu poza zaciskającym się uściskiem. Postanowił wymacać twarz napastnika i wbił mu kciuki w oczy odsuwając głowę od siebie. Barman poluźnił uścisk wyjąc z bólu, jak tylko się odrobinę odsunął otrzymał cios w kolano, upadając otrzymał kolejny cios. Leon zauważył poziomy zamach pałką, w uniku zszedł w dół całym ciałem i wycelował w krocze napastnika, gdy ofiara pochyliła się w bólu wypuszczając pałkę z ręki w jej stronę został wyprowadzony potężny lewy podbródkowy. Siła ciosu napędzana Fenrirem poderwała oprycha z ziemi, który przeleciał nieprzytomny metr do tyłu. Leon wiedział już, że ten napastnik wypadł z gry, ale za nim pojawiał się nożownik zadający cios od dołu. Leon uciekł biodrami do tyłu i zablokował rękę napastnika przedramieniem. Szybko chwycił go za nadgarstek, wykręcił rękę i zadał cios w splot słoneczny, gdy nożownik zwijał się z bólu cios łokciem pozbawił już go całkiem zdolności bojowych.
Mężczyzna z kastetem zdążył podnieść się ze stołu i razem z łysym zaczęli jednocześnie szarżować. Leon chwycił ledwo przytomnego nożownika za gardło i pasek od spodni, podniósł go nad głowę i rzucił niczym lalką, co na chwilę zatrzymało nacierających. W tej samej chwili biegł w jego stronę oprych z łańcuchem, Leon odskakiwał od łańcucha aż jego plecy trafiły na coś twardego. Chwilę mu zajęło zorientowanie się, że trafił na blat baru. Moment dezorientacji zaskutkował ciosem ostatnich ogniw w twarz, lecąc w dół chwycił butelkę zielonego alkoholu. Kolejny cios tym razem słabszy zwrócił mu trzeźwą ocenę sytuacji, przeturlał się w bok unikając groźnego uderzenia. Mężczyzna z łancuchem krzyknął i wyprowadził kopnięcie w leżącego, Leon błyskawicznie wyprostował się na kolanach unikając kopnięcia o milimetry. Zapominając o dżentelmeńskich manierach, jakich próbowała go nauczyć Alice, chwycił mężczyznę za nogę i wstając uderzył go wolną pięścią w krocze. Oprych z bólu wypuścił łańcuch, po chwili otrzymał cios w twarz i został złapany za pasek od spodni, Leon wykonał półobrót i rzucił go z hukiem na ścianę, gdy osunął się po boazerii otrzymał potężny kopniak w głowę pozbawiający go przytomności. Został już tylko łysy barman i niski mężczyzna z kastetem. Widząc tę dwójkę szarżujących przy wesoło grającej muzyce Leon przyznał im w myślach upór i kreatywność w doborze sprzętu. Napędzany Fenrirem widział ich zbliżających się jakby w zwolnionym tempie, rzucił pełną butelkę w czaszkę łysego, wyjął zapalniczkę i cisnął ją w napastników. Wysokoprocentowy alkohol zajarzył się błękitnym płomieniem na opryskanych ubraniach. Zapach ziół podpowiedział Leonowi, że użył absyntu i prawie zrobiło mu się żal trunku. Płonący mężczyzna z kastetem miotając się zniszczył dwa stoły, łysy zdążył zdjąć marynarkę
- Ty sukinkocie!- syknął. Leon przystąpił do kontrataku wyprowadzając prawy prosty, niestety nie skuteczny, kolejny lewy sierpowy również spotkał się z unikiem, zaskoczył przeciwnika wyprowadzając kopnięcie w tors. Napastnik odsunął się gwałtownie i złapał się za miejsce uderzenia próbując złapać oddech, na co marynarz nie czekał. Podskoczył i uderzył go z góry w skroń, potężne ciało łysola zachwiało się, zniecierpliwiony i nie panujący nad gniewem Leon sięgnął po masywne krzesło przy jednym z ocalałych stolików, podniół je nad głowę i z całą siłą uderzył nim w napięte plecy byłego barmana, który padł z jękiem twarzą do podłogi, kilka kopnięć w głowę pozbawiło go przytomności.
Po wygranej bitwie Leon rozejrzał się po zdewastowanym wagonie, w którym wciąż grała muzyka. Wydawało mu się, że to ona dodała mu dodatkowej siły do walki. Był z siebie dumny patrząc na pięciu nieprzytomnych napastników leżących na ziemi, gdy chciał już opuścić wagon usłyszał cichy jęk. Odwrócił się, to poparzony mężczyzna z kastetem podniósł się z ziemi.
- Brawo chłoptasiu. Umiesz się bić...- zakaszlał.- Ciekaw jestem tylko... czy twoja panienka też tak się wywija. Już Zygfryd ją urządzi... zasrany księciunio...- znów kaszelnął i zaśmiał się złowieszczo. Leon dopiero teraz przypomniał sobie słowa Alice- napastników miało być siedmiu-ośmiu, co najmniej dwóch gdzieś zwiało. Wściekły podbiegł do mężczyzny i kopniakiem w szczękę pozbawił go przytomności jak i kilku zębów.
- Dach...- powiedział sam do siebie. Poczuł jak potężny uścisk lodu gniecie jego serce. Wybiegł z wagonu pędząc na złamanie karku, po drodze sięgnął po leżący nóż myśliwski. Przeczucie mówiło mu, że ostrze może mu bardzo się przydać.

wtorek, 1 września 2015

#14



Dworzec w Barnhoffie był ogromną budowlą wzniesioną na rozpoczęcie Dekady Inżynierów. Prosty, surowy, składający się głownie z czerwonych cegieł i żelaznego szkieletu wyglądał skromnie w porównaniu do innych obiektów użytkowości publicznej, tak jak i inżynierowie nie przekładają formy nad użytkowość i cenią sobie prostotę wykonania. Dopiero wewnątrz dworzec odkrywał przed ludźmi swoją wyjątkowość. Półkoliste dachy osłaniające perony osłonięte były kalejdoskopowym dachem ze szkła- płyty witraży osadzone w ruchomych ramach w kolorach wody i ognia poruszały się zgodnie z rozkładem jazdy pociągów rzucając na podłogę i podróżnych mieszaninę szarości imitującą kłęby pary, która zrewolucjonizowała kiedyś przemysł.
Kilka minut po siedemnastej na dworcu pojawiła się dama w prostej, zielonej sukni niosąc ze sobą podręczną kopertówkę, a na równi z nią szedł dobrze zbudowany mężczyzna dźwigając dwie duże walizki.
- Musiałaś zabrać ze sobą tyle ubrań? Nawet ja ledwo jestem w stanie to unieść, weźmy bagażowego.
- Nie ma mowy, w walizkach jest cały mój zapas Fenriru i składniki, nikt po za nami tego nie dotknie.
Leon od razu poczuł się do pilnowania bagażu.
- Możesz w końcu zdradzić dokąd jedziemy?
- Do Alzacji odwiedzić mojego przyjaciela i bliskiego współpracownika mojego ojca. Resztę wyjawię jak będziemy sami. Pośpieszmy się, zapowiadają nasz pociąg.
W gmachu zadudnił mechaniczny głos obwieszczający nadjeżdżający pociąg i jednocześnie kolorowe płyty dachu przesunęły się rzucając niebieskie refleksy na podłogę. Para z trudem przedzierała się przez ludzką falę docierając na swój peron, gdy na sąsiedni tor chwilę wcześniej wjechał pociąg z Berlina, a tłum pasażerów właśnie wylewał się z wagonów na peron.
- Wspaniale... uważaj na walizki.- poinstruowała Leona.
- To lepiej ty uważaj bo sobie kieckę pognieciesz...- zażartował uśmiechając się. Alice odwróciła wzrok śmiejąc się w duszy i oglądała pociąg, do którego mieli za chwilę wejść. Jej wzrok odruchowo zszedł na tłum ludzi, którzy właśnie przyjechali, gdy nagle wśród nich zauważyła grupę ośmiu przybyszy- wysokich, dobrze zbudowanych o ponurych twarzach, w ubraniach utrzymanych w kolorach czerni i brązu przez co wyglądali jak oprychy z portowych melin, w których zwykł przebywać Leon. Jednak Alice zaniepokoiła wymalowana pewność siebie na ich twarzach. Nagle do całej grupy dołączył mężczyzna niższy od nich wszystkich, lecz widać było, że to on dowodzi. Alice nie mogła mu się przyjrzeć przez przemykające wciąż przed oczyma ludzkie sylwetki, mignął jej tylko zarys jego twarzy i czarny melonik na głowie, gdy tłum przyjezdnych się rozrzedził stanęła przerażona. 
- O mój Boże...- wyszeptała. Leon podszedł do kobiety.
- Coś się stało?
- Pakuj się do pociągu. Szybko!- Leon przyspieszył kroku nie zadając pytań.
Każdy z członków bandy otrzymał czarno-białe zdjęcie z twarzą poszukiwanej.
- Więc to o nią rozchodzi się cała afera szefie?- spytał jeden z ludzi. Zygfryd przytaknął głową.
- No to panowie. Do dzieła.- dodał otuchy sobie i pozostałym stojący obok.
- Podoba mi się to miasto, całkiem ładne damulki tu chodzą. Spójrzcie na tamtą, skubana, tragarza sobie załatwiła. Ja bym chwycił za coś innego niż jej walizki.- grupa roześmiała się, lecz nie Zygfryd. Odwrócił głowę i spojrzał na kobietę w zielonej sukni. Ta akurat podawała bilety konduktorowi, gdy kontrola dobiegła końca skierowała się do wejścia i odwróciła wzrok. W tym momencie ich spojrzenia się spotkały, a zaskoczona kobieta znikła wewnątrz pociągu. Zygfryd natomiast uderzył otwartą dłonią tego, który rozpoczął przemowę na temat urody kobiety, wskazał mocno palcem na swój egzemplarz zdjęcia, a następnie na pociąg.
- To na pewno ona, szefie?- spytał spoliczkowany masując miejsce uderzenia. Zygfryd zacisnął tylko pięść po czym odwrócił się i skierował kroki w kierunki lokomotywy, reszta w milczeniu ruszyła za nim. Wysłannik von Roettiga szedł pewnym krokiem z rządzą mordu wypisaną na twarzy, na którą padły czerwone refleksy. Na jego widok konduktor lekko się zaniepokoił, lecz starał się zachować chłodny profesjonalizm.
- Mogę zobaczyć pański bilet?- spytał wyciągając dłoń. Zygfryd wysunął z rękawa marynarki sztylet i nim mężczyzna zdołał to sobie uświadomić ostrze już znalazło się w brzuchu kolejarza. Zygfryd wyjął sztylet i wsiadł do wagonu, jego pomocnicy chwycili konduktora i weszli z nim do środka. Nikt nie zauważył zajścia, a minutę później pociąg ruszył wśród kłębów pary i huku maszynerii.

wtorek, 20 stycznia 2015

#13

- Brawo obrońco uciśnionych! Jesteś z siebie dumny?- rzuciła z nutką ironii Alice rzucając na stół najświeższe wydanie dziennika. Leon jadł w tym czasie śniadanie w kuchni, więc zerknął tylko na nagłówek. Przeniósł następnie pytające spojrzenie na kobietę, gdy przeżuł porcję jajecznicy, odpowiedział;
- Banda rabusiów omal cię nie zagazowała i nie zabiła. Ryzykując życie rzuciłem się na uzbrojoną bandę z gołymi dłońmi. Uratowałem życie twoje i twojego kolegi-profesorka. ,,Och, masz rację Leonie. Pomogłeś mi w tarapatach. Dziękuje ci i proszę, wybacz za moją niegrzeczność.” ,,Ależ proszę Alice. Do usług.”- na dźwięk ostatnich słów Alice zrobiła się delikatnie czerwona. - Może ja ci w ogóle nie jestem potrzebny? Skoro dawałaś sobie świetnie radę to dasz sobie i teraz!?- tu nastąpiła pauza. Oboje wpatrywali się w siebie długo. Cisza która nastała potęgowała atmosferę tak napiętą, że Leonowi zdawało się, że za moment rzucą się sobie do gardeł. Kobieta wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze pochylając lekko głowę.
- Pragnę ci przypomnieć, że ostatniego ja unieszkodliwiłam. Poza tym...- urwała na chwilę widocznie bijąc się z myślami- to nie takie proste.
- Co to znaczy "to nie takie proste"?!- wstał gwałtownie opierając dłonie na stole, Alice machnęła tylko ręką
- Dokończ spokojnie śniadania, a potem przyjdź do mojego gabinetu.


Gdy po kilku minutach wszedł do gabinetu Alice siedziała bokiem za biurkiem i patrzyła się na regał pełen książek, na blacie znajdowała się gruba teczka, butelka wina i dwa kieliszki. Leon nauczony doświadczeniem nalał wina do obu kieliszków, ku jego zdziwieniu doktor wypiła od razu cała zawartość swojego. Bez słowa napełnił kieliszek ponownie i czekał.
- Chciałabym opowiedzieć ci pewną historię. Abyś lepiej zrozumiał po co tu jesteś i dlaczego ja tu jestem. Dlaczego cię potrzebuje i co planuję.- zaczęła trzymając kieliszek w dłoniach.
- W 1853 roku mój ojciec poznał profesora Wokulsky'ego, który przekazał mu nasiona i wiedzę o Papaver ithinum- tajemniczej roślinie, którą odkrył gdzieś w afrykańskim buszu towarzysząc holenderskiej ekspedycji naukowej. Tubylcy często wspominali o magicznych właściwościach owej rośliny. Ojciec ciężko pracował badając w czym tkwił sekret rośliny pod nieprzychylnym okiem chemików i gdy był gotowy do złożenia patentu oraz opublikowania swoich wyników kazano mu w trybie natychmiastowym zamknąć laboratorium i opuścić Wydział Chemiczny...
- Zawiść to chyba chleb powszedni u was, mądrali- Alice podniosła palec przerywając Leonowi
- W tym wypadku nie chodziło o konflikt pomiędzy frakcjami naukowców... Jego badaniami zainteresowały się władze Prus, szczególnie późniejszy kanclerz von Bismarck, jako wojskowy dużą wagę przywiązywał do każdej nowinki, która mogłaby zwiększyć siłę militarną państwa na arenie międzynarodowej... Był to wielki zaszczyt, i chociaż ojciec był pacyfistą, zgodził się. Przydzielono mu ludzi do pomocy, sprzęt, środki i możliwość prowadzenia badań na ludziach, a to wszystko pod opieką rządu i ścisłej tajemnicy. Chciał, aby jego projekt był dostępny dla każdego człowieka, by udoskonalić ludzką rasę, użyć jego projektu w medycynie tak, aby pomogły ratować ludzkie życie, a nie by je odbierać.
- Ale stało się inaczej...- Leon wychrypiał pod nosem.
- Tak Leonie… stało się inaczej.- Alice westchnęła i upija nieco wina.- Jego praca została potraktowana jako nowy rodzaj broni. Odkryto bowiem, że Fenrir rozwija naturalne osobnicze zdolności, obojętnie czy to siła, zwinność, wytrzymałość czy intelekt. Władze Prus chciały użyć stworzonych przy pomocy Fenriru żołnierzy do ekspansji. Z początku podawano to ochotnikom z różnych rodzajów służb. Było to jak podawanie trudno wchłaniającej się szczepionki. Długi, skomplikowany i nieprzyjemny proces, a podawanie zbyt małych dawek nie dawało żadnych rezultatów. Oraz "szczepionka" może okazać się zbyt mocna.
- Przekonałem się o tym na własnej skórze, choć założę się że tamci mieli gorzej.- odparł Leon pijąc wino.
- Ty i tak przeszedłeś najłatwiejszą drogę, otrzymałeś najnowszą i najlepszą wersję Fenriru. Wtedy podawali prototyp, który nawet nie nosił tej nazwy po bestii z mitologii skandynawskiej. Ofiary były liczne, śmiertelność w niemal każdej grupie kontrolnej po pierwszym zażyciu wynosiła 65%, późniejsze modyfikacje pozwoliły zmniejszyć tę liczbę o jedyne cztery może pięć procent. Z tej garstki połowa ginęła po drugim procesie. Mój ojciec cały czas pracował nad ulepszeniem substancji, wtedy właśnie na arenę wkroczył Wilhelm von Roettig, filantrop i właściciel potężnego koncernu chemiczno-medycznego. Władzy nie podobało się, że musi pomagać im cywil, ale jak zwykle chodziło o pieniądze. Umysł mojego ojca oraz pieniądze i zaplecze techniczne von Roettiga, które jak się okazało było lepsze od tego oferowanego przez państwo miało przynieść pożądany efekt.
- Tak się jednak nie stało…?- Leon słuchał z zaciekawieniem opowieści i nie spuszczał wzroku z Alice nawet gdy podnosił kieliszek do ust.
- Mylisz się. Stało się. Ojciec udoskonalił substancję, chociaż miał tu więcej szczęścia niż rozumu, ale o szczegółach nie musisz wiedzieć, nie to jest najważniejsze w tej opowieści.- westchnęła przechylając kieliszek z winem po raz kolejny. -Najważniejszym było to, że specyfik nie rozwijał już tylko jednej cechy, ale w pewnym stopniu również i inne, ludzie rzadziej umierali. Substancja zaczęła tworzyć nadczłowieka. Zauważono również, że poddawani eksperymentowi lepiej widzieli w ciemnościach i działają w grupie, jakby rozumieli się bez słów. Jako że ludzie ci mieli polować na innych ludzi na frontach bitew, czy jako szpiedzy i zabójcy, porównywano ich do watahy wilków. Tak właśnie narodziła się nazwa Fenrir oraz Wilcza Sfora.- Leon trochę niedowierzał w ostatnie słowa a opis Alice spowodował u niego poszybowanie lewej brwi do góry w grymasie zdziwienia, który to kobieta szybko dostrzegła.
- Nie, nie zamienisz się w wilkołaka jeśli o to chcesz zapytać.- powiedziała karcącym tonem. Leon wypuścił głośno powietrze z płuc w geście uspokojenia.
- Zmieniła się też wtedy forma ,,rekrutowania” do projektu. Po pierwszej fali śmiertelnych przypadków liczba ochotników drastycznie zmalała, postawiono więc brać ochotników niemalże z ulicy, co oczywiście przyprawiło twardogłowych o migrenę. Indoktrynowano i badano ochotników pod kątem tego, czy nie wykorzystają nabytej mocy do niecnych celów, wtedy do Wilczej Sfory zaczęli trafiać ludzie z zagranicy- najemnicy, awanturnicy, polityczni zbiegowie. Władzom Prus i generałom przestawała się podobać wizja, że ich najlepszymi żołnierzami będzie jakaś zbieranina odszczepieńców. Tak czy owak, oddział powstał podzielony na sekcje zwane watahami, ale dokładnej struktury nigdy nie poznałam, bo to już był wymysł wojskowych jak podzielić tych ludzi i jak ich dobrać aby nie pozabijali się przed wykonaniem jakiegoś zadania. Jednak udało im się.
Stworzono w ten sposób elitarny oddział bojowy, szpiegów, a także stymulowano naukowców do wydajniejszej pracy. Prawdziwy test nastąpił, gdy Prusy rozpoczęły ekspansję terytorialną. Żołnierze sprawdzili się doskonale podczas wojny z Austrią w 1866, ale swój prawdziwy kunszt pokazali w 1870 roku. Słyszałeś, drogi Leonie, o tak zwanej ,,depeszy emskiej”?- Alice zadając pytanie spojrzała w końcu w oczy mężczyzny.
- Niestety, ale nic. W tamtym czasie pływałem po oceanach.- Leon wzruszył ramionami dając do zrozumienia, że czymkolwiek depesza była, dla niego jest to nieistotne.
- Bismarck przeredagował depeszę tak, by obrazić cesarza Francuzów Napoleona III Bonaparte i sprowokować wywołanie wojny. Następnie treść depeszy została wieczorem tego samego dnia opublikowana w prasie niemieckiej. Wiadomość zawierała relację z rozmów z ambasadorem Francji, w czasie których strona francuska starała się wymusić na Prusach zaniechania prób osadzenia na pustym wówczas tronie hiszpańskim przedstawiciela dynastii Hohenzollernów. W pierwotnej depeszy Wilhelm I uspokajał Napoleona, że nic nie wie o próbach sukcesji Hohenzollernów na tron hiszpański. Wilhelm I odrzucił francuskie żądania, a sama depesza była wyraźnie upokarzająca dla strony francuskiej. Reakcją Francuzów było wypowiedzenie wojny, a Wilcza Sfora tylko na to czekała. Agenci byli wtedy rozstawieni w Paryżu, zaatakowali zabijając wielu wysokich rangą oficerów. Wysadzili w powietrze niemal wszystkie tory prowadzące do stolicy paraliżując całkowicie armię francuską. Armia pruska tylko dokończyła dzieła zniszczenia używają nowych, technologii bojowych opartych na parze. Wojna francusko-pruska skończyła się rok później w maju 1871 roku, gdy armia pruska skończyła obleganie Paryża. Po stronie francuskiej zginęło ponad 200 tysięcy ludzi.- Alice kręciła delikatnie głową chcąc wyrzucić z umysłu tę historię.
- Jak na to wszystko zareagował twój ojciec?- spytał Leon
- Ojciec oczywiście wyraził sprzeciw, ale z drugiej strony zaczął cieszyć się względami samego Cesarza. Wszak ojciec przyczynił się do pokonania Austrii i Francji oraz do powstania Deutsches Reich. I wtedy wszystko zaczęło się walić.- kobieta wypiła duszkiem kolejny kieliszek, widać mówienie o tym bardzo ją bolało- Ta szuja Wilhelm von Roettig postanowił wszystko zagarnąć dla siebie. Chciał rozwijać militarny aspekt Fenriru, przekonywał cały czas władzę i Bismarcka, aby pozbyć się nieczystych elementów z Wilczej Sfory, tak aby tworzyli ją tylko i wyłącznie żołnierze z Prus. Ojciec na skutek jego knowań, spisków i rozsiewanych plotek został oskarżony o zdradę stanu i skazany na karę śmierci. Miał rzekomo użyć ludzi z Wilczej Sfory do dokonania zamachu stanu i przejęcia władzy w celu ustanowienia całkowitej technokracji- rządu naukowców i ludzi nauki.- Palce Alice zacisnęły się mocno na szklanym naczyniu.
- I mimo to uwierzyli temu przeklętemu bogaczowi?!- Leon podekscytował się opowieścią Alice.
- Oczywiście, on miał wszystko- pieniądze, wpływy, znajomości, należał do pruskiej arystokracji, a mój ojciec? Był dobrym człowiekiem, cieszył się szacunkiem i lojalnością członków Sfory, naukowców i samego Cesarza, lecz okazało się że to za mało... Został stracony. Ale.. nie tylko on…- głos Alice zaczął się łamać. Pomachała pustym kieliszkiem, a Leon natychmiast podszedł do niej i nalał jej trunku. Kobieta znów bez mrugnięcia okiem opróżniła całe naczynie za jednym podejściem.- Von Roettig zasugerował, że należy zastosować odpowiedzialność zbiorową. Jego ludzie, a może ludzie kanclerza… nie wiem, nie obchodzi mnie już to… Zabili całą moją rodzinę. Siostry i brata, ich mężów i żony, a nawet dzieci…Aby nikt nie rozpowiedział o Fenrirze- na twarzy Alice pojawiła się jedna, niemalże srebrna łza. Leon postanowił zmienić temat.
- Co się stało z Wilczą Sforą?- w odpowiedzi głos kobiety wrócił do profesjonalnego brzmienia
- Większość zabito jeszcze w kraju, w czasie służby. Dość późno dowiedzieli się, że wyrok na moim ojcu został wykonany. Zaczęli uciekać grupami, to byli towarzysze broni, zżyci ze sobą weterani. Byli wyłapywani w różnych krajach, czasami poza Europą. Ścigani, zaszczuci, z listami gończymi. Wielu z nich umarło we śnie, inni z zaskoczenia. Niektórzy jednak tanio skóry nie sprzedali. Właśnie w takich sytuacjach rządy krajów prosiły o zaprzestanie zamieniania ich miast w pola bitew. To byli dzielni ludzie…- Alice uśmiechnęła się nawet delikatnie.- Do dziś przeżyła garstka. Mam listę dziesięciu nazwisk, którzy ponoć żyją, tylko że to lista sprzed roku. Mogło się sporo zmienić w tej kwestii.
- Więc po to jestem ci potrzebny? By odbudować Wilczą Sforę?- spytał opróżniając swój kieliszek i odstawiając go na biurko. Alice spojrzała mu prosto w oczy, biła od niej pewność siebie i niezachwiana wiara we własną siłę.
- Chce byś mi pomógł w zemście, drogi Leonie. Mitologia nordycka mówi, że Fenrir wyswobodzi się z łańcuchów, w które zakuli go bogowie. Wtedy nastanie Ragnarök, ostateczna bitwa.- mówiła pewnym głosem, niczym generał przemawiający do swych ludzi.
- Rozumiem, że mamy zrobić temu całemu von Roettigowi jego osobisty Ragnarök? Przy okazji stać się wrogami publicznymi numer jeden całego kraju będącymi ściganymi przez wszystkie służby!? Kobieto, jesteś szalona!- Leonowi nie do końca podobała się wizja pani doktor. Ta spojrzała tylko badawczo najpierw na mężczyznę, a później na butelkę wina. Chwyciła ją w dłoń i zakołysała odkrywając z uśmiechem na twarzy, iż na dnie zostało trochę płynu. Wypiła wszystko prosto w butelki przechylając mocno głowę do tyłu odsłaniając w pełnej krasie swoją szyję. Pojedyncza kropla alkoholu zaczęła spływać po jej brodzie. Alice odstawiła butelkę i wytarła się zewnętrzną częścią dłoni patrząc prosto na Leona. W jej oczach płonął ogień.
- Wolę określenie… sprawiedliwa.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

#12


Berlin, trzy dni później

Rozsiadł się wygodnie w fotelu naprzeciw masywnego, dębowego biurka splatając palce dłoni na wysokości brzucha. Spojrzał pytająco na gazetę, którą przyniósł mu jego zaufany doradca.
- Drogi Hermanie, czy wydarzyły się jakieś przetasowania na szczeblu mojej służby? Zwykle mój lokaj przynosił mi gazetę. Przynosi mi również wtedy kawę. Czy ów egzemplarz jest na tyle interesujący, iż to ty osobiście musiałeś mi ją przynieść?- spytał łagodnym, wręcz ojcowskim tonem.
- Tak, panie von Roettig. Sprawa dość nietypowa. Proszę spojrzeć na nagłówek na stronie, którą zaznaczyłem.- odparł wyprężony jak żołnierz na warcie Herman. Von Roettig wyciągnął powolnym ruchem ręki z wewnętrznej kieszeni marynarki okulary i założył je na nos. Chwycił pogniecioną gazetę, strona którą miał przejrzeć była jedną z pierwszych, więc informacja musiała być wyjątkowa. Wystarczyło jedno spojrzenie by siwa brew uniosła się do góry w oznace zdziwienia. Duży nagłówek informował: ,,Udaremniony napad szajki rabusiów na gości restauracji Czarna Perła w Barnhoffie”. Pod nagłówkiem znajdował się dłuższy wstęp do artykułu: ,,Grupa rabusiów, którzy dokonali szturmu na budynek restauracji przy pomocy sterowca została powstrzyma i rozbrojona przez, jak donoszą świadkowie, nieznanego mężczyznę. Żaden z gości nie odniósł poważnych obrażeń. Policja wciąż bada tropy i wątek tajemniczego obrońcy lokalu...”. W tym miejscu mężczyzna przestał czytać. Odłożył gazetę i spojrzał na swego doradcę. Herman stał wciąż na baczność, jego prawie pięćdziesięcioletnie ciało było w bardzo dobrej formie dzięki byłej służbie wojskowej. Szary frak dokładnie opinał jego tors, a brązowe oczy wyrażały niepokój.
- Z powodu jakieś awantury w restauracji odrywasz mnie od zajęć Hermanie?
- Proszę wybaczyć, ale mam wrażenie, że to może być jeden z członków Wilczej Sfory.
- Skąd te przypuszczenia? Czy my czasem nie zabiliśmy wszystkich?
- Dobrze zorganizowani i uzbrojeni w broń i gaz łzawiący rabusie zostają pokonani przez jednego człowieka? A odpowiadając na drugie pytanie... nie proszę pana. Nie wszyscy zginęli.- głos Hermana był pewny i mocny. Był absolutnie przekonany o swojej racji. Von Roettig ufał bardzo nielicznej grupie osób, jednak Herman zajmował najwyższą pozycję wśród nich wszystkich.
- Hmm... to jednak nadal mnie nie przekonuje.- powiedział to raczej z ciekawości, chciał usłyszeć jaki plan ma jego współpracownik.
- Wiem, dlatego zanim przyszedłem zrobiłem mały wywiad wśród policjantów. Zatelegrafowałem do paru przyjaciół w Barnhoffie. Dotarłem do protokołów przesłuchań. Wśród gości tego dnia był w restauracji profesor Ernest Kurk.
- A co ma do tego jakiś podrzędny profesorek?- uśmiechnął się w duchu, Herman zdążył już zrobić własne, małe śledztwo.
- Kurk proszony przez policjantów o opisanie przebiegu zdarzeń opowiedział, że przed całym zajściem rozmawiał ze swoją przypadkową spotkaną znajomą... doktor Alice Harvey i to w towarzystwie jakiegoś tajemniczego jegomościa o imieniu Leon, nazwiska jednak nie zapamiętał.- von Roettig oparł się łokciami na biurku i położył brodę na splecionych dłoniach. W zamyśleniu obserwował przestrzeń gdzieś obok Hermana, po czym wybuchł.
- Alice!? TA Alice?! To chyba nie jest przypadek, a więc ta smarkula wciąż żyje? I do tego jest w kraju? Szkoda, że nie tutaj, w stolicy! Ma dziewczyna tupet... A ten jej goguś?- mężczyzna zaczął nerwowo kręcić się w fotelu gestykulując. Zadając ostatnie pytanie wbił wzrok w Hermana.
- Prawdopodobnie zbiera niedobitki Sfory. Być może planują coś dużego.
- Ale czy ktoś ze Sfory mógł być na tyle głupi by zostać na terenie Cesarstwa?
- Może była za granicą? Albo ten ktoś był i jakoś go ściągnęła do kraju? Może nie jest on jedyny, a to był po prostu przypadek? Panie von Roettig, mówiłem i ostrzegałem, że tę sprawę trzeba doprowadzić do końca...- Wilhelm von Roettig nie lubił, gdy ktoś miał rację a do tego mu o tym przypominał. Powstrzymał Hermana od dalszego wywodu prostując dłoń i kiwając głową.
- Tak, tak... wiem. Ale ty również wiesz Hermanie, że to była sprawa polityczna. Władzom i wywiadom innych krajów bardzo nie podobało się, że urządzamy strzelaniny na ich terenie. Szczególnie, gdy działy się one w ich stolicach i przy okazji ginęli cywile bądź ich funkcjonariusze. Nie wolno nam również zapominać, że każda taka operacja była kosztowna, a ja każdorazowo pokrywałem spory procent ogólnej kwoty. To były najdroższe wilcze skóry za jakie przyszło mi zapłacić...- von Roettig przyjął ton profesora z uczelni. Mówił spokojnie i powoli. Na końcu pozwolił sobie nawet na lekki uśmiech.
- Ci ludzie przestali czuć na plecach oddech myśliwskich hartów. Najpierw przestali uciekać, potem zorientowali się, że nie muszą się ukrywać. Teraz nie boją się atakować. Po za tym... póki żyje córka Hellriegera, nadal istnieje zagrożenie dla pańskich interesów. Nie wspomnę już o profitach jakie niesie za sobą przejęcie jej prac i notatek. Może znajdować się tam wiele cennych wskazówek na rzecz kolejnych badań.- von Roettig słuchał w zamyśleniu Hermana.
- Możesz mieć rację. Barnhoff to portowe miasto. Pełno tam różnych dziur, w których mogła się schronić razem z tymi bandytami. Nawet jeśli nie ma zagrożenia z ich strony to należy wykorzystać wiedzę, że dziewczyna nie wyjechała z kraju. To był jej błąd...- ostatnie zdanie wypowiedział lodowatym, morderczym tonem by za chwilę zmienić go znów w spokojny, ojcowski.- Dziękuje Hermanie za twą pracę i wskazówki. Możesz odejść.- Herman ukłonił się po czym pewnym, wyćwiczonym wojskowym krokiem wyszedł z gabinetu. Mężczyzna zdjął okulary i pomasował oczy. Herman miał rację. Ucięte drzewo odrasta, należy wyrwać korzeń. Wyrwać a następnie spalić. Najlepiej robiąc to publicznie i widowiskowo. Tak, aby inne drzewa bały się odrastać.
- Zygfryd...- powiedział cicho. Zza drzwi ulokowanymi za fotelem wyszedł średniego wzrostu, potężne zbudowany mężczyzna w czarnej marynarce i czarnych, sztruksowych spodniach, komplet dopełniała czarna kamizelka, biała koszula oraz czarny melonik. Zygfryd nie był jednak typem eleganckiego dżentelmena, zdradzała to jego twarz ozdobiona licznymi bliznami zadanych w różny sposób oraz kwadratowa budowa szczęki. Całą twarz wydawała się jedną, wielką, niezgrabną bryłą wyrytą w kamieniu przez początkującego rzeźbiarza. Podkreślało to tylko całą osobowość Zygfryda i było niemal jego wizytówką. Obcy człowiek, który spotkałby go na swej drodze, wiedziałby od razu w jaki sposób ten zakapior zarabia na życie. Wezwany szybko znalazł się przy swoim panu i ukłonił się.
- Weź kilku ludzi, najlepiej nowych. Niech to będzie dla nich test. Jedźcie do Barnhoffu. Skontaktuj się z naszym człowiekiem. Najpierw dorwijcie tego Kurka, potem tę wiedźmę. Ma umierać długo i boleśnie. Jeżeli ma jakieś dokumenty po ojcu, swoje notatki lub cokolwiek co nie jest książką kucharską, zabierz ze sobą. To wszystko. Idź.- wiedział, że nie musi powtarzać, Zygfryd nie zadawał zbędnych pytań. Nie zadawał żadnych pytań. Ukłonił się i wyszedł tymi samymi drzwiami co Herman. Lubił Zygfryda za jego milczącą naturę i traktował go jak syna.
- Tak... To był dobry pomysł by odciąć mu język...- pomyślał, gdy Zygfryd wyszedł zostawiając go sam na sam pogrążonego w planach. Należało być przygotowanym na wszystko.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

#11

- Nie chciałem wcześniej pytać z powodu radości ze spotkania, ale wrodzona ciekawość nie daje mi spokoju. Kim jest twój szemrany towarzysz?
- Mówiłam, przyjaciel z daleka, oprowadzam go po mieście.
- Przyjaciel?- profesor zaczął się śmiać, po czym opróżnił jednym łykiem szklankę absyntu.- Proszę cię, stać cię na więcej. Nie mów mi tylko, moja droga, że zaczęłaś sobie szukać podejrzanego towarzystwa. Na pierwszy rzut oka, że coś ukrywa. Lepiej go zostaw.
- I wyjść z tobą? Nie, dziękuję, w przeciwieństwie do ciebie, wiem co to dobre maniery.
- Alice, gdybyś teraz była pod moją opieką...

Dźwięk rozpadającego się szkła przerwał tę rozmowę, tak jak wszystkie inne wokół. Do pomieszczenia wpadły pojemniki, z których zaczął się szybko wydobywać żółto brązowy gaz. Goście restauracji jak i obsługa rzucili się do klatki schodowej z krzykiem paniki jaki zwykle towarzyszy tłumowi w stanie zagrożenia. Większość gości restauracji, gdy tylko zaczęła się krztusić osuwała się na podłogę porywając za sobą obrusy z zastawą, wywracając meble bądź przewracając co bardziej przytomnych ludzi. Alice ściągnęła ze stołu serwetki i przystawiła je sobie do twarzy, aby się nie zatruć. Jej rozmówca schował się pod stołem w mgnieniu oka i pewnie już leżał tam nieprzytomny. Kobieta przeczołgała się pod ścianę i sięgnęła po fiolkę schowaną na łańcuszku między fałdami materiału sukni. Wypiła połowę zawartości kupując sobie trochę czasu przytomności. Próbowała wzdłuż ściany przedostać się na klęczkach niezauważona do wyjścia. Czterech mężczyzn w maskach z filtrami okradało nieprzytomnych ludzi. Porozumiewali się krótkimi komendami, słabo słyszanymi spod materiału masek. Sprawnie przeszukiwali kieszenie, zrywali kobietom biżuterię, któryś nawet się połasił o dwie butelki alkoholu stojące przy orkiestrze. Wszystko pakowali do skórzanych worków zawieszonych na ramionach, dwóch trzymało w rękach krótkie noże, a każdy posiadał przypiętą do pasa kaburę. Jeden z nich zmierzał prosto w stronę kryjówki Alice. Coraz powolniejszymi i trudniejszymi do skoordynowania ruchami zaczęła podwijać spódnicę.


Wbiegając po schodach rozpychał zdezorientowanych i zataczających się ludzi. Nawet krótka ekspozycja na gaz wywoływała zaburzenia świadomości, ale nie u Leona. Biegł z zawiązaną na twarzy prowizoryczną maską z materiału marynarki i z krwią wypełnioną Fenrirem. Nic nie mogło go powstrzymać. Nie zważał na leżące na stopniach i podłodze nieprzytomne ciała, chciał tylko wyładować swoją złość.
W pomieszczeniu, z którego wcześniej wychodził było aż żółto od gazu, w takim stężeniu nawet on długo nie wytrzyma. Liczył się czas. Pochwycił świecznik znajdujący się pod ręką i cisnął nim w stronę okna hukiem zwracając na siebie uwagę. Złodzieje zaskoczeni patrzyli się po sobie, aż w końcu jeden z nich wyciągnął rewolwer. Nie zdążył jednak wycelować. Wbicie noża w instalację elektryczną spowodowało zwarcie w obwodzie, posypały się iskry z żyrandoli i nastała nagła ciemność. Złodzieje potykali się o poprzestawiane meble i rozrzucone sprzęty, niewiele widzieli przez grube szkła gogli. Całkowicie zaskoczeni i nieprzygotowani na jakikolwiek opór byli wystawieni jak na dłoni dla widzącego dobrze w ciemności I wyćwiczonego Leona.
Zbliżył się w ciszy do najbliższego intruza i szybkim ruchem zdjął mu maskę. Jego jęk i charkot odbił się od ścian zdradzając ich lokalizację. Leon uchylił się przed strzałami oddawanymi na ślepo. Skok do następnego z unikami przed pociskami. Kopnięcie w nadgarstek, wytrącenie broni, cios w wątrobę, zerwanie maski. Przeciwnik padł na kolana i próbował łapać z trudem oddech szukając po omacku czegoś do obrony, kopniak w nerki i zatrucie ostatecznie go położyły. Trzeci próbował dostać się w stronę okna, ale Leon napędzany narkotykiem był zdecydowanie szybszy. Nie dał mu się chwycić zwisającej drabinki, rzucił w niego krzesłem. Potężny mebel uderzył z ogromną siłą i prędkością rabusia który nie zdołał złapać się drabiny i spadł na kamienny chodnik kilka pięter niżej.
Jeszcze jeden, gdzie się ukryłeś cwaniaczku?- pomyślał Leon. Usłyszał huk za plecami, pocisk ledwo musnął ramię, czego nawet nie poczuł. Miał ochotę się zabawić.
- No chodź, potańczymy- krzyknął. Ruszył w kierunku przeciwnika, co chwilę robiąc uniki przed pociskami. Czuł się jak pół-bóg. Wyraźnie widział małe, czarne punkciki sunące ku niemu. Były tak śmiesznie powolne. Uchylał się przed nimi płynnie niczym tancerze z jakiegoś egzotycznego kraju. Uśmiechnął się szeroko pod prowizoryczną maską, gdy usłyszał charakterystyczny trzask pustego magazynku. Ostatni ze złodziei odrzucił rewolwer z przekleństwem, sięgnął po krótki nóż i stanął w pozycji obronnej. Tak łatwo. Leon oparł rękę na stole i przeskoczył nad nim wymierzając przeciwnikowi kopnięcie w klatkę piersiową. Ten zatoczył się i wymachiwał nożem na oślep. Leon zbliżył się do niego wykręcając rękę i obrócił przeciwnika plecami do siebie. Siła pierwotnego instynktu, któremu nauczył się ufać w czasie zażywania Fernriru kazała mu się odwrócić, użył zakładnika jako żywej tarczy, aby po chwili w jego ciało wbiły się dwa pociski. Rabuś wydał z siebie tylko cichy jęk oznaczający, iż właśnie uszło z niego życie. Następnie Leon odrzucił martwego i dopiero teraz dostrzegł skuloną pod ścianą Alice. Ciężko oddychająca, z podwiniętą spódnicą do uda, na którym zamocowany był pasek i z bezsilnie opuszczoną ręką ściskającą mały i rozgrzany pistolet typu Colt Derringer.

- Alice!- Leon przypadł do kobiety w mgnieniu oka- Do stu piorunów, nic ci nie jest?!- przystawił ucho do jej twarzy, ale odpowiedział mu tylko świst oddechu.
Nie tracąc więcej czasu podniósł ją najostrożniej jak mógł i biegiem ruszył do wyjścia.Zaczynał czuć silne zawroty głowy.
- Proszę, wytrzymaj- szeptał zarówno do niej jak i do siebie.
Nie zwracał uwagi na półprzytomnych ludzi, których mijał na schodach, ani na gapiów stojących na ulicy, ani na stróża prawa patrzącego na niego podejrzliwie, który gdyby nie panujący chaos próbowałby go zatrzymać.
Dopiero dwie przecznice dalej znalazł dorożkę.
- Do szpitala?- spytał woźnica. Tak, idioto! chciał krzyknąć, ale zdawało mu się, że Alice pokręciła głową. Podał adres laboratorium pani Harvey.