sobota, 22 lutego 2014

#2

Pojedynczy ludzie schodzili Leonowi z drugi, minął leżący w zaułkach nieznane, porzucone zardzewiałe mechanizmy, przeskakiwał w ciasnych alejkach nad skrzynkami, aż skręcając w kolejną ulicę w końcu zobaczył kobietę, której szukał. Wyglądała dokładnie tak jak sobie wyobrażał. Wyraźnie odznaczała się na tle żebraków i pijaków, miała prostą suknię w jasnych, stonowanych kolorach, zamknięty parasol w dłoni, kremowe rękawiczki i melonik. Nie pasowała do portowej dzielnicy, aż prosiła się o zaczepki, rabunek albo jeszcze gorzej. Musiała o tym wiedzieć, mimo to szła niewzruszona w jego kierunku rozglądając się ciekawie, jakby wybrała się na spacer do parku. Głupia albo miała coś w zanadrzu. Postanowił to sprawdzić. Schował się szybko za rogiem kamienicy, opierając się o chłodne cegły nasłuchiwał stukotu obcasów. Wziął głęboki wdech i zastąpił jej drogę.
- Madame się nie boi tak sama chodzić?- zrobił złowieszczą minę.
Zatrzymała się, zaskoczona spojrzała na Leona spod ronda melonika, do niskich nie należała, jednak Leon znacznie ją przewyższał. Zmierzyła go powoli i dokładnie wzrokiem od stóp po czubek głowy, aż poczuł się lekko nieswojo, jak na lekarskich oględzinach.
- Żałuję, że nie byłam tu wcześniej, można tu spotkać miłych ludzi pytających czy się zgubiłam, zapraszających do siebie albo zatroskanych moim bezpieczeństwem, nawet posiadaczy rzadkich tworów eugeników, zaskakujące.
- Milbe- szepnął do siebie Leon.
- Znajomy? Wyglądał sympatycznie...- Leon odchrząknął, wiele można było powiedzieć o Milbe, ale na pewno nie że mając surowy wygląd twarzy, w dodatku pokrytą w połowie tatuażami, oraz ze spojrzeniem, jakby szukał ofiary do bicia wyglądał sympatycznie.-... i lubi zwierzęta. Opowiedziałam mu jak dbać o fretkę Hildeborga, to inteligentne zwierzę, przydatne przy zawieraniu interesów, zna się na ludziach, łatwo wyczuwa kłamców i wrogów. Ktoś kto chciał się jej pozbyć musiał nie wiedzieć o jej zdolnościach, biedactwo słabo sobie radzi bez opiekuna…- Leon spoglądał na kobietę z coraz większym zdumieniem, stało się dla niego jasne dlaczego nie bała się napaści- mogłaby każdego zagadać na śmierć. Z potoku słów wychwycił dopiero pytanie, które ostatecznie zbiło go z tropu-  Chcesz dobrze zarobić? Szukam kogoś takiego jak ty.
- Jasne - odpowiedział odruchowo
- W takim razie zapraszam ze mną- ruszyła przed siebie mijając oniemiałego Leona. Gdy tylko się z nią zrównał kontynuowała.
- Mam do ciebie parę pytań, zacznijmy od tego jak się nazywasz? - spojrzała na niego, a ich spojrzenia się skrzyżowały. Miała ładne oczy, jak czarne perły.
- Leon Oster.
- Posłuchaj, Leonie, chcę byś ze mną całkowicie szczery, to bardzo ważne i umili nam współpracę. Chorujesz obecnie? Zakażenia, infekcje, osłabienie, wstydliwe choroby?
- Nic z tych rzeczy- znów poczuł na sobie jej przenikliwe spojrzenie- daję słowo, jestem zdrowy.
- I tak cię zbadam.
- Jesteś lekarzem?
- Doktorem.
- To właśnie powiedziałem- zachichotała uprzejmie.
- Jestem doktorem nauk przyrodniczych, nie leczę przeziębienia. Podróżujesz?
- Kiedyś tak, po całym świecie.
- Marynarz?
- Były.
- Czyli jesteś wytrzymały i odporny.
- Pewnie- odparł z dumą, zaczynał rozumieć po co to wszystko było. Biedna kobieta, taka ładna, a musi szukać zaspokojenia wśród nieznajomych, pewnie znudzona. Chociaż pierwszy raz spotkało go coś takiego, obiecał sobie dać z siebie wszystko i tak ją zadowolić, że długo będzie pamiętała. Nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście uśmiechnął się szeroko do siebie, aż poczuł na sobie przeszywający wzrok.
- Dużo pijesz?
- Oj tam dużo, wszystko z umiarem. W taki dzień aż się prosi wieczorem.
- Co z innymi używkami? Opium, wschodnimi ziołami, wynalazkami chemików?
- Raczej rzadko mam okazję, albo chęci.- pytała czy dużo będą dziś potrzebowali?
- Widzę blizny na twojej twarzy. Jak radzisz sobie w walce? Potrafisz się kryć, albo wywinąć się z zasadzki?
- Nie najgorzej...  Zaraz, po co to wszystko?
- Zauważyłam w tobie pewien ukryty potencjał i mam zamiar go wydobyć.
- Doprawdy? A to czemu?- Leon zastąpił kobiecie drogę, tak że prawie na niego wpadła. Założył na siebie raniona spoglądając na nią z góry- Szukasz ochroniarza albo kogoś od brudnej roboty? To idź do pierwszego lepszego szynku i zapytaj o ludzi Krugera. Oni na pewno ci pomogą, laluniu..
- Gdybym potrzebowała ludzi od brudnej roboty, to nie miałabym problemu, aby ich znaleźć.
- Coś kręcisz ślicznotko! Gadaj o co chodzi, maleńka. Jak lubisz niegrzecznych chłopców to w porządku, nic mi do tego, ale jak prowadzisz mnie gdzieś, gdzie może mi się nie spodobać, to szybko pożałujesz, że mnie wykiwałaś i nie będę się przejmował, że jesteś kobietą- mówiąc to nachylił się w jej stronę tak by jego twarz z grymasem wściekłości znalazła się na wysokości jej.
Początkowy niepokój szybko znikł z jej twarzy, a na jego miejscu pojawiła się niczym niezmącona pewność siebie. Patrzyła Leonowi prosto w oczy i uśmiechnęła się przepraszająco, jakby bardzo chciała uwierzyć, że jego projekt na zajęcia zjadł pies
- Wybacz, pewnie jesteś ciekaw czym się dokładniej zajmuję.
- Mhmm.
- Jestem Alice Harvey, botanik, ale moją pasją jest ewolucja. Zajmuję się ekstrakcją związków naturalnych z roślin subtropikalnych, które mogą pomóc naszemu gatunkowi na rozmaite sposoby. I do tego potrzebuję odrobiny pomocy. Po przeprowadzonym wywiadzie zakładam, że jesteś dobrym kandydatem, ale to jeszcze sprawdzimy w moim skromnym laboratorium. Chodźmy, nie chciałabym zajmować ci całego dnia. I nie musisz się mnie tak obawiać, jestem tylko drobną kobietą.
- Ja się nie...- urwał zignorowany. Niewiele zrozumiał z wywodu, ale zainteresowała go. Ciekawość wzięła górę nad wszystkim innym i faktycznie, szybko by sobie z nią poradził, obojętnie w jaki sposób.
Nie zadawała już wielu pytań, zerkał na nią co chwilę, ale nie mógł nic wyczytać z zasłoniętej rondem melonika twarzy. Zastanawiał się podczas tego długiego spaceru, na co taki prosty człowiek jak on, żyjący z hazardu i drobnych robót może być użyteczny naukowcowi. Jakby wyczuła jego myśli, bo powiedziała:
- Czasem jest potrzebny prosty, niczym nie zmącony i otwarty umysł. Zapraszam.
- Czy ty mnie panienko właśnie obrażasz?- spytał marszcząc brwi, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Weszli do wąskiej trzypiętrowej kamienicy tuż za dzielnicą portową. Zdążył tylko rzucić okiem na gustowny gabinet na pierwszym piętrze. Nasłuchiwał, gdy wchodzili po schodach, ale wydawało się, że byli w budynku sami. Dopiero strych zrobił piorunujące wrażenie. Pierwszy raz widział coś podobnego. Dach był całkowicie oszklony, a na stropach wisiało mnóstwo lamp naftowych. Pod ścianami na blatach stała skomplikowana szklana aparatura, palniki, wagi i równo ułożone metalowe budzące niepokój narzędzia, oraz ozdobny binokular, który mógłby uchodzić za dzieło sztuki. Całą środkową przestrzeń wypełniały donice z nieznanymi roślinami w różnych stadiach rozwoju, co zadziałało trochę uspokajająco. Z tyłu pomieszczenia znajdowały się słoje, w których pływały zakonserwowane części roślin i butle wypełnione żółtą cieczą- w tamtym kierunku udała się kobieta. Wyjęła z szafki jedną z trzech niewielkich butelek zrobionych z ciemnego szkła.
- Oto wielki wynalazek. Mam w ręku coś bardzo cennego, rewolucyjną formułę, której ludzie będą pożądać, która zmieni ich życie, sposób myślenia i patrzenia na świata, staną się bogami, albo kimkolwiek zamarzą, a ja… chcę się tym z tobą podzielić- Alice wyciągnęła rękę z buteleczką w stronę Leona, a gdy wyciągnął swoją ukryła szybko butelkę pomiędzy palcami- ale najpierw badania. Zdejmuj koszulę.
- Do czego potrzebne moje nienaganne zdrowie?- spytał ściągając ubranie.
- Będziesz narażony na kontakt z rożnymi substancjami- odpowiedziała grzebiąc w szufladzie- od twojego stanu zdrowia zależy jak organizm sobie z tym poradzi- podeszła do niego z gumowym sznurem w reku zakończonym dwoma słuchawkami, jedną trzymała przy uchu, a drugą mierzyła w jego klatkę piersiową
- Jeszcze się nie zgodziłem- warknął.
- Przecież stoisz obnażony przede mną, a teraz ucisz się i oddychaj głęboko.
Zamknął się, nienawidził jak kobieta ma rację, a ta miała chyba gotową odpowiedź na każde pytanie. Nie miał jeszcze takiego pracodawcy, ale zainteresowała go, było w niej coś co budziło zaufanie, a w razie czego w każdej chwili mógł sobie z nią poradzić. Z zamyślenia wyrwał go dotyk dłoni w rękawiczkach na skórze
-  Co do...
-  Po wyglądzie skóry można wiele powiedzieć o człowieku, życiu jakie wiódł, przebyte choroby...
-  Można też zapytać
-  Sugerujesz, że jesteś godzien zaufania?- Leon mruknął coś niezrozumiale- w takim razie musisz i mi zaufać- podniosła ciemna butelkę- do dna, a nagroda cię nie ominie.
-  To na tym mam zarobić?- skinęła głową- Ile?
-  Wystarczająco byś przez miesiąc nie musiał nic robić- oczy mu się rozszerzyły, z trudem powstrzymał szczękę przed opadnięciem. Potrzebował dłuższej chwili aby się opanować.
-  Mam to po prostu wypić? Gdzie jest haczyk?
-  Nigdzie, potem porozmawiamy o dalszej współpracy.
-  Dlaczego nie teraz? Co to jest, skoro to takie cenne mógłbym ci to bez problemu wyrwać i wybiec.
-  Pół nagi?- skrzywił się zniecierpliwiony- mógłbyś, ale nie sprzedałbyś tego, bo nie jest nigdzie zgłoszone i nie powiem co to jest. Nawet jeśli znajdziesz kogoś kto to kupi, to nie będzie wiedział co z tym zrobić, po za twoim zapewnieniem aby wypić, ale kto miałby zaufać byłemu marynarzowi, hazardziście, awanturnikowi i pijakowi? Znam środowisko naukowe, etyka w tym zawodzie jest najważniejsza, za próby oddania czyjegoś prototypu nałożono by na ciebie srogie kary.
Nie był w stanie stwierdzić czy mówiła prawdę, czy blefowała, panowała nad swoja mimika aż za dobrze, jednak coś się nie zgadzało.
- Skąd niby wiesz, ze grywam?
Uśmiechnęła się delikatnie, jakby tylko czekała na podobne pytanie
- Za co innego można obrywać w barze? Nie jesteś typem, który specjalnie szuka guza. Chyba, ze jesteś, a ja się pomyliłam, ale w takim razie nie pasujesz do moich wymagań i możesz wyjść.
Stał w miejscu. W prywatnym laboratorium, z dopiero co poznaną kobietą oferującą mu obcą substancję. Gdyby chciała go martwego nie musiałaby się sama fatygować i zadawać tylu pytań.
- Jak wykituje od tego żółtego czegoś laluniu, to nic mi po twoich pieniądzach.
- Nazwij mnie raz jeszcze ,,lalunią”, na pewno wykitujesz…
Ciekawość niecodziennej sytuacji i wrodzona pewność siebie kazała mu podjąć ryzyko. Alice Harvey podała mu odkorkowana butelkę. Cała sytuacja przypominała mu jakąś zapomnianą bajkę z dzieciństwa.
Oleista ciecz miała gorzki posmak nieporównywalny z niczym znanym Leonowi, rozlewała się po ciele przyjemnym ciepłem, dając poczucie siły i pewności, podobnie jak mocne trunki. Leon zamlaskał z niesmakiem i patrzył przez dno buteleczki na podłogę. Po krótkiej chwili ciałem wstrząsnęły dreszcze, a żołądek zaczął wywracać się na drugą stronę. Słabe światło stało się oślepiające, a serce waliło jak nigdy dotąd. Naczynie wypadło z ręki i z cichym brzdękiem rozbiło się na posadzce na setki kawałków.
- Ty kurwo…- chciał powiedzieć i wiele innych przekleństw, ale nie usłyszał już samego siebie. Tracąc równowagę chwycił się brzegu donicy porywając ją ze sobą na podłogę. Ostatnie co zapamiętał to nachylającą się nad nim trucicielkę.

środa, 19 lutego 2014

#1

Błogi sen przerwało wylane prosto na głowę wiadro wody. Leon zerwał się gwałtownie ze swojego miejsca i przeklinał głośno nie ograniczając się do delikatnych słów osobę, która go obudziła i zdążyła zniknąć z okna. Powąchał swoje ubranie- przynajmniej woda była w miarę czysta. W ten wietrzny, ciepły dzień szybko powinien wyschnąć.
Zachodził w głowę, co działo się poprzedniej nocy. Wymacał kieszenie brązowej skórzanej kurtki, ale o dziwno wszystko było na miejscu, nawet mała składana luneta. Zdziwiony znalazł w kieszeniach wytartych spodni kilka drobnych monet, po tym uzmysłowił sobie, że boli go tylko głowa od parującego alkoholu i nic po za tym. Uśmiechnął się szeroko gratulując sobie udanego wieczoru. Byłby perfekcyjny, gdyby obudził się w czyimś łóżku, ale aż takie cuda się nie zdarzają.
Lekkim krokiem ruszył do najbliższej tawerny by wydać drobniaki i zaradzić na ból głowy. Przekroczył próg małego browaru, który zasłynął z tego, że przez grube szklane szyby można było zaglądać do kadzi i podziwiać przebieg produkcji, oraz zawieszoną pod sufitem chłodnicę zwrotną wypełnioną jakimś luminescencyjnym płynem, który według właściciela miał coś wspólnego z meduzami sprowadzonymi prosto z Japonii, ale nikt mu nie wierzył. Leon już od progu wypatrzył zaprzyjaźnionego barmana zmywającego drewniane stoły.
- Hej, Karl! Zostaw te stoły i tak się będą lepić. Nalej mi tego specjalnego, ciemnego piwa, bo czuję, że mam dziś szczęście.
Karl nie podzielał tego zdania i rzucił szmatą w gościa, który zrobił unik.
- Leon! Wynoś się stąd! Masz zakaz wstępu!
- Ale... co ja znowu zrobiłem? No weź, nie bądź świnia i daj mi się napić piwa…
- Co zrobiłeś?! Powiem ci co zrobiłeś- barman podniósł z podłogi nogę połamanego stołu i zaczął nią wymachiwać- ograłeś w karty jakiś nowych Azjatów, a gdy chcieli ci przyłożyć obiłeś im tak ryje, że dopiero skończyłem zbierać ich zęby...
- Za to ja mam wszystkie, to dobry powód do wypicia.
- ...Potem wywaliłem cię przez zaplecze, aby dać ci fory, to w tym czasie te żółte cwele wszczęły bójkę na pół baru.
- To już nie moja wina.
- Jeszcze nie posprzątałem tego bałaganu. Wypad, ale już!- kawałek drewna zataczał coraz większe kręgi.
Leon uniósł ręce w geście kapitulacji i pośpiesznie opuścił tawernę mając nadzieję, że nie oberwie niczym w plecy.
Gdy chodził po brukowanych uliczkach portowych zdał sobie sprawę, że w ciągu tygodnia wyrzucili go ze wszystkich okolicznych barów za rozróby. Ciężkie jest życie awanturnika hazardzisty. Udał się do portu w poszukiwaniu szansy na zarobek chcąc zatrudnić się przy rozładunku, jednak nikt nic nie miał. Tyle by było z mojego szczęścia- myślał i włóczył się leniwie bez celu. Tak nudnego dnia dawno nie miał.
Wypatrzył zabudowany balkon na piętrze opuszczonego budynku, wspiął się na niego po zardzewiałej rynnie. Gdy się tam znalazł wyciągnął przed siebie nogi i z braku lepszego zajęcia zaczął obserwować ludzi na ulicy przez małą, kieszonkową lunetę. Drobną pamiątkę z czasów gdy jego domem było morze. Z tęsknotą wpatrywał się w zacumowane statki, wiele się zmieniło na przestrzeni kilku lat. Intensywnie pracujący biolodzy opracowali nowe gatunki zwierząt, których część znalazła zastosowanie w marynarce. Słyszał o czymś podobnym do myszy nauczonych posługiwać się niedawno powstałym alfabetem Morse'a, idealne do szybkiego przekazywania rozkazów. Podobno nowe odmiany potrafiły nawet odnajdywać usterki i o nich informować. Były też ptaki, które widział przez soczewki lunety, odlatywały od statku badać zmiany pogodowe, na które były bardzo wyczulone, a te z gatunków łowieckich potrafiły wskazywać miejsca występowania ławic.
Czasami zastanawiał się czy nie wrócić, ale zawsze w takich chwilach głos w głowie, przypominał mu dlaczego wybrał żywot szczura lądowego. Z zamyślenia wyrwał go znajomy głos z dołu.
- Złaź na dół parszywy nierobie!
- Uszanowanie, panie Milbe- Leon zawiesił się na zewnętrznej części balkonu i zeskoczył na bruk obok przyjaciela. - Działo się coś ciekawego od wtorku?
- Moja łajba szykuje się do odpływu, tym razem dalej, do Ameryki. Chcesz się zabrać?
- Obecnie szukam jakiego zajęcia w okolicy- Skupił wzrok na nieadekwatnym do pogody futrzanym, wysłużonym szaliku owiniętym dokładnie wokół grubej szyi Milbego- Gustu nie masz za grosz, co to za paskudztwo masz na szyi? Niech mnie piorun strzeli, co to jest?!- Leon odsunął się o krok
Coś co początkowo wydawało się być szalikiem wyjętym z rynsztoku w rzeczywistości było zwierzęciem, chyba również wyjętym z rynsztoku. Zwierzę rozplątało się z szyi Milbego i odwróciło swój mały mysi łepek wprost na Leona i patrzyło się na niego uważnie i powoli. Po pierwsze było brzydkie, potem długie jak przedramię, brązowe futro miało postrzępione, wytarte, a w niektórych miejscach w ogóle go nie było, łapki miało nienaturalnie krótkie, aby mogło się swobodnie poruszać, ale za to nadrabiało zwinnością, bo jak wąż wyciągnęło się w stronę Leona, aby go obwąchać, wtedy dopiero zauważył, że było ślepe.
- Lubi cię- Milbe pogłaskał je po głowie- na niektórych warczy- jakby wyczuwając, że mowa o nim zwierzę odwróciło się w stronę właściciela i znów zaplotło się wokół jego szyi.
- Ktoś kto ci to dał musiał być zachwycony, że trafił na takiego frajera.
- Znalazłem go przy śmietniku, wygląda na nieudany twór eugeników. Żałuj, że nie widziałeś jak wtedy okropnie wyglądał.
- Nie żałuję. Ich stworzenia zazwyczaj coś mają robić. Grzeje to chociaż?
- Szybko się uczy i lgnie do ludzi, przez to właśnie poznałem niezłą kobitkę., według niej to zmodyfikowana tchórzofretka. Mówiłeś, że szukasz zajęcia? Ona jakieś oferowała, mówiła kogo szuka, opis idealnie pasował do ciebie.
- Co to za praca- Milbe wzruszył ramionami- chociaż wiesz, gdzie ją znajdę?
Nieoczekiwanie zwierzę wskazało pyskiem kierunek.
- Tam ją widziałem pół godziny temu. Łatwo poznać, typ mądrali z uniwera. Leć i powodzenia.- Leon udał się we wskazanym kierunku rozglądając się uważnie, jednak nie licząc na cud.

niedziela, 16 lutego 2014

Prolog



11 stycznia 1853

Kolejny sukces. Czuję, że jestem o krok od odkrycia. Niektóre z badanych szczurów wykazują się zauważalnie większym sprytem, inne siłą, ale wszystkie z nich lepszą odpornością. Innych cech nie jestem w stanie badać. Na obecną chwilę wydaje mi się, że nabywają te cechy czysto losowo, jednak następny eksperyment powinien ujawnić odpowiedź czy faktycznie oraz ewentualnie dlaczego tak się dzieje. 
Wyobraźnią już sięgam do rzeczywistości, gdzie składam wniosek patentowy i dzielę się swoim odkryciem z ludzkością, gdzie moje prace zostają uznane za znaczące dla Konkursu. Wierzę, że mogę stworzyć świat, gdzie ludzie wyzbywają się swoich słabości i doskonalą się, czyż nie byłoby to piękne.


14 stycznia 1853

Jestem zbyt próżny. Oślepiony drobnym sukcesem zapominam o tych wszystkich truchłach, które niemal co dzień wynoszę do spalarni. Koledzy profesorowie zaczynają na mnie patrzeć podejrzliwie, obawiam się, że niedługo kierownik katedry każe mi szukać nowego miejsca do przeprowadzania badań. Już robi mi przysługę zatrudniając biologa pomiędzy chemikami i nie zadając zbyt wielu pytań. Nawet sobie nie wyobrażam szukania nowego laboratorium, nie chcę się tłumaczyć z tego co robię, ani przyznawać że łamię przyjęte standardy.
W dniach pełnych zwątpienia przypominają mi się dobitne słowa profesora Wokulsky’ego twierdzącego, że Papaver ithunum jest przeklęty. Pomimo że to dziwne podejście jak na oświeconego i racjonalnego człowieka, to w duchu nie dziwię mu się. Tylko on sam wie co go  pociągnęło do przywiezienia do Europy garści nasion, ale na pewno lęk pokierował go do przekazania ich mnie. Nie ukrywam, że jestem dumny z zaufania jakim mnie obdarzył.


16 stycznia 1853

Podałem środek kolejnej partii zwierząt, wszystkie zapadły w letarg, trzy zdechły po kilku minutach, kolejny po kolejnych kilkunastu. Mam parę godzin przed prognozowaną kolejną obserwacją... 

Zaczynam odczuwać zmęczenie, nie byłem w domu od pięciu dni, muszę poukładać myśli, zająć się na chwilę czymś innym...

Pierwsze moje spotkanie ze Slavomirem miało miejsce dwa lata temu na konferencji zorganizowanej przez Towarzystwo Geograficzne, na które poszedłem za namową mojego przyjaciela Martina Vareniusa, oraz by nie słuchać wiecznego płaczu rocznej córki, inaczej nawet bym nie pomyślał, aby pójść słuchać geografów. 
Jedyny wykład, który wywarł na mnie jakiekolwiek wrażenie został wygłoszony właśnie przez Slavomira Wokulsky’ego. Wspomniał on o afrykańskim plemieniu odnoszącego się z czcią do pewnej rośliny. Zaintrygowany po wykładzie zainicjowałem rozmowę, profesor odniósł się do mnie nieufnie, choć sprawiał wrażenie zadowolonego, że ktoś się zainteresował innym tematem niż czysta geografia. Na prywatnych spotkaniach z przyjemnością opowiadał mi o spotkanej florze i pokazywał zrobione przez siebie szkice kwiatów. Były zachwycające, zarówno kwiaty jak i same szkice rysowane ręką, która była przyzwyczajona do kreślenia map. Godzinami mogłem podziwiać egzotyczne kształty nieznanych nauce roślin, wypytywać o szczegóły morfologii i nisz, w których rosły, jednak Wokulsky nie był w stanie mi wiele powiedzieć. Oczywiście zrobiłem kopie szkiców, przekazałem je do biblioteki i szukałem ludzi wybierających się do Afryki, aby mogli dokładniej zbadać wskazane okazy. Zaaferowany pracą zapomniałem całkowicie jak ona się zaczęła dopóki Wokulsky nie zaprosił mnie do siebie po trzech miesiącach znajomości.
Późnym sierpniowym wieczorem piliśmy whisky w jego gabinecie wypełnionym niepokojącymi pamiątkami z Czarnego Lądu. Prymitywne, wypolerowane noże groziły skaleczeniem, w świetle migoczącej lampy błyskały koraliki, a puste oczy drewnianych masek wydawały się śledzić każdy nasz ruch. Slavomir podzielił się ze mną wtedy dokładną historią odnalezienia P.ithunum. Opowieść wywarła na mnie niemałe wrażenie, gdybym usłyszał ją od kogokolwiek innego zapewne nie uwierzyłbym sądząc, że została stworzona na potrzeby okultystów lub przez lubującego się w grozie poetę. Gdy próbowałem się otrząsnąć, po tym co usłyszałem, Slavomir wyciągnął z biurka drewnianą szkatułkę i podał mi ją jak coś bardzo delikatnego. W jej wnętrzu znajdował się woreczek, „oto nasiona czerwonej odmiany” powiedział, a mi mocniej zabiło serce. To była moja szansa na wielkie odkrycie, przełom, patent, trzymałem w rękach prawdziwy skarb. Nie muszę tłumaczyć co to znaczy dla młodego naukowca. Slavomir prosił o ostrożność w działaniu i dyskrecję. Nie mogę go za to winić, po tym co widział… ale jedyne o czym wtedy marzyłem to zanurzyć się w pracy i już wtedy planowałem przebieg serii eksperymentów…

Jeden ze szczurów zaczął wierzgać łapami, ogon drży, akcja serca została przyspieszona około dwukrotnie względem normalnej, temperatura ciała niebezpiecznie wzrosła do granicznej, zastosowałem zimny okład, mam nadzieję, że przeżyje…

piątek, 14 lutego 2014

Witajcie podróżnicy

Witajcie w małym światku narodzonym w mojej głowie. Usiądźcie wygodnie i wybierzcie się w podróż po XIXw, gdzie spotkacie niesamowite maszyny napędzane parą, zmodyfikowane zwierzęta przystosowane by jeszcze lepiej służyć ludziom oraz substancje chemiczne, za które wielu mogłoby zabić. Poznajcie alternatywną rzeczywistość, gdzie to naukowcy mają najwięcej do powiedzenia, są darzeni największym szacunkiem i mają największy wpływ na rozwój świata. Świata przedstawionego z punktu widzenia tworzonej na bieżąco powieści, gdzie i czytelnik będzie mógł mieć swój wkład.





Ważna informacja: Pragnę oddać swój mały hołd dla naukowców i wynalazców, dlatego niektóre postacie będą nosiły nazwiska po autentycznych ludziach nauki, jednak po za tym nie będą miały nic (bądź bardzo niewiele) wspólnego z pierwowzorami. Zachęcam do poszukiwań tych postaci i poznanie historii naukowców, którzy swoją działalnością przyczynili się do wyglądu naszego rzeczywistego świata.


Pozdrawiam serdecznie
Nika