poniedziałek, 5 stycznia 2015

#11

- Nie chciałem wcześniej pytać z powodu radości ze spotkania, ale wrodzona ciekawość nie daje mi spokoju. Kim jest twój szemrany towarzysz?
- Mówiłam, przyjaciel z daleka, oprowadzam go po mieście.
- Przyjaciel?- profesor zaczął się śmiać, po czym opróżnił jednym łykiem szklankę absyntu.- Proszę cię, stać cię na więcej. Nie mów mi tylko, moja droga, że zaczęłaś sobie szukać podejrzanego towarzystwa. Na pierwszy rzut oka, że coś ukrywa. Lepiej go zostaw.
- I wyjść z tobą? Nie, dziękuję, w przeciwieństwie do ciebie, wiem co to dobre maniery.
- Alice, gdybyś teraz była pod moją opieką...

Dźwięk rozpadającego się szkła przerwał tę rozmowę, tak jak wszystkie inne wokół. Do pomieszczenia wpadły pojemniki, z których zaczął się szybko wydobywać żółto brązowy gaz. Goście restauracji jak i obsługa rzucili się do klatki schodowej z krzykiem paniki jaki zwykle towarzyszy tłumowi w stanie zagrożenia. Większość gości restauracji, gdy tylko zaczęła się krztusić osuwała się na podłogę porywając za sobą obrusy z zastawą, wywracając meble bądź przewracając co bardziej przytomnych ludzi. Alice ściągnęła ze stołu serwetki i przystawiła je sobie do twarzy, aby się nie zatruć. Jej rozmówca schował się pod stołem w mgnieniu oka i pewnie już leżał tam nieprzytomny. Kobieta przeczołgała się pod ścianę i sięgnęła po fiolkę schowaną na łańcuszku między fałdami materiału sukni. Wypiła połowę zawartości kupując sobie trochę czasu przytomności. Próbowała wzdłuż ściany przedostać się na klęczkach niezauważona do wyjścia. Czterech mężczyzn w maskach z filtrami okradało nieprzytomnych ludzi. Porozumiewali się krótkimi komendami, słabo słyszanymi spod materiału masek. Sprawnie przeszukiwali kieszenie, zrywali kobietom biżuterię, któryś nawet się połasił o dwie butelki alkoholu stojące przy orkiestrze. Wszystko pakowali do skórzanych worków zawieszonych na ramionach, dwóch trzymało w rękach krótkie noże, a każdy posiadał przypiętą do pasa kaburę. Jeden z nich zmierzał prosto w stronę kryjówki Alice. Coraz powolniejszymi i trudniejszymi do skoordynowania ruchami zaczęła podwijać spódnicę.


Wbiegając po schodach rozpychał zdezorientowanych i zataczających się ludzi. Nawet krótka ekspozycja na gaz wywoływała zaburzenia świadomości, ale nie u Leona. Biegł z zawiązaną na twarzy prowizoryczną maską z materiału marynarki i z krwią wypełnioną Fenrirem. Nic nie mogło go powstrzymać. Nie zważał na leżące na stopniach i podłodze nieprzytomne ciała, chciał tylko wyładować swoją złość.
W pomieszczeniu, z którego wcześniej wychodził było aż żółto od gazu, w takim stężeniu nawet on długo nie wytrzyma. Liczył się czas. Pochwycił świecznik znajdujący się pod ręką i cisnął nim w stronę okna hukiem zwracając na siebie uwagę. Złodzieje zaskoczeni patrzyli się po sobie, aż w końcu jeden z nich wyciągnął rewolwer. Nie zdążył jednak wycelować. Wbicie noża w instalację elektryczną spowodowało zwarcie w obwodzie, posypały się iskry z żyrandoli i nastała nagła ciemność. Złodzieje potykali się o poprzestawiane meble i rozrzucone sprzęty, niewiele widzieli przez grube szkła gogli. Całkowicie zaskoczeni i nieprzygotowani na jakikolwiek opór byli wystawieni jak na dłoni dla widzącego dobrze w ciemności I wyćwiczonego Leona.
Zbliżył się w ciszy do najbliższego intruza i szybkim ruchem zdjął mu maskę. Jego jęk i charkot odbił się od ścian zdradzając ich lokalizację. Leon uchylił się przed strzałami oddawanymi na ślepo. Skok do następnego z unikami przed pociskami. Kopnięcie w nadgarstek, wytrącenie broni, cios w wątrobę, zerwanie maski. Przeciwnik padł na kolana i próbował łapać z trudem oddech szukając po omacku czegoś do obrony, kopniak w nerki i zatrucie ostatecznie go położyły. Trzeci próbował dostać się w stronę okna, ale Leon napędzany narkotykiem był zdecydowanie szybszy. Nie dał mu się chwycić zwisającej drabinki, rzucił w niego krzesłem. Potężny mebel uderzył z ogromną siłą i prędkością rabusia który nie zdołał złapać się drabiny i spadł na kamienny chodnik kilka pięter niżej.
Jeszcze jeden, gdzie się ukryłeś cwaniaczku?- pomyślał Leon. Usłyszał huk za plecami, pocisk ledwo musnął ramię, czego nawet nie poczuł. Miał ochotę się zabawić.
- No chodź, potańczymy- krzyknął. Ruszył w kierunku przeciwnika, co chwilę robiąc uniki przed pociskami. Czuł się jak pół-bóg. Wyraźnie widział małe, czarne punkciki sunące ku niemu. Były tak śmiesznie powolne. Uchylał się przed nimi płynnie niczym tancerze z jakiegoś egzotycznego kraju. Uśmiechnął się szeroko pod prowizoryczną maską, gdy usłyszał charakterystyczny trzask pustego magazynku. Ostatni ze złodziei odrzucił rewolwer z przekleństwem, sięgnął po krótki nóż i stanął w pozycji obronnej. Tak łatwo. Leon oparł rękę na stole i przeskoczył nad nim wymierzając przeciwnikowi kopnięcie w klatkę piersiową. Ten zatoczył się i wymachiwał nożem na oślep. Leon zbliżył się do niego wykręcając rękę i obrócił przeciwnika plecami do siebie. Siła pierwotnego instynktu, któremu nauczył się ufać w czasie zażywania Fernriru kazała mu się odwrócić, użył zakładnika jako żywej tarczy, aby po chwili w jego ciało wbiły się dwa pociski. Rabuś wydał z siebie tylko cichy jęk oznaczający, iż właśnie uszło z niego życie. Następnie Leon odrzucił martwego i dopiero teraz dostrzegł skuloną pod ścianą Alice. Ciężko oddychająca, z podwiniętą spódnicą do uda, na którym zamocowany był pasek i z bezsilnie opuszczoną ręką ściskającą mały i rozgrzany pistolet typu Colt Derringer.

- Alice!- Leon przypadł do kobiety w mgnieniu oka- Do stu piorunów, nic ci nie jest?!- przystawił ucho do jej twarzy, ale odpowiedział mu tylko świst oddechu.
Nie tracąc więcej czasu podniósł ją najostrożniej jak mógł i biegiem ruszył do wyjścia.Zaczynał czuć silne zawroty głowy.
- Proszę, wytrzymaj- szeptał zarówno do niej jak i do siebie.
Nie zwracał uwagi na półprzytomnych ludzi, których mijał na schodach, ani na gapiów stojących na ulicy, ani na stróża prawa patrzącego na niego podejrzliwie, który gdyby nie panujący chaos próbowałby go zatrzymać.
Dopiero dwie przecznice dalej znalazł dorożkę.
- Do szpitala?- spytał woźnica. Tak, idioto! chciał krzyknąć, ale zdawało mu się, że Alice pokręciła głową. Podał adres laboratorium pani Harvey.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz