poniedziałek, 29 grudnia 2014

#10

Leżał na łóżku w ciemności regenerując siły po ostatniej nocy. Szwy swędziały niemiłosiernie, ale czuł jak rana się zasklepia. Podobał mu się ten stan. Najbardziej jednak podobała mu się umiejętność lepszego widzenia w ciemnościach. Pamiętał, że jako mały chłopiec bał się ciemności i do pewnego roku życia prosił zawsze matkę o zapalenie maleńkiej świeczki w drugim końcu pokoju. Było to jego światełko w tunelu odpędzające złe moce. Teraz jednak to on reprezentował niezwykłe moce. I to inni zaczęli się go bać. Uśmiechnął się przez sen.
- Współpraca z tą jędzą jednak nie jest zła. Ciekawe co jeszcze wymyśli.- pomyślał. Jak na życzenie drzwi od jego pokoju rozwarły się z hukiem i do środka wparowała Alice rzucając mu na nogi ciężką paczkę.
- Wstawaj! Prawie cały dzień przespałeś!- krzyknęła odsuwając zasłony i wpuszczając do pokoju  światło. Leon zerwał się z łóżka jak oparzony. Przypomniały mu się czasy alarmów na okrętach podczas sztormu. Takiego bosmana jeszcze nie miał.
- Co... co jest?- powiedział lekko zaspany. Alice przybrała nagle bardziej przyjacielski wyraz twarzy po czym wskazała na duże, płaskie, pudełko z białego kartonu. Całość związana była konopnym sznurkiem. Leon potrząsnął przedmiotem z lekkim zaskoczeniem.
- To chyba nie z okazji urodzin?- zażartował.
- Nie, ale możesz to tak traktować. Przebieraj się. Krój jest lekko staromodny, ale wydaje mi się, że powinien pasować. Za pół godziny widzimy się na dole... - zatrzymała się w drzwiach- I zrób coś porządnego z włosami.

Przebrać się?- pomyślał. Z zaciekawieniem zaczął rozpakowywać pudło. Przez chwilę obawiał się jakiegoś głupiego, ekstrawaganckiego stroju, być może nawet przebrania klauna. Jego oczom ukazał się jednak szykowny, czarny frak, kamizelka w tym samym kolorze z pionowymi, ciemnofioletowymi paskami, biała elegancka koszula z czarną muchą oraz eleganckie, skórzane półbuty, całość była lekko znoszona, ale wciąż w nienagannym stanie. Na dnie pudełka znajdowały się skórzane rękawice i szary szal. Rozłożył cały zestaw na łóżku, wszystko pomimo że używane było zapewne warte tyle ile on zdążył zarobić w ciągu całej swej służby na okrętach i kradzieżach. Po kilku minutach wyszedł z pokoju w ubraniu od Alice. Czekała na niego w salonie, gdy ją zobaczył oniemiał. Prawie jej nie poznał w ciemnozielonej sukni w ciasnym gorsecie uwydatniającym jej kształty. We włosy powpinała złote spinki przypominające kwiaty i liście. Wyglądała lekko jak leśna wróżka i dostojnie jednocześnie. Spojrzała na Leona krytycznym spojrzeniem i pokiwała głową z uznaniem.
- Czuję się jak dziwoląg z cyrku.- zażartował.
- Przyzwyczaisz się. Nie zostało dużo czasu, więc złapmy dorożkę- Leon ruszył w stronę wyjścia- Nie zapomniałeś o czymś?- gdy się odwrócił doktor wyciągała w jego stronę cylinder i laskę.
- Nawet nie wiem jak się z tym poruszać
- Wystarczy założyć na głowę.
- Panna Harvey i poczucie humoru, mam chyba dobry dzień... Czyje to właściwie jest?
- Poprzedniego lokatora, opuścił ten dom w pośpiechu. Niedługo znajdziemy ci coś lepszego, ale dziś jedziemy do Czarnej Perły. Jestem ci winna odrobinę rozrywki.
Znał tym lokal, należał do jednego z wykwintniejszych o jakich słyszał.
- P-po co tam idziemy?
- Leonie- westchnęła- Zapraszając cię do wzięcia udziału w eksperymencie miałam co do ciebie szersze plany. Będzie to wymagało wcielania się w różne role i pokazywania się w miejscach wyrafinowanych. Musisz nauczyć się chociaż podstaw o kulturze, etykiecie, dyplomacji, prezencji- widząc jego zdegustowaną minę dodała- a po za tym będziesz towarzyszył damie i musisz umieć się zachować.
- Czyli chcesz mnie po prostu odchamić?- spytał oburzony
- Lepiej sama bym tego nie ujęła-  zerknęła na zegarek kieszonkowy na łańcuszku.- Trzymaj, dżentelmen powinien posiadać zegarek.- Mówiąc co rzuciła go w jego stronę. Wyostrzone zmysły zadziałały natychmiast i Leon chwycił zegarek w locie bez problemu.- Tylko uważaj na niego. Należał do mego ojca.- Leon pokiwał głową na znak, że zrozumiał.- Podaj mi ramie, za chwilę powinna być dorożka.

Zachód słońca nieubłaganie odmierzał czas do nadejścia nocy. Ludzie wracali z pracy bądź wyruszali właśnie na nocne zmiany. Stali na ulicy przed wejściem do domu Alice i jej laboratorium. Wyróżniali się znacząco z tłumu. W tej okolicy niewiele osób ubierało się tak elegancko. Dorożka prowadzona przez mechanicznego konia przyjechała jak tylko wyszli na ulicę. Alice wsiadając podała adres, woźnica bez słowa kiwnął głową po czym ruszyli.

Woźnica trzymał w rękach parę sznurów połączonych drutami znikającymi we wnętrzu konia, dzięki nim mógł go prowadzić jak lalkarz swoją lalkę. Mechaniczne zwierzęta były tańsze w utrzymaniu niż żywe, jednak do ich zręcznej animacji i konserwacji potrzebne było długie szkolenie. Zgodnie z obowiązującym prawem do obsługi maszyny niezbędny był co najmniej jeden człowiek. Próbowano obchodzić nakaz, przez co tworzyło się całe grupy maszyn nierzadko wykonywające różne zadania, ale połączone ze sobą, aby wystarczył jeden animator do całego kompleksu. Najczęściej miało to miejsce w wypadku prostszych w działaniu mechanizmów przemysłowych, ale też tworzono całe orkiestry, które uruchamiał jeden dyrygent i teatry automatów.
- To całkiem zabawne, nazywa się automatem coś, co nigdy nim nie będzie- zauważyła Alice podczas podróży.
- Nawet jakby można było zrezygnować z obsługi?
- Wyjątkiem, ale też nie do końca są mechanizmy sprężynowe. Działają same przez jakiś czas, ich działanie wygasa po oddaniu energii przez sprężynę i de facto potrzeba kogoś, kto znów ją nakręci. Z tego co sobie przypominam myślano o stworzeniu swojego rodzaju mózgu, który by kontrolował działanie maszyny w sposób ciągły bez udziału czynnika ludzkiego. Jednak pewnie takie prawdziwe automaty byłyby tylko na użytek armii. Wobrażasz sobie jakie mogłyby być konsekwencje, gdyby automat nagle się zbuntował? Aż boję się myśleć jak opłakane mogłyby być skutki...
- Po co więc ryzykować?
- Nie ma ryzyka nie ma zabawy.- uśmiechnęła się.- Dojeżdżamy. Wysiadaj.

Zapłaciła woźnicy po czym skierowali się stronę lśniący światłem i złotych drzwi. Napis nad nimi brzmiał ,,Restauracja Czarna Perła”. Po wejściu do środka potwierdzili rezerwacje i skierowali się do schodów.
- Pamiętaj. Zachowuj się naturalnie. Nie rozdziawiaj gęby i nie oglądaj się na wszystko wokół. Zachowuj się tak jakbyś nie był tu po raz kolejny.
- Rozkaz.- potwierdził Leon.
Gdy weszli na drugie piętro czekał na nich kelner z dwoma kompletami karty dań oprawionymi w brązową skórę. Poprosił o udanie się za nim do stolika. Jadalnia była dość sporych rozmiarów. Sufit znajdował się wysoko, a zwisało z niego kilka dużych, kryształów żyrandoli święcących dzięki najnowszemu wynalazkowi- elektryczności. Jedna ze ścian była niemal całkowicie oszklona i widok wychodził na niewielki deptak pełen drzew i kolorowych krzewów. Na końcu sali po lewej stronie znajdowała się zespół muzyków umilający czas gościom. W całym wystroju dominował kolor bieli i złota. Zdarzały się również dodatki czerwieni jak na przykład obicia krzeseł czy kamizelki kelnerów. Prócz muzyki sala wypełniona była dźwiękami toczących się rozmów. Dziś było sporo osób. Gdy usiedli przystąpili do przeglądu menu. Alice patrząc obojętnie w kartę dań rzekła cicho.
- Masz pierwszego minusa chłopcze.
- Co zrobiłem?- powiedział lekko przestraszony Leon.
- Raczej czego nie zrobiłeś. W restauracji mężczyzna powinien odsunąć swojej towarzyszce krzesło.- Leon zawstydził się.
- Przepraszam...
- Spokojnie, to dopiero lekcja pierwsza. Ale lepiej się skup.
- Czego tylko sobie pani zażyczy.- powiedział żartobliwie uśmiechając się.
- Zobaczmy więc co szef kuchni poleca.
Leon jednak dawno przestał studiować kartę dań. Studiował wygląd Alice ze szczególnym uwzględnieniem odsłoniętej części klatki piersiowej i dekoltu. Podziwiał długą i smukła szyje oraz jego ulubiony punkt. Oczy. Restauracja Perła, i dwie czarne perły w które spogląda. W których tonie. Za każdym razem gdy patrzy. I za każdym razem wyobraża sobie...
- Zdecydowałeś się już?
- Sł... Słucham?- odezwał się rozkojarzony. Alice uniosła brew w geście zapytania.
- Rozumiem że jest tu wiele dam, które jeszcze długo będą śnić się po nocach, ale skup się. Pytałam czy wiesz już co chcesz zjeść.
- Przecież wiesz, że jestem tu pierwszy raz. Ponad połowę z tych nazw widzę pierwszy raz w życiu. Zdaje się na ciebie, droga pani.
- Niech tak będzie.- odpowiedziała po długiej przerwie po czym przywołała kelnera stojącego pod ścianą.

Wykazywała się wielką cierpliwością i dyskrecją tłumacząc od czego jest każdy widelec, które się przed nimi znajdowały, chociaż wszystkie zdaniem Leona wyglądały tak samo co nie ułatwiało zapamiętywania. Tłumaczyła z jakich kieliszków pije się dane alkohole oraz co można zrobić z serwetką, co przyprawiało już o ból głowy. Pewnie dlatego zajęli stolik niemal w samym kącie sali by nie narażać się na podejrzliwe spojrzenia gości w czasie tych trudnych i szarpiących nerwy lekcji.
W końcu można było sobie pozwolić na chwilę wytchnienia po kolacji przy kieliszku wina, gdy Leon zobaczył błysk w ciemnych oczach Alice i uśmiech jakiego jeszcze u niej nie widział. Już miał o to pytać, gdy wyczuł za swoimi plecami postać, a po chwili usłyszał głos:
- Kogo moje oczy widzą, doktor Harvey, co za niespodziewane spotkanie.
- Profesor Kurk, miło cię widzieć, poznaj proszę mojego przyjaciela Leona Ostera- wymienili się wyuczonymi pozdrowieniami, ale około czterdziestoletni i ciemnowłosy profesor trzymający w ręku szklankę absyntu wcale nie był zainteresowany nowym znajomym. Nie pytając nawet o zgodę przysunął sobie krzesło do ich stolika. - Czytałam twoją ostatnią publikację na temat życia społecznego mrówek. Tym się teraz zajmujesz?
- Kochana, zajmuję się tym czego oczekuje ode mnie nauka. Bardziej ciekawi mnie, kiedy przeczytam jakąś twoją pracę. Nie pozwól czekać swoim wielbicielom.- ujął szarmancko jej dłoń i złożył na niej pocałunek. Byłemu awanturnikowi aż się niedobrze zrobiło na ten widok pełen słodkości.
- Leonie, wszystko w porządku?
- Tak... to znaczy... państwo wybaczą.- odszedł od stolika nie zwracając najmniejszej uwagi profesora. Pochwycił swój nowy cylinder z wieszaka i kątem oka zauważył jak profesor coraz bardziej nachyla się do swojej rozmówczyni. Na pewno nie wymieniali swoich naukowych uwag.
Udał się przed restaurację. Z wdzięcznością do swojej gospodyni znalazł w kieszeni marynarki wypełnioną papierośnicę. Zaciągnął się głęboko najlepszym tytoniem jakiego próbował. Wdech, wydech, kolejne zaciągnięcie i świat stawał się normalniejszy, bez tego zbędnego szyku, miliona widelców i kieliszków. Kto to do diabła wymyślił? Pomyśleć, że sam kiedyś tym wszystkim gardził.
Na niebie jak zwykle nie było widać żadnych gwiazd. Zasłonięte przez obłoki pyłu i pary, a na ich tle sterowce handlowe. Chociaż zdecydowanie bardziej upodobał sobie statki, uwielbiał patrzeć jak sterowce suną leniwie po niebie zamiast chmur. Jeden z nich, niewielki, raczej wycieczkowy, znajdował się tuż nad "Perłą", zakotwiczył się o jej dach i... do stu piorunów! Instynkt kazał uciekać, gdy patrzył jak w zwolnionym tempie ludzie w maskach przeciwgazowych, w wielkich goglach zawieszeni na lnianych drabinkach wybijają szyby i wrzucają coś do środka. Ze zdziwienia wyrwał go dopiero sypiący się na niego deszcz szkła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz