sobota, 22 lutego 2014

#2

Pojedynczy ludzie schodzili Leonowi z drugi, minął leżący w zaułkach nieznane, porzucone zardzewiałe mechanizmy, przeskakiwał w ciasnych alejkach nad skrzynkami, aż skręcając w kolejną ulicę w końcu zobaczył kobietę, której szukał. Wyglądała dokładnie tak jak sobie wyobrażał. Wyraźnie odznaczała się na tle żebraków i pijaków, miała prostą suknię w jasnych, stonowanych kolorach, zamknięty parasol w dłoni, kremowe rękawiczki i melonik. Nie pasowała do portowej dzielnicy, aż prosiła się o zaczepki, rabunek albo jeszcze gorzej. Musiała o tym wiedzieć, mimo to szła niewzruszona w jego kierunku rozglądając się ciekawie, jakby wybrała się na spacer do parku. Głupia albo miała coś w zanadrzu. Postanowił to sprawdzić. Schował się szybko za rogiem kamienicy, opierając się o chłodne cegły nasłuchiwał stukotu obcasów. Wziął głęboki wdech i zastąpił jej drogę.
- Madame się nie boi tak sama chodzić?- zrobił złowieszczą minę.
Zatrzymała się, zaskoczona spojrzała na Leona spod ronda melonika, do niskich nie należała, jednak Leon znacznie ją przewyższał. Zmierzyła go powoli i dokładnie wzrokiem od stóp po czubek głowy, aż poczuł się lekko nieswojo, jak na lekarskich oględzinach.
- Żałuję, że nie byłam tu wcześniej, można tu spotkać miłych ludzi pytających czy się zgubiłam, zapraszających do siebie albo zatroskanych moim bezpieczeństwem, nawet posiadaczy rzadkich tworów eugeników, zaskakujące.
- Milbe- szepnął do siebie Leon.
- Znajomy? Wyglądał sympatycznie...- Leon odchrząknął, wiele można było powiedzieć o Milbe, ale na pewno nie że mając surowy wygląd twarzy, w dodatku pokrytą w połowie tatuażami, oraz ze spojrzeniem, jakby szukał ofiary do bicia wyglądał sympatycznie.-... i lubi zwierzęta. Opowiedziałam mu jak dbać o fretkę Hildeborga, to inteligentne zwierzę, przydatne przy zawieraniu interesów, zna się na ludziach, łatwo wyczuwa kłamców i wrogów. Ktoś kto chciał się jej pozbyć musiał nie wiedzieć o jej zdolnościach, biedactwo słabo sobie radzi bez opiekuna…- Leon spoglądał na kobietę z coraz większym zdumieniem, stało się dla niego jasne dlaczego nie bała się napaści- mogłaby każdego zagadać na śmierć. Z potoku słów wychwycił dopiero pytanie, które ostatecznie zbiło go z tropu-  Chcesz dobrze zarobić? Szukam kogoś takiego jak ty.
- Jasne - odpowiedział odruchowo
- W takim razie zapraszam ze mną- ruszyła przed siebie mijając oniemiałego Leona. Gdy tylko się z nią zrównał kontynuowała.
- Mam do ciebie parę pytań, zacznijmy od tego jak się nazywasz? - spojrzała na niego, a ich spojrzenia się skrzyżowały. Miała ładne oczy, jak czarne perły.
- Leon Oster.
- Posłuchaj, Leonie, chcę byś ze mną całkowicie szczery, to bardzo ważne i umili nam współpracę. Chorujesz obecnie? Zakażenia, infekcje, osłabienie, wstydliwe choroby?
- Nic z tych rzeczy- znów poczuł na sobie jej przenikliwe spojrzenie- daję słowo, jestem zdrowy.
- I tak cię zbadam.
- Jesteś lekarzem?
- Doktorem.
- To właśnie powiedziałem- zachichotała uprzejmie.
- Jestem doktorem nauk przyrodniczych, nie leczę przeziębienia. Podróżujesz?
- Kiedyś tak, po całym świecie.
- Marynarz?
- Były.
- Czyli jesteś wytrzymały i odporny.
- Pewnie- odparł z dumą, zaczynał rozumieć po co to wszystko było. Biedna kobieta, taka ładna, a musi szukać zaspokojenia wśród nieznajomych, pewnie znudzona. Chociaż pierwszy raz spotkało go coś takiego, obiecał sobie dać z siebie wszystko i tak ją zadowolić, że długo będzie pamiętała. Nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście uśmiechnął się szeroko do siebie, aż poczuł na sobie przeszywający wzrok.
- Dużo pijesz?
- Oj tam dużo, wszystko z umiarem. W taki dzień aż się prosi wieczorem.
- Co z innymi używkami? Opium, wschodnimi ziołami, wynalazkami chemików?
- Raczej rzadko mam okazję, albo chęci.- pytała czy dużo będą dziś potrzebowali?
- Widzę blizny na twojej twarzy. Jak radzisz sobie w walce? Potrafisz się kryć, albo wywinąć się z zasadzki?
- Nie najgorzej...  Zaraz, po co to wszystko?
- Zauważyłam w tobie pewien ukryty potencjał i mam zamiar go wydobyć.
- Doprawdy? A to czemu?- Leon zastąpił kobiecie drogę, tak że prawie na niego wpadła. Założył na siebie raniona spoglądając na nią z góry- Szukasz ochroniarza albo kogoś od brudnej roboty? To idź do pierwszego lepszego szynku i zapytaj o ludzi Krugera. Oni na pewno ci pomogą, laluniu..
- Gdybym potrzebowała ludzi od brudnej roboty, to nie miałabym problemu, aby ich znaleźć.
- Coś kręcisz ślicznotko! Gadaj o co chodzi, maleńka. Jak lubisz niegrzecznych chłopców to w porządku, nic mi do tego, ale jak prowadzisz mnie gdzieś, gdzie może mi się nie spodobać, to szybko pożałujesz, że mnie wykiwałaś i nie będę się przejmował, że jesteś kobietą- mówiąc to nachylił się w jej stronę tak by jego twarz z grymasem wściekłości znalazła się na wysokości jej.
Początkowy niepokój szybko znikł z jej twarzy, a na jego miejscu pojawiła się niczym niezmącona pewność siebie. Patrzyła Leonowi prosto w oczy i uśmiechnęła się przepraszająco, jakby bardzo chciała uwierzyć, że jego projekt na zajęcia zjadł pies
- Wybacz, pewnie jesteś ciekaw czym się dokładniej zajmuję.
- Mhmm.
- Jestem Alice Harvey, botanik, ale moją pasją jest ewolucja. Zajmuję się ekstrakcją związków naturalnych z roślin subtropikalnych, które mogą pomóc naszemu gatunkowi na rozmaite sposoby. I do tego potrzebuję odrobiny pomocy. Po przeprowadzonym wywiadzie zakładam, że jesteś dobrym kandydatem, ale to jeszcze sprawdzimy w moim skromnym laboratorium. Chodźmy, nie chciałabym zajmować ci całego dnia. I nie musisz się mnie tak obawiać, jestem tylko drobną kobietą.
- Ja się nie...- urwał zignorowany. Niewiele zrozumiał z wywodu, ale zainteresowała go. Ciekawość wzięła górę nad wszystkim innym i faktycznie, szybko by sobie z nią poradził, obojętnie w jaki sposób.
Nie zadawała już wielu pytań, zerkał na nią co chwilę, ale nie mógł nic wyczytać z zasłoniętej rondem melonika twarzy. Zastanawiał się podczas tego długiego spaceru, na co taki prosty człowiek jak on, żyjący z hazardu i drobnych robót może być użyteczny naukowcowi. Jakby wyczuła jego myśli, bo powiedziała:
- Czasem jest potrzebny prosty, niczym nie zmącony i otwarty umysł. Zapraszam.
- Czy ty mnie panienko właśnie obrażasz?- spytał marszcząc brwi, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Weszli do wąskiej trzypiętrowej kamienicy tuż za dzielnicą portową. Zdążył tylko rzucić okiem na gustowny gabinet na pierwszym piętrze. Nasłuchiwał, gdy wchodzili po schodach, ale wydawało się, że byli w budynku sami. Dopiero strych zrobił piorunujące wrażenie. Pierwszy raz widział coś podobnego. Dach był całkowicie oszklony, a na stropach wisiało mnóstwo lamp naftowych. Pod ścianami na blatach stała skomplikowana szklana aparatura, palniki, wagi i równo ułożone metalowe budzące niepokój narzędzia, oraz ozdobny binokular, który mógłby uchodzić za dzieło sztuki. Całą środkową przestrzeń wypełniały donice z nieznanymi roślinami w różnych stadiach rozwoju, co zadziałało trochę uspokajająco. Z tyłu pomieszczenia znajdowały się słoje, w których pływały zakonserwowane części roślin i butle wypełnione żółtą cieczą- w tamtym kierunku udała się kobieta. Wyjęła z szafki jedną z trzech niewielkich butelek zrobionych z ciemnego szkła.
- Oto wielki wynalazek. Mam w ręku coś bardzo cennego, rewolucyjną formułę, której ludzie będą pożądać, która zmieni ich życie, sposób myślenia i patrzenia na świata, staną się bogami, albo kimkolwiek zamarzą, a ja… chcę się tym z tobą podzielić- Alice wyciągnęła rękę z buteleczką w stronę Leona, a gdy wyciągnął swoją ukryła szybko butelkę pomiędzy palcami- ale najpierw badania. Zdejmuj koszulę.
- Do czego potrzebne moje nienaganne zdrowie?- spytał ściągając ubranie.
- Będziesz narażony na kontakt z rożnymi substancjami- odpowiedziała grzebiąc w szufladzie- od twojego stanu zdrowia zależy jak organizm sobie z tym poradzi- podeszła do niego z gumowym sznurem w reku zakończonym dwoma słuchawkami, jedną trzymała przy uchu, a drugą mierzyła w jego klatkę piersiową
- Jeszcze się nie zgodziłem- warknął.
- Przecież stoisz obnażony przede mną, a teraz ucisz się i oddychaj głęboko.
Zamknął się, nienawidził jak kobieta ma rację, a ta miała chyba gotową odpowiedź na każde pytanie. Nie miał jeszcze takiego pracodawcy, ale zainteresowała go, było w niej coś co budziło zaufanie, a w razie czego w każdej chwili mógł sobie z nią poradzić. Z zamyślenia wyrwał go dotyk dłoni w rękawiczkach na skórze
-  Co do...
-  Po wyglądzie skóry można wiele powiedzieć o człowieku, życiu jakie wiódł, przebyte choroby...
-  Można też zapytać
-  Sugerujesz, że jesteś godzien zaufania?- Leon mruknął coś niezrozumiale- w takim razie musisz i mi zaufać- podniosła ciemna butelkę- do dna, a nagroda cię nie ominie.
-  To na tym mam zarobić?- skinęła głową- Ile?
-  Wystarczająco byś przez miesiąc nie musiał nic robić- oczy mu się rozszerzyły, z trudem powstrzymał szczękę przed opadnięciem. Potrzebował dłuższej chwili aby się opanować.
-  Mam to po prostu wypić? Gdzie jest haczyk?
-  Nigdzie, potem porozmawiamy o dalszej współpracy.
-  Dlaczego nie teraz? Co to jest, skoro to takie cenne mógłbym ci to bez problemu wyrwać i wybiec.
-  Pół nagi?- skrzywił się zniecierpliwiony- mógłbyś, ale nie sprzedałbyś tego, bo nie jest nigdzie zgłoszone i nie powiem co to jest. Nawet jeśli znajdziesz kogoś kto to kupi, to nie będzie wiedział co z tym zrobić, po za twoim zapewnieniem aby wypić, ale kto miałby zaufać byłemu marynarzowi, hazardziście, awanturnikowi i pijakowi? Znam środowisko naukowe, etyka w tym zawodzie jest najważniejsza, za próby oddania czyjegoś prototypu nałożono by na ciebie srogie kary.
Nie był w stanie stwierdzić czy mówiła prawdę, czy blefowała, panowała nad swoja mimika aż za dobrze, jednak coś się nie zgadzało.
- Skąd niby wiesz, ze grywam?
Uśmiechnęła się delikatnie, jakby tylko czekała na podobne pytanie
- Za co innego można obrywać w barze? Nie jesteś typem, który specjalnie szuka guza. Chyba, ze jesteś, a ja się pomyliłam, ale w takim razie nie pasujesz do moich wymagań i możesz wyjść.
Stał w miejscu. W prywatnym laboratorium, z dopiero co poznaną kobietą oferującą mu obcą substancję. Gdyby chciała go martwego nie musiałaby się sama fatygować i zadawać tylu pytań.
- Jak wykituje od tego żółtego czegoś laluniu, to nic mi po twoich pieniądzach.
- Nazwij mnie raz jeszcze ,,lalunią”, na pewno wykitujesz…
Ciekawość niecodziennej sytuacji i wrodzona pewność siebie kazała mu podjąć ryzyko. Alice Harvey podała mu odkorkowana butelkę. Cała sytuacja przypominała mu jakąś zapomnianą bajkę z dzieciństwa.
Oleista ciecz miała gorzki posmak nieporównywalny z niczym znanym Leonowi, rozlewała się po ciele przyjemnym ciepłem, dając poczucie siły i pewności, podobnie jak mocne trunki. Leon zamlaskał z niesmakiem i patrzył przez dno buteleczki na podłogę. Po krótkiej chwili ciałem wstrząsnęły dreszcze, a żołądek zaczął wywracać się na drugą stronę. Słabe światło stało się oślepiające, a serce waliło jak nigdy dotąd. Naczynie wypadło z ręki i z cichym brzdękiem rozbiło się na posadzce na setki kawałków.
- Ty kurwo…- chciał powiedzieć i wiele innych przekleństw, ale nie usłyszał już samego siebie. Tracąc równowagę chwycił się brzegu donicy porywając ją ze sobą na podłogę. Ostatnie co zapamiętał to nachylającą się nad nim trucicielkę.

2 komentarze:

  1. Wkradły Ci się pojedyncze literówki, ale ogólnie bardzo przyjemnie się czyta. Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń