11 stycznia 1853
Kolejny sukces. Czuję, że jestem o krok od odkrycia.
Niektóre z badanych szczurów wykazują się zauważalnie większym sprytem, inne
siłą, ale wszystkie z nich lepszą odpornością. Innych cech nie jestem w stanie badać. Na obecną chwilę
wydaje mi się, że nabywają te cechy czysto losowo, jednak następny eksperyment
powinien ujawnić odpowiedź czy faktycznie oraz ewentualnie dlaczego tak się dzieje.
Wyobraźnią już sięgam do rzeczywistości, gdzie składam wniosek patentowy i dzielę się
swoim odkryciem z ludzkością, gdzie moje prace zostają uznane za znaczące dla Konkursu. Wierzę, że mogę stworzyć świat, gdzie ludzie wyzbywają
się swoich słabości i doskonalą się, czyż nie byłoby to piękne.
14 stycznia 1853
Jestem zbyt próżny. Oślepiony drobnym sukcesem zapominam o
tych wszystkich truchłach, które niemal co dzień wynoszę do spalarni.
Koledzy profesorowie zaczynają na mnie patrzeć podejrzliwie, obawiam się, że
niedługo kierownik katedry każe mi szukać nowego miejsca do przeprowadzania
badań. Już robi mi przysługę zatrudniając biologa pomiędzy chemikami i nie
zadając zbyt wielu pytań. Nawet sobie nie wyobrażam szukania nowego laboratorium,
nie chcę się tłumaczyć z tego co robię, ani przyznawać że łamię przyjęte standardy.
W dniach pełnych zwątpienia przypominają mi się dobitne
słowa profesora Wokulsky’ego twierdzącego, że Papaver ithunum jest przeklęty. Pomimo że to dziwne podejście jak
na oświeconego i racjonalnego człowieka, to w duchu nie dziwię mu się. Tylko on sam wie
co go pociągnęło do przywiezienia do Europy garści nasion, ale na
pewno lęk pokierował go do przekazania ich mnie. Nie ukrywam, że jestem dumny z zaufania jakim mnie obdarzył.
16 stycznia 1853
Podałem środek kolejnej partii zwierząt, wszystkie zapadły w
letarg, trzy zdechły po kilku minutach, kolejny po kolejnych kilkunastu. Mam parę godzin przed prognozowaną kolejną obserwacją...
Zaczynam odczuwać zmęczenie, nie byłem w domu od pięciu dni, muszę poukładać myśli, zająć się na chwilę czymś innym...
Pierwsze moje spotkanie ze Slavomirem miało miejsce dwa lata temu na konferencji zorganizowanej
przez Towarzystwo Geograficzne, na które poszedłem za namową mojego przyjaciela
Martina Vareniusa, oraz by nie słuchać wiecznego płaczu rocznej córki, inaczej
nawet bym nie pomyślał, aby pójść słuchać geografów.
Jedyny wykład, który wywarł na
mnie jakiekolwiek wrażenie został wygłoszony właśnie przez Slavomira Wokulsky’ego.
Wspomniał on o afrykańskim plemieniu odnoszącego się z czcią do pewnej rośliny.
Zaintrygowany po wykładzie zainicjowałem rozmowę, profesor odniósł
się do mnie nieufnie, choć sprawiał wrażenie zadowolonego, że ktoś się
zainteresował innym tematem niż czysta geografia. Na prywatnych spotkaniach z
przyjemnością opowiadał mi o spotkanej florze i pokazywał zrobione przez siebie
szkice kwiatów. Były zachwycające, zarówno kwiaty jak i same szkice rysowane ręką, która była przyzwyczajona do kreślenia map. Godzinami mogłem podziwiać egzotyczne kształty nieznanych nauce roślin, wypytywać
o szczegóły morfologii i nisz, w których rosły, jednak Wokulsky nie był w stanie mi wiele powiedzieć. Oczywiście
zrobiłem kopie szkiców, przekazałem je do biblioteki i szukałem ludzi
wybierających się do Afryki, aby mogli dokładniej zbadać wskazane okazy.
Zaaferowany pracą zapomniałem całkowicie jak ona się zaczęła dopóki Wokulsky
nie zaprosił mnie do siebie po trzech miesiącach znajomości.
Późnym sierpniowym wieczorem piliśmy whisky w jego gabinecie wypełnionym
niepokojącymi pamiątkami z Czarnego Lądu. Prymitywne, wypolerowane noże groziły
skaleczeniem, w świetle migoczącej lampy błyskały koraliki, a puste oczy drewnianych
masek wydawały się śledzić każdy nasz ruch. Slavomir podzielił się ze mną wtedy
dokładną historią odnalezienia P.ithunum.
Opowieść wywarła na mnie niemałe wrażenie, gdybym usłyszał ją od
kogokolwiek innego zapewne nie uwierzyłbym sądząc, że została stworzona na
potrzeby okultystów lub przez lubującego się w grozie poetę. Gdy próbowałem się
otrząsnąć, po tym co usłyszałem, Slavomir wyciągnął z biurka drewnianą
szkatułkę i podał mi ją jak coś bardzo delikatnego. W jej wnętrzu znajdował się
woreczek, „oto nasiona czerwonej odmiany” powiedział, a mi mocniej zabiło serce. To była moja szansa na wielkie odkrycie, przełom, patent, trzymałem w rękach prawdziwy skarb. Nie muszę tłumaczyć
co to znaczy dla młodego naukowca. Slavomir prosił o ostrożność w działaniu i dyskrecję. Nie mogę go za to winić, po tym co widział… ale jedyne o czym wtedy marzyłem
to zanurzyć się w pracy i już wtedy planowałem przebieg serii eksperymentów…
Jeden ze szczurów zaczął wierzgać łapami, ogon drży, akcja
serca została przyspieszona około dwukrotnie względem normalnej, temperatura ciała
niebezpiecznie wzrosła do granicznej, zastosowałem zimny okład, mam nadzieję,
że przeżyje…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz