wtorek, 8 września 2015

#15

Parowy pociąg nabierał prędkości odkąd tylko ruszył z dworca, a dźwięk i ruch całej maszynerii z najnowszym rozwiązaniami technicznymi był odczuwalny w całym składzie. Alice gnała przez wąski korytarz by znaleźć się jak najdalej od drzwi, którymi wsiedli. Leon, który zupełnie nie wiedział co się dzieje postanowił w końcu interweniować.
- Alice! Co się dzieje!?- spytał stanowczym tonem. Kobieta jakby ocknęła się właśnie z dziwnego amoku odwróciła się i wskazała na wolny przedział. Weszli do pomieszczenia, a Leon położył walizki na eleganckiej, skórzanej sofie z podłokietnikami, charakterystycznej dla wagonów klasy pierwszej. Spojrzał na panią doktor, ale jej pewność siebie, determinacja, hart ducha, to wszystko zostało zastąpione przez strach.
- Co się dzieje?- powtórzył pytanie. Alice spojrzała smutnymi oczyma na Leona.
- Dorwali nas... Pamiętasz jak ci mówiłam o ludziach von Roettiga? Przyjechali. Wysiadali z pociągu akurat, gdy my byliśmy na peronie. Jeden z nich mnie rozpoznał. Wsiedli za nami tuż przed odjazdem.- Mówiła szybko.
- Ilu...?- spytał pewny siebie Leon.
- Siedmiu, ośmiu. Chyba tak. Wszyscy ubrani na czarno. Mam tylko nadzieje, że to jakieś lokalne oprychy, a nie nowe pokolenie agentów faszerowanych Fenrirem. Do tego jest z nimi Zygfryd. Ochroniarz von Roettiga, rozpoznał mnie.
- Ty jesteś ich priorytetem, uciekaj. Chroń walizki. Ja opóźnię ich pościg. Wysiadamy na pierwszej stacji jaka się trafi.
- Z tym może być problem, jedziemy expresem. Następna stacja będzie za trzy godziny.
- Szlag...- powiedział pod nosem Leon. Alice w tym czasie otworzyła jedną z walizek. Wyciągnęła jedną z licznych fiolek ulokowanym na specjalnym rusztowaniu skonstruowanym do bezpiecznego transportowania płynu i podała ją Leonowi.
- Masz, wypij, będziesz tego potrzebował.- Leon spojrzał na fiolkę.
- Nigdy nie kazałaś mi tego pić ponownie. Jesteś pewna?- spytał lekko zaniepokojony przypominając sobie jak przyjmował pierwsze dawki.
- To przecież symulant, radzisz sobie z nim lepiej niż inni. Dasz radę, skop im tyłki.- Pewność siebie Alice wróciła na moment. Leon uśmiechnął się złowieszczo i opróżnił całą zawartość. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze, po czym powiedział patrząc doktor prosto w oczy.
- Uciekaj, zajmę się nimi.- Alice bez słowa zamknęła walizkę i wyszła z obiema. Leon skierował się w przeciwną stronę. W stronę ludzi Zygfryda.
Idąc wąskim korytarzem spodziewał się ataku w każdej chwili, chociaż zdawał sobie sprawę, że walka w tak ciasnej przestrzeni nie pozwoli na wykorzystanie przewagi liczebnej wroga to wciąż liczył na niespodziewany atak z któregoś z przedziału. Nic takiego nie nastąpiło. W przedziałach siedzieli pasażerowie pogrążeni w lekturze książek, rozmowie czy też obserwowaniem widoków zza okien.
Dotarł w końcu do wagonu restauracyjnego. Duża przestrzeń wagonu zdobiona była drewnem, podłoga została wyłożona zieloną wykładziną w ozdobne złote wzory, ma którym stało kilka prostych stolików z eleganckimi krzesłami i białymi obrusami. W środkowej części wagonu usytuowano bar z potężną, drewnianą szafą z licznymi półkami na których stały butelki alkoholu, szklanki, misy i inne barowe sprzęty. Na samych końcu stała maszyna grająca napędzana specjalną maszynerią z wystającymi kołami zębatymi i tłokami pompującymi parę. W wagonie było pięciu odzianych w czerń mężczyzn, wyglądali jak opryszkowie tak dobrze znani mu z portowych zaułków i barów. Ci jednak wyróżniali się odzieniem z wysokiej jakości czarnego materiału. Wszyscy w wesołych nastrojach znajdowali się na wysokości baru, a jeden z nich stał za ladą i nalewał kompanom złoty alkohol, prawdopodobnie whisky.
- Witamy szanownego kolegę!- powitało go zawołanie pełne euforii i radości jakby cieszyli się na widok dawno niewidzianego kolegi. Leon zrobił parę kroków do przodu. Oprych, który wcielał się w rolę barmana uniósł szklaneczkę bursztynowego płynu w kierunku Leona.
- Cieszymy się, że do nas dołączyłeś kolego. W normalnych okolicznościach zaproponowałbym ci szklaneczkę dobrego trunku i może partyjkę w pokera, ale widzisz... jesteśmy w pracy.- Mężczyzna, który mówił był wysoki, łysy i barczysty, a jego policzek zdobiła niewielka blizna, Leon ocenił, że powstała w wyniku ciosu tulipanem z butelki. Barman kontynuował.
- Bo widzicie kolego, robimy w podobnym biznesie. Czyż nie? Tobie karzą komuś mordę obić, mi karzą komuś mordę obić, pójść tam, stać tu. Takie tam zadania typowego mięśniaka, ale muszę przyznać, że tobie to akurat zazdroszczę. Taki pracodawca?- mężczyzna zamknął oczy i pokręcił głową mrucząc cicho jakby poniosła go wyobraźnia.- Tak, taki pracodawca to szczęście. Założę się, że nie tylko gotówkę przyjmujesz jako zapłatę za usługi, co nie, brachu?- reszta bandy zaśmiała się, a barman uśmiechnął się szeroko odsłaniając wszystkie zęby, które bez wyjątku były srebrne. Był to osobliwy widok, który powodował, iż wydawało się, że zęby tego człowieka są odlane z żelaza. Uwaga dotycząca zapłaty wzbudziła w Leonie szczerą złość.
- Dobra, przejdźmy do rzeczy.- barman uciął śmiech kompanów, a z jego twarzy zniknął uśmiech.- Daję ci tysiąc marek i gwarancję, że włos ci z głowy nie spadnie. Nam chodzi tylko o damulkę, oboje pójdziemy w swoje strony i wszyscy będą szczęśliwy. To oferta nie do odrzucenia, kolego. Drugi raz jej nie powtórzę. Wchodzisz w to?- spytał po czym wychylił całą zawartość szklanki i z hukiem położył ją na blacie. Leon przez chwilę analizował słowa łysola, po czym powiedział.
- A ja mam własną propozycję. Wysiądziecie z tego pociągu na następnej stacji, a gwarantuje, że włos wam z głowy nie spadnie.- To poruszyło zebranymi. Bandyci spojrzeli na swego towarzysza-barmana. Łysol nachylił się kierunku Leona zza baru.
- Kopany w dupę księciunio na białym rumaku będzie nadstawiał karku za księżniczkę? Dobrze, sam tego chciałeś chłopczyku. Hans, odpal pianino!- mężczyzna który siedział przy barze znajdując się najbliżej maszynerii podbiegł do niej, wsunął w specjalny otwór kartę perforowaną i pociągnął za wajchę. Gdy wracał do baru w tym samym czasie maszyna zaczęła skrzeczeć i wydawać dziwne dźwięki by po chwili całą salę ogarnęła wesoła, skoczna melodia podobna do tych, które przyszło Leonowi często wysłuchiwać na żywo w portowych barach. Flet, mandolina, pianino, akordeon tyle instrumentów rozpoznał w czasie gdy mężczyźni zbliżali się do niego uzbrojeni w kastety, noże, pałki i łańcuchy.
- Graj muzyko!- krzyknął, uśmiechając się złowieszczo łysol.
- Już ja wam zagram łachudry...- zamruczał pod nosem Leon.
Jako pierwszy zaatakował niski, szczupły mężczyzna uzbrojony w kastet. Wycelował prawy sierpowy prosto w szczękę, ale Leon zrobił unik. Chwycił za nadgarstek, szybko wykręcił napastnikowi rękę i zadał cios w żebra. Mężczyzna ugiął się wyjąc z bólu, Leon chwycił go i rzucił na stół, który z hukiem załamał się pod ciężarem lecącego. Do kolejnego ataku przystąpiło dwóch naraz i łańcuch zaświstał w powietrzu. Leon uciekł w bok unikając lewego sierpowego skierowanego w skroń. Pałka drugiego napastnika poleciała w stronę głowy, były awanturnik odskoczył do tyłu na stół, podwinął nogi i kopnął w tors napastnika pozbawiając go oddechu. W chwili, gdy leżał na stole zobaczył jak kolejny oprych rzuca się w jego stronę z nożem. Zdążył się stoczyć, a ostrze zamiast w oko wbiło się w blat stołu. W mgnieniu oka Leon podniósł się z podłogi, wymierzył cios w twarz nożownika, oszołomionego złapał go za włosy i uderzył jego twarzą o stół łamiąc mu nos. Kątem oka zauważył, że w jego kierunku szarżował łysol i mężczyzna z łańcuchem, bez namysłu rzucił w ich stronę masywne krzesło. Łysol wypchnął swojego towarzysza do przodu, który przyjął na siebie cały impet lecącego mebla i padł na ziemię wyjął z bólu. Były barman ryknął wściekle w czasie, gdy Leon się do niego zbliżał. Oprych złapał byłego marynarza w pasie, potężny uścisk utrudnił oddychanie, po którym nastąpiło silne uderzenie o ścianę. Nadchodziło dwóch oprychów, Leon zaczął uderzać łysego w głowę i kark, jednak to nie przynosiło żadnego efektu poza zaciskającym się uściskiem. Postanowił wymacać twarz napastnika i wbił mu kciuki w oczy odsuwając głowę od siebie. Barman poluźnił uścisk wyjąc z bólu, jak tylko się odrobinę odsunął otrzymał cios w kolano, upadając otrzymał kolejny cios. Leon zauważył poziomy zamach pałką, w uniku zszedł w dół całym ciałem i wycelował w krocze napastnika, gdy ofiara pochyliła się w bólu wypuszczając pałkę z ręki w jej stronę został wyprowadzony potężny lewy podbródkowy. Siła ciosu napędzana Fenrirem poderwała oprycha z ziemi, który przeleciał nieprzytomny metr do tyłu. Leon wiedział już, że ten napastnik wypadł z gry, ale za nim pojawiał się nożownik zadający cios od dołu. Leon uciekł biodrami do tyłu i zablokował rękę napastnika przedramieniem. Szybko chwycił go za nadgarstek, wykręcił rękę i zadał cios w splot słoneczny, gdy nożownik zwijał się z bólu cios łokciem pozbawił już go całkiem zdolności bojowych.
Mężczyzna z kastetem zdążył podnieść się ze stołu i razem z łysym zaczęli jednocześnie szarżować. Leon chwycił ledwo przytomnego nożownika za gardło i pasek od spodni, podniósł go nad głowę i rzucił niczym lalką, co na chwilę zatrzymało nacierających. W tej samej chwili biegł w jego stronę oprych z łańcuchem, Leon odskakiwał od łańcucha aż jego plecy trafiły na coś twardego. Chwilę mu zajęło zorientowanie się, że trafił na blat baru. Moment dezorientacji zaskutkował ciosem ostatnich ogniw w twarz, lecąc w dół chwycił butelkę zielonego alkoholu. Kolejny cios tym razem słabszy zwrócił mu trzeźwą ocenę sytuacji, przeturlał się w bok unikając groźnego uderzenia. Mężczyzna z łancuchem krzyknął i wyprowadził kopnięcie w leżącego, Leon błyskawicznie wyprostował się na kolanach unikając kopnięcia o milimetry. Zapominając o dżentelmeńskich manierach, jakich próbowała go nauczyć Alice, chwycił mężczyznę za nogę i wstając uderzył go wolną pięścią w krocze. Oprych z bólu wypuścił łańcuch, po chwili otrzymał cios w twarz i został złapany za pasek od spodni, Leon wykonał półobrót i rzucił go z hukiem na ścianę, gdy osunął się po boazerii otrzymał potężny kopniak w głowę pozbawiający go przytomności. Został już tylko łysy barman i niski mężczyzna z kastetem. Widząc tę dwójkę szarżujących przy wesoło grającej muzyce Leon przyznał im w myślach upór i kreatywność w doborze sprzętu. Napędzany Fenrirem widział ich zbliżających się jakby w zwolnionym tempie, rzucił pełną butelkę w czaszkę łysego, wyjął zapalniczkę i cisnął ją w napastników. Wysokoprocentowy alkohol zajarzył się błękitnym płomieniem na opryskanych ubraniach. Zapach ziół podpowiedział Leonowi, że użył absyntu i prawie zrobiło mu się żal trunku. Płonący mężczyzna z kastetem miotając się zniszczył dwa stoły, łysy zdążył zdjąć marynarkę
- Ty sukinkocie!- syknął. Leon przystąpił do kontrataku wyprowadzając prawy prosty, niestety nie skuteczny, kolejny lewy sierpowy również spotkał się z unikiem, zaskoczył przeciwnika wyprowadzając kopnięcie w tors. Napastnik odsunął się gwałtownie i złapał się za miejsce uderzenia próbując złapać oddech, na co marynarz nie czekał. Podskoczył i uderzył go z góry w skroń, potężne ciało łysola zachwiało się, zniecierpliwiony i nie panujący nad gniewem Leon sięgnął po masywne krzesło przy jednym z ocalałych stolików, podniół je nad głowę i z całą siłą uderzył nim w napięte plecy byłego barmana, który padł z jękiem twarzą do podłogi, kilka kopnięć w głowę pozbawiło go przytomności.
Po wygranej bitwie Leon rozejrzał się po zdewastowanym wagonie, w którym wciąż grała muzyka. Wydawało mu się, że to ona dodała mu dodatkowej siły do walki. Był z siebie dumny patrząc na pięciu nieprzytomnych napastników leżących na ziemi, gdy chciał już opuścić wagon usłyszał cichy jęk. Odwrócił się, to poparzony mężczyzna z kastetem podniósł się z ziemi.
- Brawo chłoptasiu. Umiesz się bić...- zakaszlał.- Ciekaw jestem tylko... czy twoja panienka też tak się wywija. Już Zygfryd ją urządzi... zasrany księciunio...- znów kaszelnął i zaśmiał się złowieszczo. Leon dopiero teraz przypomniał sobie słowa Alice- napastników miało być siedmiu-ośmiu, co najmniej dwóch gdzieś zwiało. Wściekły podbiegł do mężczyzny i kopniakiem w szczękę pozbawił go przytomności jak i kilku zębów.
- Dach...- powiedział sam do siebie. Poczuł jak potężny uścisk lodu gniecie jego serce. Wybiegł z wagonu pędząc na złamanie karku, po drodze sięgnął po leżący nóż myśliwski. Przeczucie mówiło mu, że ostrze może mu bardzo się przydać.

wtorek, 1 września 2015

#14



Dworzec w Barnhoffie był ogromną budowlą wzniesioną na rozpoczęcie Dekady Inżynierów. Prosty, surowy, składający się głownie z czerwonych cegieł i żelaznego szkieletu wyglądał skromnie w porównaniu do innych obiektów użytkowości publicznej, tak jak i inżynierowie nie przekładają formy nad użytkowość i cenią sobie prostotę wykonania. Dopiero wewnątrz dworzec odkrywał przed ludźmi swoją wyjątkowość. Półkoliste dachy osłaniające perony osłonięte były kalejdoskopowym dachem ze szkła- płyty witraży osadzone w ruchomych ramach w kolorach wody i ognia poruszały się zgodnie z rozkładem jazdy pociągów rzucając na podłogę i podróżnych mieszaninę szarości imitującą kłęby pary, która zrewolucjonizowała kiedyś przemysł.
Kilka minut po siedemnastej na dworcu pojawiła się dama w prostej, zielonej sukni niosąc ze sobą podręczną kopertówkę, a na równi z nią szedł dobrze zbudowany mężczyzna dźwigając dwie duże walizki.
- Musiałaś zabrać ze sobą tyle ubrań? Nawet ja ledwo jestem w stanie to unieść, weźmy bagażowego.
- Nie ma mowy, w walizkach jest cały mój zapas Fenriru i składniki, nikt po za nami tego nie dotknie.
Leon od razu poczuł się do pilnowania bagażu.
- Możesz w końcu zdradzić dokąd jedziemy?
- Do Alzacji odwiedzić mojego przyjaciela i bliskiego współpracownika mojego ojca. Resztę wyjawię jak będziemy sami. Pośpieszmy się, zapowiadają nasz pociąg.
W gmachu zadudnił mechaniczny głos obwieszczający nadjeżdżający pociąg i jednocześnie kolorowe płyty dachu przesunęły się rzucając niebieskie refleksy na podłogę. Para z trudem przedzierała się przez ludzką falę docierając na swój peron, gdy na sąsiedni tor chwilę wcześniej wjechał pociąg z Berlina, a tłum pasażerów właśnie wylewał się z wagonów na peron.
- Wspaniale... uważaj na walizki.- poinstruowała Leona.
- To lepiej ty uważaj bo sobie kieckę pognieciesz...- zażartował uśmiechając się. Alice odwróciła wzrok śmiejąc się w duszy i oglądała pociąg, do którego mieli za chwilę wejść. Jej wzrok odruchowo zszedł na tłum ludzi, którzy właśnie przyjechali, gdy nagle wśród nich zauważyła grupę ośmiu przybyszy- wysokich, dobrze zbudowanych o ponurych twarzach, w ubraniach utrzymanych w kolorach czerni i brązu przez co wyglądali jak oprychy z portowych melin, w których zwykł przebywać Leon. Jednak Alice zaniepokoiła wymalowana pewność siebie na ich twarzach. Nagle do całej grupy dołączył mężczyzna niższy od nich wszystkich, lecz widać było, że to on dowodzi. Alice nie mogła mu się przyjrzeć przez przemykające wciąż przed oczyma ludzkie sylwetki, mignął jej tylko zarys jego twarzy i czarny melonik na głowie, gdy tłum przyjezdnych się rozrzedził stanęła przerażona. 
- O mój Boże...- wyszeptała. Leon podszedł do kobiety.
- Coś się stało?
- Pakuj się do pociągu. Szybko!- Leon przyspieszył kroku nie zadając pytań.
Każdy z członków bandy otrzymał czarno-białe zdjęcie z twarzą poszukiwanej.
- Więc to o nią rozchodzi się cała afera szefie?- spytał jeden z ludzi. Zygfryd przytaknął głową.
- No to panowie. Do dzieła.- dodał otuchy sobie i pozostałym stojący obok.
- Podoba mi się to miasto, całkiem ładne damulki tu chodzą. Spójrzcie na tamtą, skubana, tragarza sobie załatwiła. Ja bym chwycił za coś innego niż jej walizki.- grupa roześmiała się, lecz nie Zygfryd. Odwrócił głowę i spojrzał na kobietę w zielonej sukni. Ta akurat podawała bilety konduktorowi, gdy kontrola dobiegła końca skierowała się do wejścia i odwróciła wzrok. W tym momencie ich spojrzenia się spotkały, a zaskoczona kobieta znikła wewnątrz pociągu. Zygfryd natomiast uderzył otwartą dłonią tego, który rozpoczął przemowę na temat urody kobiety, wskazał mocno palcem na swój egzemplarz zdjęcia, a następnie na pociąg.
- To na pewno ona, szefie?- spytał spoliczkowany masując miejsce uderzenia. Zygfryd zacisnął tylko pięść po czym odwrócił się i skierował kroki w kierunki lokomotywy, reszta w milczeniu ruszyła za nim. Wysłannik von Roettiga szedł pewnym krokiem z rządzą mordu wypisaną na twarzy, na którą padły czerwone refleksy. Na jego widok konduktor lekko się zaniepokoił, lecz starał się zachować chłodny profesjonalizm.
- Mogę zobaczyć pański bilet?- spytał wyciągając dłoń. Zygfryd wysunął z rękawa marynarki sztylet i nim mężczyzna zdołał to sobie uświadomić ostrze już znalazło się w brzuchu kolejarza. Zygfryd wyjął sztylet i wsiadł do wagonu, jego pomocnicy chwycili konduktora i weszli z nim do środka. Nikt nie zauważył zajścia, a minutę później pociąg ruszył wśród kłębów pary i huku maszynerii.

wtorek, 20 stycznia 2015

#13

- Brawo obrońco uciśnionych! Jesteś z siebie dumny?- rzuciła z nutką ironii Alice rzucając na stół najświeższe wydanie dziennika. Leon jadł w tym czasie śniadanie w kuchni, więc zerknął tylko na nagłówek. Przeniósł następnie pytające spojrzenie na kobietę, gdy przeżuł porcję jajecznicy, odpowiedział;
- Banda rabusiów omal cię nie zagazowała i nie zabiła. Ryzykując życie rzuciłem się na uzbrojoną bandę z gołymi dłońmi. Uratowałem życie twoje i twojego kolegi-profesorka. ,,Och, masz rację Leonie. Pomogłeś mi w tarapatach. Dziękuje ci i proszę, wybacz za moją niegrzeczność.” ,,Ależ proszę Alice. Do usług.”- na dźwięk ostatnich słów Alice zrobiła się delikatnie czerwona. - Może ja ci w ogóle nie jestem potrzebny? Skoro dawałaś sobie świetnie radę to dasz sobie i teraz!?- tu nastąpiła pauza. Oboje wpatrywali się w siebie długo. Cisza która nastała potęgowała atmosferę tak napiętą, że Leonowi zdawało się, że za moment rzucą się sobie do gardeł. Kobieta wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze pochylając lekko głowę.
- Pragnę ci przypomnieć, że ostatniego ja unieszkodliwiłam. Poza tym...- urwała na chwilę widocznie bijąc się z myślami- to nie takie proste.
- Co to znaczy "to nie takie proste"?!- wstał gwałtownie opierając dłonie na stole, Alice machnęła tylko ręką
- Dokończ spokojnie śniadania, a potem przyjdź do mojego gabinetu.


Gdy po kilku minutach wszedł do gabinetu Alice siedziała bokiem za biurkiem i patrzyła się na regał pełen książek, na blacie znajdowała się gruba teczka, butelka wina i dwa kieliszki. Leon nauczony doświadczeniem nalał wina do obu kieliszków, ku jego zdziwieniu doktor wypiła od razu cała zawartość swojego. Bez słowa napełnił kieliszek ponownie i czekał.
- Chciałabym opowiedzieć ci pewną historię. Abyś lepiej zrozumiał po co tu jesteś i dlaczego ja tu jestem. Dlaczego cię potrzebuje i co planuję.- zaczęła trzymając kieliszek w dłoniach.
- W 1853 roku mój ojciec poznał profesora Wokulsky'ego, który przekazał mu nasiona i wiedzę o Papaver ithinum- tajemniczej roślinie, którą odkrył gdzieś w afrykańskim buszu towarzysząc holenderskiej ekspedycji naukowej. Tubylcy często wspominali o magicznych właściwościach owej rośliny. Ojciec ciężko pracował badając w czym tkwił sekret rośliny pod nieprzychylnym okiem chemików i gdy był gotowy do złożenia patentu oraz opublikowania swoich wyników kazano mu w trybie natychmiastowym zamknąć laboratorium i opuścić Wydział Chemiczny...
- Zawiść to chyba chleb powszedni u was, mądrali- Alice podniosła palec przerywając Leonowi
- W tym wypadku nie chodziło o konflikt pomiędzy frakcjami naukowców... Jego badaniami zainteresowały się władze Prus, szczególnie późniejszy kanclerz von Bismarck, jako wojskowy dużą wagę przywiązywał do każdej nowinki, która mogłaby zwiększyć siłę militarną państwa na arenie międzynarodowej... Był to wielki zaszczyt, i chociaż ojciec był pacyfistą, zgodził się. Przydzielono mu ludzi do pomocy, sprzęt, środki i możliwość prowadzenia badań na ludziach, a to wszystko pod opieką rządu i ścisłej tajemnicy. Chciał, aby jego projekt był dostępny dla każdego człowieka, by udoskonalić ludzką rasę, użyć jego projektu w medycynie tak, aby pomogły ratować ludzkie życie, a nie by je odbierać.
- Ale stało się inaczej...- Leon wychrypiał pod nosem.
- Tak Leonie… stało się inaczej.- Alice westchnęła i upija nieco wina.- Jego praca została potraktowana jako nowy rodzaj broni. Odkryto bowiem, że Fenrir rozwija naturalne osobnicze zdolności, obojętnie czy to siła, zwinność, wytrzymałość czy intelekt. Władze Prus chciały użyć stworzonych przy pomocy Fenriru żołnierzy do ekspansji. Z początku podawano to ochotnikom z różnych rodzajów służb. Było to jak podawanie trudno wchłaniającej się szczepionki. Długi, skomplikowany i nieprzyjemny proces, a podawanie zbyt małych dawek nie dawało żadnych rezultatów. Oraz "szczepionka" może okazać się zbyt mocna.
- Przekonałem się o tym na własnej skórze, choć założę się że tamci mieli gorzej.- odparł Leon pijąc wino.
- Ty i tak przeszedłeś najłatwiejszą drogę, otrzymałeś najnowszą i najlepszą wersję Fenriru. Wtedy podawali prototyp, który nawet nie nosił tej nazwy po bestii z mitologii skandynawskiej. Ofiary były liczne, śmiertelność w niemal każdej grupie kontrolnej po pierwszym zażyciu wynosiła 65%, późniejsze modyfikacje pozwoliły zmniejszyć tę liczbę o jedyne cztery może pięć procent. Z tej garstki połowa ginęła po drugim procesie. Mój ojciec cały czas pracował nad ulepszeniem substancji, wtedy właśnie na arenę wkroczył Wilhelm von Roettig, filantrop i właściciel potężnego koncernu chemiczno-medycznego. Władzy nie podobało się, że musi pomagać im cywil, ale jak zwykle chodziło o pieniądze. Umysł mojego ojca oraz pieniądze i zaplecze techniczne von Roettiga, które jak się okazało było lepsze od tego oferowanego przez państwo miało przynieść pożądany efekt.
- Tak się jednak nie stało…?- Leon słuchał z zaciekawieniem opowieści i nie spuszczał wzroku z Alice nawet gdy podnosił kieliszek do ust.
- Mylisz się. Stało się. Ojciec udoskonalił substancję, chociaż miał tu więcej szczęścia niż rozumu, ale o szczegółach nie musisz wiedzieć, nie to jest najważniejsze w tej opowieści.- westchnęła przechylając kieliszek z winem po raz kolejny. -Najważniejszym było to, że specyfik nie rozwijał już tylko jednej cechy, ale w pewnym stopniu również i inne, ludzie rzadziej umierali. Substancja zaczęła tworzyć nadczłowieka. Zauważono również, że poddawani eksperymentowi lepiej widzieli w ciemnościach i działają w grupie, jakby rozumieli się bez słów. Jako że ludzie ci mieli polować na innych ludzi na frontach bitew, czy jako szpiedzy i zabójcy, porównywano ich do watahy wilków. Tak właśnie narodziła się nazwa Fenrir oraz Wilcza Sfora.- Leon trochę niedowierzał w ostatnie słowa a opis Alice spowodował u niego poszybowanie lewej brwi do góry w grymasie zdziwienia, który to kobieta szybko dostrzegła.
- Nie, nie zamienisz się w wilkołaka jeśli o to chcesz zapytać.- powiedziała karcącym tonem. Leon wypuścił głośno powietrze z płuc w geście uspokojenia.
- Zmieniła się też wtedy forma ,,rekrutowania” do projektu. Po pierwszej fali śmiertelnych przypadków liczba ochotników drastycznie zmalała, postawiono więc brać ochotników niemalże z ulicy, co oczywiście przyprawiło twardogłowych o migrenę. Indoktrynowano i badano ochotników pod kątem tego, czy nie wykorzystają nabytej mocy do niecnych celów, wtedy do Wilczej Sfory zaczęli trafiać ludzie z zagranicy- najemnicy, awanturnicy, polityczni zbiegowie. Władzom Prus i generałom przestawała się podobać wizja, że ich najlepszymi żołnierzami będzie jakaś zbieranina odszczepieńców. Tak czy owak, oddział powstał podzielony na sekcje zwane watahami, ale dokładnej struktury nigdy nie poznałam, bo to już był wymysł wojskowych jak podzielić tych ludzi i jak ich dobrać aby nie pozabijali się przed wykonaniem jakiegoś zadania. Jednak udało im się.
Stworzono w ten sposób elitarny oddział bojowy, szpiegów, a także stymulowano naukowców do wydajniejszej pracy. Prawdziwy test nastąpił, gdy Prusy rozpoczęły ekspansję terytorialną. Żołnierze sprawdzili się doskonale podczas wojny z Austrią w 1866, ale swój prawdziwy kunszt pokazali w 1870 roku. Słyszałeś, drogi Leonie, o tak zwanej ,,depeszy emskiej”?- Alice zadając pytanie spojrzała w końcu w oczy mężczyzny.
- Niestety, ale nic. W tamtym czasie pływałem po oceanach.- Leon wzruszył ramionami dając do zrozumienia, że czymkolwiek depesza była, dla niego jest to nieistotne.
- Bismarck przeredagował depeszę tak, by obrazić cesarza Francuzów Napoleona III Bonaparte i sprowokować wywołanie wojny. Następnie treść depeszy została wieczorem tego samego dnia opublikowana w prasie niemieckiej. Wiadomość zawierała relację z rozmów z ambasadorem Francji, w czasie których strona francuska starała się wymusić na Prusach zaniechania prób osadzenia na pustym wówczas tronie hiszpańskim przedstawiciela dynastii Hohenzollernów. W pierwotnej depeszy Wilhelm I uspokajał Napoleona, że nic nie wie o próbach sukcesji Hohenzollernów na tron hiszpański. Wilhelm I odrzucił francuskie żądania, a sama depesza była wyraźnie upokarzająca dla strony francuskiej. Reakcją Francuzów było wypowiedzenie wojny, a Wilcza Sfora tylko na to czekała. Agenci byli wtedy rozstawieni w Paryżu, zaatakowali zabijając wielu wysokich rangą oficerów. Wysadzili w powietrze niemal wszystkie tory prowadzące do stolicy paraliżując całkowicie armię francuską. Armia pruska tylko dokończyła dzieła zniszczenia używają nowych, technologii bojowych opartych na parze. Wojna francusko-pruska skończyła się rok później w maju 1871 roku, gdy armia pruska skończyła obleganie Paryża. Po stronie francuskiej zginęło ponad 200 tysięcy ludzi.- Alice kręciła delikatnie głową chcąc wyrzucić z umysłu tę historię.
- Jak na to wszystko zareagował twój ojciec?- spytał Leon
- Ojciec oczywiście wyraził sprzeciw, ale z drugiej strony zaczął cieszyć się względami samego Cesarza. Wszak ojciec przyczynił się do pokonania Austrii i Francji oraz do powstania Deutsches Reich. I wtedy wszystko zaczęło się walić.- kobieta wypiła duszkiem kolejny kieliszek, widać mówienie o tym bardzo ją bolało- Ta szuja Wilhelm von Roettig postanowił wszystko zagarnąć dla siebie. Chciał rozwijać militarny aspekt Fenriru, przekonywał cały czas władzę i Bismarcka, aby pozbyć się nieczystych elementów z Wilczej Sfory, tak aby tworzyli ją tylko i wyłącznie żołnierze z Prus. Ojciec na skutek jego knowań, spisków i rozsiewanych plotek został oskarżony o zdradę stanu i skazany na karę śmierci. Miał rzekomo użyć ludzi z Wilczej Sfory do dokonania zamachu stanu i przejęcia władzy w celu ustanowienia całkowitej technokracji- rządu naukowców i ludzi nauki.- Palce Alice zacisnęły się mocno na szklanym naczyniu.
- I mimo to uwierzyli temu przeklętemu bogaczowi?!- Leon podekscytował się opowieścią Alice.
- Oczywiście, on miał wszystko- pieniądze, wpływy, znajomości, należał do pruskiej arystokracji, a mój ojciec? Był dobrym człowiekiem, cieszył się szacunkiem i lojalnością członków Sfory, naukowców i samego Cesarza, lecz okazało się że to za mało... Został stracony. Ale.. nie tylko on…- głos Alice zaczął się łamać. Pomachała pustym kieliszkiem, a Leon natychmiast podszedł do niej i nalał jej trunku. Kobieta znów bez mrugnięcia okiem opróżniła całe naczynie za jednym podejściem.- Von Roettig zasugerował, że należy zastosować odpowiedzialność zbiorową. Jego ludzie, a może ludzie kanclerza… nie wiem, nie obchodzi mnie już to… Zabili całą moją rodzinę. Siostry i brata, ich mężów i żony, a nawet dzieci…Aby nikt nie rozpowiedział o Fenrirze- na twarzy Alice pojawiła się jedna, niemalże srebrna łza. Leon postanowił zmienić temat.
- Co się stało z Wilczą Sforą?- w odpowiedzi głos kobiety wrócił do profesjonalnego brzmienia
- Większość zabito jeszcze w kraju, w czasie służby. Dość późno dowiedzieli się, że wyrok na moim ojcu został wykonany. Zaczęli uciekać grupami, to byli towarzysze broni, zżyci ze sobą weterani. Byli wyłapywani w różnych krajach, czasami poza Europą. Ścigani, zaszczuci, z listami gończymi. Wielu z nich umarło we śnie, inni z zaskoczenia. Niektórzy jednak tanio skóry nie sprzedali. Właśnie w takich sytuacjach rządy krajów prosiły o zaprzestanie zamieniania ich miast w pola bitew. To byli dzielni ludzie…- Alice uśmiechnęła się nawet delikatnie.- Do dziś przeżyła garstka. Mam listę dziesięciu nazwisk, którzy ponoć żyją, tylko że to lista sprzed roku. Mogło się sporo zmienić w tej kwestii.
- Więc po to jestem ci potrzebny? By odbudować Wilczą Sforę?- spytał opróżniając swój kieliszek i odstawiając go na biurko. Alice spojrzała mu prosto w oczy, biła od niej pewność siebie i niezachwiana wiara we własną siłę.
- Chce byś mi pomógł w zemście, drogi Leonie. Mitologia nordycka mówi, że Fenrir wyswobodzi się z łańcuchów, w które zakuli go bogowie. Wtedy nastanie Ragnarök, ostateczna bitwa.- mówiła pewnym głosem, niczym generał przemawiający do swych ludzi.
- Rozumiem, że mamy zrobić temu całemu von Roettigowi jego osobisty Ragnarök? Przy okazji stać się wrogami publicznymi numer jeden całego kraju będącymi ściganymi przez wszystkie służby!? Kobieto, jesteś szalona!- Leonowi nie do końca podobała się wizja pani doktor. Ta spojrzała tylko badawczo najpierw na mężczyznę, a później na butelkę wina. Chwyciła ją w dłoń i zakołysała odkrywając z uśmiechem na twarzy, iż na dnie zostało trochę płynu. Wypiła wszystko prosto w butelki przechylając mocno głowę do tyłu odsłaniając w pełnej krasie swoją szyję. Pojedyncza kropla alkoholu zaczęła spływać po jej brodzie. Alice odstawiła butelkę i wytarła się zewnętrzną częścią dłoni patrząc prosto na Leona. W jej oczach płonął ogień.
- Wolę określenie… sprawiedliwa.